Instytut Roberta Noble

Księga Jogi i Magii

Zaczęty przez Mote, Wrzesień 13, 2017, 07:49:57 PM

« Symulacja rzeczywistości - żyjemy w grze? | Opowieść o oobe »

Mote

Wstęp do dzieła wielkiego myśliciela i maga Thelmy
Aleister CROWLEY

Życie, takie, jakim je znamy, jest pełne cierpienia. Wystarczy wspomnieć tylko, że każdy
człowiek otrzymał wyrok, lecz nie zna daty jego wykonania. Nikomu nie wydaje się to
przyjemne. Podobnie, każdy robi wszystko, co w jego mocy, by wyrok ten odroczyć, a
gdyby był w stanie go odwrócić, poświęciłby wszystko, co tylko ma.
Stąd też praktycznie wszystkie religie i wszystkie filozofie zaczynają bez osłonek od
obiecywania swoim zwolennikom nagrody w postaci nieśmiertelności.
Żadna religia nie upadła jak dotąd z nadmiaru obietnic. Obecny rozpad religii wiąże się z
tym, że ludzie proszą o dowody. Prędzej wyrzekliby się znaczących korzyści
materialnych, jakie dobrze zorganizowana religia przynosi Państwu, aniżeli zgodzili na
oszustwo czy fałszerstwo, czy też jakikolwiek system, który, nawet jeśli nie jest winny, to
w ostateczności nie jest w stanie dowieść swojej niewinności.
Gdy jest się po części bankrutem, najlepiej podejść na nowo do problemu bez z góry
przyjętych założeń. Zacznijmy wątpić w każde stwierdzenie. Odnajdźmy sposób na
poddawanie każdego stwierdzenia testowi eksperymentu. Czy istnieje, choć ziarno
prawdy w twierdzeniach rozmaitych religii? Niechaj nam wolno będzie znaleźć odpowiedź
na to pytanie.
Początkową trudność sprawia niezmierne bogactwo materiału do sprawdzenia. Krytyczne
sprawdzenie wszystkich systemów byłoby niekończącym się zadaniem; lista świadectw
jest zbyt długa. Teraz każda religia jest równie dobra i każda wymaga wiary. Odrzucimy
więc to pytanie z braku możliwości potwierdzenia. Lepiej więc sprawdzić, czy nie istnieje
jakaś kwestia, co do której wszystkie religie są zgodne: bo jeśli tak jest, może okazać się
ona godna zbadania.
Nie należy jej z pewnością szukać w dogmatach. Nawet tak prosta idea jak przekonanie o
wyższym i wieczystym bycie jest negowana przez jedną trzecią rasy ludzkiej. Legendy
tyczące się cudów są pewnie uniwersalne, lecz z braku naocznych dowodów mijają się ze
zdrowym rozsądkiem.
Więc co z początkiem religii? Jak to się stało, że tyle nieudowodnionych twierdzeń zostało
przyjętych przez ludzi wszelkiego rodzaju ? Czyż to nie graniczy z cudem?
Istnieje jednak jeden rodzaj cudu, który z pewnością się wydarza, a jest nim działanie
geniuszu. Nie znajdziemy jego analogii w przyrodzie. Nie do pomyślenia jest nawet jakiś
"super-pies" przekształcający świat psów, podczas gdy w historii ludzkości zdarza się to z
dużą regularnością. Dzisiaj mamy trzech "super-ludzi", będących ze sobą w niezgodzie.
Co wspólnego odnajdziemy u Chrystusa, Buddy i Mahometa? Czy jest coś, co ich łączy?
Żaden punkt w doktrynie, żaden punkt w etyce, żadna teoria "życia po życiu", a jednak w
historii ich życia odnajdziemy pewną tożsamość, mimo wielu różnic.
Budda urodził się księciem, a zmarł jako żebrak.
Mahomet urodził się żebrakiem, a zmarł jako książę.
Chrystus pozostał nieznany jeszcze wiele lat po swojej śmierci.
Wielkie żywoty każdego z nich spisane były przez dewotów i jest w nich coś wspólnego -
przemilczenie. Nie wiemy nic o życiu Chrystusa między dwunastym a trzydziestym
rokiem jego życia. Mahomet zniknął w jaskini. Budda po opuszczeniu swojego pałacu
przez wiele lat przebywał na pustyni.
Każdy z nich, doskonale cichy podczas swojego zniknięcia, gdy wrócił, natychmiast zaczął
nauczać nowego prawa.
Jest to zadziwiające i sprawia, że kusi nas sprawdzenie, czy również innym wielkim
nauczycielom religii nie wydarzyło się coś podobnego.
Mojżesz wiódł spokojne życie, póki go nie wygnano z Egiptu. Skrył się wtedy w krainie
Midian i nie wiadomo, co tam porabiał, a przecież natychmiast po powrocie postawił całe
miejsce na głowie. Potem znowu zniknął na górze Synaj na kilka dni i powrócił z
Tablicami Prawa w rękach.
Święty Paweł (znowu), po przygodach w drodze do Damaszku, udał się na Pustynię
Arabską, gdzie przebywał przez wiele lat, a po powrocie obalił Cesarstwo Rzymskie.
Nawet w legendach dzikich plemion znajdziemy podobny schemat. Ktoś, kto nie jest
nikim szczególnym, udaje się na odosobnienie, by wrócić jako wielki uzdrowiciel; i nikt
nie wie właściwie, co mu się przydarzyło.
We wszystkich mitach i bajkach pojawia się ten sam zbieg okoliczności. Nikt odchodzi, by
wrócić jako Ktoś. Nie da się tego wyjaśnić w jakiś zwyczajny sposób.
Nie ma jakiejkolwiek poszlaki, która by kazała nam twierdzić, że ludzie ci byli od
początku wyjątkowi. Mahomet z trudem dosiadał wielbłąda, gdy miał trzydzieści pięć lat,
nie mówiąc już o jakimkolwiek talencie do czegoś innego. Święty Paweł posiadał trochę
talentu, ale plasuje się na końcu tej piątki. Żaden z nich nie posiadał narzędzia władzy,
takiego jak rząd czy pieniądze.
Mojżesz był znaczącą postacią w Egipcie, zanim go opuścił; wrócił jako obcy człowiek.
Chrystus nie był w Chinach i nie ożenił się z córką cesarza.
Mahomet nie dysponował liczebną i zdyscyplinowaną armią.
Budda nie zjednoczył organizacji religijnych.
Święty Paweł nie spiskował z ambitnym generałem.
Każdy z nich powrócił biedny; każdy z nich powrócił samotny.
Jaka była istota ich władzy? Co im się wydarzyło na odosobnieniu?
Historia nie pomoże nam rozwiązać tego problemu, bo historia milczy.
Posiadamy jedynie zapiski, jakie oni sporządzali.
Byłoby znaczące, gdybyśmy znaleźli w nich jakieś punkty wspólne.
Z poprzednio wymienionych wielkich nauczycieli jedynie Chrystus milczy; pozostała
czwórka coś nam mówi; jedni więcej, inni mniej.
Budda szczegółowo omawia, co się z nim działo, i nie starcza nam tutaj miejsca na
przytoczenie tego. Sens tego wszakże jest taki, że powierzono mu w opiece tajemną siłę
świata.
O doświadczeniu świętego Pawła wiemy jedynie, że miał zwidy jakoby został porwany do
Nieba i tam widział i słyszał rzeczy, o których nie ma prawa mówić.
Mahomet mówi dziwne rzeczy o tym, że odwiedził go anioł Gabriel, który przekazał mu
słowa Boga.
Mojżesz powiada, że ujrzał Boga.
Pomimo iż wszystkie te stwierdzenia na pierwszy rzut oka wydają się odmienne, mają
jednak coś wspólnego. Opisują doświadczenia, które jeszcze pięćdziesiąt lat temu zwane
były ponadzmysłowymi, dzisiaj nazywa się je duchowymi, a za pięćdziesiąt lat nada im
się właściwą nazwę dla fenomenu, jaki one opisują.
Teoretycy różnych religii nie mają problemu z ich wyjaśnianiem, ale różnią się między
sobą.
Mahomet twierdzi, że Bóg istnieje i że naprawdę wysłał do niego anioła Gabriela, ale inni
się z nim nie zgadzają. I jeśli chodzi o naturę tego przypadku, nie da się dostarczyć
wiarygodnego dowodu.
Brak dowodów silnie jest odczuwany przez chrześcijaństwo (i w mniejszym stopniu przez
islam), co sprawia, że jak na pniu produkowane są cuda, by wesprzeć jego chwiejną
strukturę. Myśl nowożytna, odrzucając te cuda, przyswoiła teorie mówiące o epilepsji i
szaleństwa. Tak jakby organizacja mogła powstać z dezorganizacji ! Nawet jeśli epilepsja
była przyczyną tych wszystkich ruchów, które wyniosły cywilizację po cywilizacji ze stanu
barbarzyństwa, to byłby to tylko argument na rzecz epilepsji.
Oczywiście, wielcy ludzie nigdy nie podlegają standardom maluczkich, a ten, którego
misją jest obalenie świata, z trudem może uniknąć tytułu rewolucjonisty. Manie danego
okresu zawsze dostarczają sposobności do nadużyć. Manią Kajfasza był judaizm, a
faryzeusze powiedzieli mu, że Chrystus "bluźni". Piłat był lojalnym Rzymianinem; przed
nim oskarżono Chrystusa o "bunt". Za czasów wszechwładzy papieża ważne było
udowodnić wrogowi "herezję". Dziś, w czasach oligarchii medycznej staramy się dowieść
"szaleństwa" naszych przeciwników i (w krajach purytańskich) atakujemy ich
"moralność". Powinniśmy zatem porzucić wszelką retorykę i bez żadnych uprzedzeń
dociec zjawisk, które przydarzyły się tym wielkim przywódcom ludzkości.
Nie trudno zauważyć, że oni sami niezbyt dobrze rozumieli to, co im się przytrafiło.
Jedynie Budda wyjaśnia swój system dogłębnie i tylko on nie jest wśród nich
dogmatykiem. Możemy przypuszczać, że inni sądzili, iż zbyt klarowne wyjaśnienia nie są
wskazane dla ich następców; taką metodę na pewno przyjął święty Paweł.
Dlatego najlepszym dokumentem, jakim dysponujemy, jest system Buddy; lecz jest on
tak złożony, że żadne krótkie wyjaśnienie nie będzie mogło nam służyć. W przypadku zaś
innych, skoro nie mamy zapisków samych Mistrzów, musimy opierać się na zapiskach ich
najbliższych uczniów.
Metody doradzane przez nich są zadziwiająco do siebie podobne. Rekomendują "cnoty"
(rozmaitego rodzaju) , samotność, nie niepokojenie się, umiarkowanie w jedzeniu i na
koniec praktykę, którą niektórzy z nich nazywają modlitwą, a inni medytacją. (Pierwsze
cztery po dokładnym zbadaniu mogą się okazać jedynie warunkiem dla ostatniego.)
Kiedy poszukujemy znaczenia modlitwy i medytacji, odnajdujemy, że są one jednym. Bo
czym jest stan modlitwy i medytacji ? Ograniczeniem umysłu do pojedynczego aktu,
stanu lub myśli. Kiedy usiądziemy w spokoju i przeszukamy zawartość naszych myśli,
odnajdziemy zasadniczą ich cechę, którą jest błądzenie i rozproszenie. Każdy, kto miał do
czynienia z dziećmi i niewytrenowanymi umysłami, wie dobrze, że obce jest im skupienie
uwagi, choćby nawet były bardzo inteligentne i obdarzone dobrą wolą.
A zatem my, obdarzeni wytrenowanymi umysłami, chcąc kontrolować te błądzące myśli,
zrozumiemy, że możemy je wprowadzić w wąski kanał, połączone ze sobą w doskonale
racjonalny sposób; lecz jeśli spróbujemy zatrzymać ten nurt, miast sukcesu, po prostu
przerwiemy wał kanału. Umysł zostanie zalany i miast łańcucha myśli otrzymamy chaos
pomieszanych wyobrażeń.
Działalność umysłowa jest tak wielka i tak zwyczajna, że aż trudno nam zrozumieć, jak
ktoś mógł wpaść na pomysł, że jest ona słabością i przeszkodą. Może jest tak, gdyż
podczas praktyk nabożnych ludzie zauważają, że ich myśli nachodzą na siebie. W każdym
przypadku spokój i samokontrola wyżej są cenione od niepokoju. Darwin w swojej pracy
podkreśla ten znaczący kontrast na przykładzie małpy w klatce.
Ogólnie mówiąc, im większe, mocniejsze i bardziej rozwinięte jest zwierzę, tym mniej się
porusza, a jego ruchy są powolne i zasadne. Porównajcie bezustanną aktywność bakterii
z rozsądną statecznością bobra; i z wyjątkiem niewielu zorganizowanych wspólnot
zwierzęcych, takich jak pszczoły, najwyższą inteligencję wykazują te, które prowadzą
samotny tryb życia. Jest to również prawda o czlowieku. Psychologowie zmuszeni zostali
traktować stan umysłu tłumów tak, jakby był zupełnie jakościowo odmienny od stanu
umysłu jednostek.
Uwalniając nasz umysł z zewnętrznych wpływów, czy to przypadkowych czy
emocjonalnych, osiągamy moc widzenia jakiejś prawdy o rzeczach.
Kontynuujmy jednak naszą praktykę. Bądźmy panami naszych umysłów. Wkrótce
odnajdziemy sprzyjające po temu warunki.
Nie będzie potrzeby wmawiać sobie, że wszystkie zewnętrzne wpływy są niekorzystne.
Nowe twarze, nowe sceny będą nam przeszkadzać; nawet nowe nawyki, które
przyjęliśmy po to, by kontrolować umysł, na samym początku będą nas niepokoić.
Będziemy musieli porzucić nawyk obżerania się i jeść tylko wtedy, kiedy się jest głodnym,
słuchając wewnętrznego głosu, kiedy mamy dość.
Ta sama reguła odnosi się do snu. Zdecydowaliśmy się kontrolować nasze umysły, a więc
czas medytacji musi dominować nad pozostałymi czynnościami.
Musimy ustalić godziny praktyki. Ażeby sprawdzić nasz postęp, musimy mieć notes,
długopis i zegarek, gdyż medytacji (tak jak wszystkie fizjologiczne sprawy) nie da się
zmierzyć uczuciami. Będziemy zatem mierzyć, jak często podczas pierwszego kwadransa
godziny umysł zbacza z idei, na której miał się skoncentrować. Będziemy tak
praktykować dwa razy dziennie i z czasem zrozumiemy, jakie warunki są dla nas
korzystne, a jakie nie. Kiedy będziemy tak długo praktykować, dość szybko nastąpi
zniecierpliwienie i zrozumiemy, że musimy wprowadzić nowe elementy do naszej
praktyki, które by mogły nam pomóc. Wciąż będą pojawiać się nowe problemy, z którymi
będziemy musieli się uporać.
Na przykład, zapewne odnajdziemy swój niepokój. Żadna pozycja nie będzie dla nas
przyjemna, mimo że wcześniej tego nie zauważyliśmy !
Problem ten rozwiąże praktyka asany, którą opiszemy później.
Myśli o zdarzeniach z codziennego życia będą nas dręczyć; musimy tak zaplanować nasz
dzień, aby nic nie mogło się wydarzyć. Nasze myśli będą nam przywoływać nadzieje i
lęki, miłości i nienawiści, ambicje, zazdrości i wiele innych emocji. Wszystko to musi
zostać odcięte. Musimy nie mieć żadnych zainteresowań w życiu poza uspokojeniem
naszego umysłu.
Jest to przedmiot zwyczajnych klasztornych ślubów ubóstwa, czystości i posłuszeństwa.
Gdy nie masz żadnej własności, nie masz o co się troszczyć i niepokoić; nikt nie niepokoi
się o czystość, ani też czystość nie może rozproszyć twojej uwagi; a gdy ślubujesz
posłuszeństwo, nie martwisz się o to, co robisz : po prostu jesteś posłuszny.
Jest wiele innych przeszkód, które napotkasz na swojej drodze i z którymi musisz się
uporać. Ale zbliżmy się na chwilę do chwili, kiedy jesteś bliski sukcesu.
Na samym początku twojej walki trudno ci będzie przezwyciężyć sen; i będziesz zbaczał z
przedmiotu twej medytacji, nawet nie zauważając tego; lecz później, kiedy odczujesz, że
"robisz to już dobrze", będziesz zszokowany tym, że całkiem zapomniałeś o sobie i o
swoim otoczeniu. Powiesz : "Na Boga! Musiałem chyba spać!" lub "Po co ja w ogóle
medytowałem?", a nawet "Co ja robiłem?", "Gdzie ja jestem?", "Kim jestem?". Może cię
to zatrwożyć i trwoga ta się nie zmniejszy, kiedy odzyskasz pełną świadomość i zamyślisz
się nad tym, że naprawdę zapomniałeś, kim jesteś i co robisz !
Jest to tylko jedna z wielu przygód, która może ci się przydarzyć; jedna z najbardziej
typowych. Do tego czasu godziny medytacji wypełnią ci większość dnia i prawdopodobnie
cały czas będziesz oczekiwał, że coś się wydarzy. Możesz się nawet przestraszyć ideą, że
twój umysł może zniknąć; lecz nauczysz się rozpoznawać symptomy zmęczenia
umysłowego i będziesz starał się ich unikać. Należy je bardzo dokładnie odróżnić od
bezczynności !
Czasami będziesz odczuwał jakąś walkę między wolą a umysłem; kiedy indziej czuł
będziesz, że są one w harmonii; ale istnieje też trzeci stan, który należy odróżnić od
dwóch poprzednich. Jest to oznaka bliskiego sukcesu. Pojawia się wtedy, gdy umysł
zmierza ku wybranemu przedmiotowi, nie tak jakby był posłuszny woli posiadacza
umysłu, lecz jakby nic nim nie kierowało lub też jakby kierowały nim bezosobowe siły;
jakby spadał mocą swojej wagi, a nie był spychany.
Prawie zawsze, kiedy ktoś staje się tego świadom , posępna odwieczna walka między
kowbojską wolą a byczym umysłem zaczyna się od nowa.
Jak każdy proces fizjologiczny, świadomość tego oznacza zaburzenia i chorobę.
Rozpatrując naturę tej pracy nad kontrolą umysłu, student z trudnością zauważa fakt, że
dwie sprawy są w nią włączone - osoba postrzegająca i rzecz widziana - osoba poznająca
i rzecz poznawana; zaczyna uznawać je za warunek konieczny dla wszelkiej świadomości.
Jesteśmy zbyt przyzwyczajeni, ażeby przyjąć, że istnieją sprawy o których nie dane było
by nam sądzić. Przyjmujemy, na przykład, że nieświadomość jest tępa; a przecież nic nie
jest bardziej pewne od organów cielesnych, które funkcjonują w ciszy. Najlepszy sen jest
wtedy, gdy nie ma snów. Nawet podczas gier zręcznościowych naszym najlepszym
osiągnięciom towarzyszy myśl "Nie wiem, jak to zrobiłem" i nie potrafimy ich powtórzyć.
W chwili, kiedy zaczynamy myśleć świadomie o naszych czynach, stajemy się "nerwowi" i
przegrywamy.
Faktycznie istnieją trzy główne klasy pociągnięć : złe pociągnięcia, które wiążemy ze
zbłąkaną uwagą; dobre pociągnięcia, które wiążemy ze stałą uwagą; i doskonałe
pociągnięcia, których nie rozumiemy, a które spowodowane są tym, że nawyk stałej
uważności jest niezależny od woli, a więc może działać swobodnie w swej własnej
harmonii.
To samo zjawisko odnosi się do powyższego jako dobra oznaka.
W końcu, pojawia się coś, czego natura będzie przedmiotem dalszej dyskusji. Na razie,
wystarczy powiedzieć, że świadomość "ja" i "nie-ja", widzącego i rzeczy widzianej,
poznającego i rzeczy poznawanej zostaje wymazana.
Pojawia się wtedy zazwyczaj intensywne światło, intensywny dźwięk i uczucie tak
nieodpartej rozkoszy, że zasoby języka wciąż i wciąż się wyczerpują, kiedy próbujemy to
opisać.
Jest to wybuch, który poraża umysł. Tak silny i przerażający, że ci , którzy go
doświadczyli, znajdują się w śmiertelnym niebezpieczeństwie utraty wszelkiego zmysłu
proporcji.
Dzięki temu światłu wszelkie inne zdarzenia w życiu jawią się jako ciemność. Ktokolwiek
to przeżył, nie może tego zanalizować ani oszacować. Może jedynie powiedzieć, że w
porównaniu z tym całe ludzkie życie jest zwykłym odpadkiem. Niestety wiele zeznań
wykracza poza to oszczędne stwierdzenie, i żle. Ci, którzy tego doświadczyli
argumentują, że "skoro jest to coś, co przekracza życie ziemskie, musi być czymś
niebiańskim". Jedną z tendencji występujących w ich umysłach jest nadzieja osiągnięcia
Nieba, ktorą wpoili w nich nauczyciele i rodzice, lub też którą sami sobie wytworzyli. Nie
mając jakichkolwiek dowodów na to mówią "To jest To".
W Bhagawad-Gicie wizja tego stanu oczywiście przypisywana jest zjawie Wisznu, który
był "lokalnym" bogiem tego okresu.
Anna Kingsford, która pławiła się w hebrajskim mistycyżmie i była feministką, przeżyła
taką samą wizję. Lecz "boską" postać , którą ujrzała, nazywała raz "Adonai", raz "Marią".
Ta kobieta , mimo umysłu pełnego zgniłej miazgi i całkowitego braku pozycji społecznej,
wykształcenia i charakteru moralnego , zrobiła w świecie religii o wiele więcej, aniżeli
jakakolwiek inna osoba przez wiele pokoleń. Ona jedyna udostępniła teozofię, a gdyby
nie teozofia, to powszechne zainteresowanie takimi sprawami nigdy by się nie pojawiło.
To zainteresowanie ma się tak do Prawa Thelemy, jak modlitwy Jana Chrzciciela miały się
do chrześcijaństwa.
Znajdujemy się teraz w miejscu, kiedy warto powiedzieć, co się przydarzyło Mahometowi.
Tak czy inaczej ten fenomen pojawił się w jego umyśle. Będąc większym ignorantem od
Anny Kingsford, choć na szczęście mając większe morale, powiązał swoje doświadczenie
z historią "Zwiastowania", którą musiał chyba usłyszeć w dzieciństwie, i rzekł "Objawił mi
się Gabriel". Lecz pomimo swej ignorancji, swego całkowitego fałszywego zrozumienia
prawdy, moc wizji była taka, że był on w stanie wytrwać prześladowania i założył religię,
do której dzisiaj należy jeden człowiek na ośmiu.
Historia chrześcijaństwa ujawnia dokładnie ten sam znaczący fakt. Jezus Chrystus wyrósł
na bajkach Starego Testamentu i był zmuszony przypisywać swoje doświadczenia
"Jehowie", chociaż jego szlachetny duch mógł nie mieć w ogóle nic wspólnego z
monstrum, które zawsze nakazywało gwałtem dziewic i mordowani dzieciątek, a którego
rytuały niegdyś i teraz celebrowane są ofiarą z człowieka.
Podobnie, wizje Joanny d'Arc były całkowicie chrześcijańskie. Ona, podobnie, jak wszyscy
o których mówiliśmy wcześniej, czuła, że jakaś siła zmusza ją do robienia wielkich rzeczy.
Oczywiście, można powiedzieć, że w takiej argumentacji istnieje pewien fałsz. Może jest
prawdą, że wszyscy ci wielcy ludzie "widzieli Boga", ale nie oznacza to , że każdy, kto
"ujrzy Boga", będzie robił wielkie rzeczy.
Jest to wystarczająca prawda. W istocie, większość ludzi, którzy twierdzą, że "widzieli
Boga", i którzy bez wątpienia go widzieli tak, jak ci, o których wcześniej mówiliśmy, poza
tym nic nie zrobili.
Lecz może ich milczenie nie jest oznaką ich słabości, lecz ich siły. Może ci "wielcy" ludzie
są bankructwem ludzkości; może lepiej by było nic nie powiedzieć; może jedynie
niezrównoważony umysł chciałby coś zmieniać lub wierzy w możliwość zmieniania czegoś.
Są też tacy, którzy uznają życie w Niebie za nieznośne, jeśli istnieje choćby jedna istota,
która nie może się tym cieszyć. Są też tacy, którzy wolą zawrócić z samego progu sali
ślubnej , ażeby pomagać spóźnionym gościom.
Taka była postawa Gotamy Buddy. Z pewnością nie był on jedyny.
Znowu można by wskazać, że życie kontemplacyjne jest generalnie przeciwstawne życiu
aktywnemu i że wymaga drobiazgowej równowagi uchronienie się przed tym, by jedno
nie zdominowało drugiego.
Jak to zobaczymy później, "wizja Boga" lub "unia z Bogiem", czyli "samadhi", jakkolwiek
to nazwiemy, posiada wiele rodzajów i wiele stopni, choć istnieje nieprzebyta otchłań
między ostatnim z nich a największym ze wszystkich fenomenów zwyczajnej
świadomości. Podsumowując, twierdzimy, że istnieje tajemne źródło energii, które
wyjaśnia fenomen Geniuszu. Nie wierzymy w żadne ponadzmysłowe wyjaśnienia, lecz
podkreślamy, że źródło to może zostać osiągnięte dzięki stosowaniu się do określonych
reguł, a stopień sukcesu zależy od zdolności poszukującego, a nie łaski jakiejkolwiek
Istoty Boskiej. Twierdzimy, że krytyczny fenomen, który determinuje sukces jest
zdarzeniem w mózgu, pokrótce nazywanym zjednoczeniem podmiotu i przedmiotu.
Proponujemy zastanowić się nad tym fenomenem, zanalizować jego naturę, dokładnie
określić fizyczne, umysłowe i moralne warunki sprzyjające temu , ustalić jego przyczynę,
a dzięki temu wytworzyć go w sobie, abyśmy mogli odpowiednio badać jego skutki.

Robert Noble

Przebrnąłem przez ten tekst dzielnie... Tak naprawdę ciągle czekałem na jakiś konkret, ale niestety nic konkretnego się nie pojawiło. Właściwie to autor tekstu próbuje coś tak rozkminić i ma jakieś swoje analizy, ale ostatecznie nic to nie daje.

Nie ma to jak Ścieżka Wojownika...

Mote

To tylko wstep uzmyslawiajacy istnienie wspolnych praktyk i metod, ktore doprowadzaja do owego stanu umyslu w ktorym mozna ujrzec boga... Moge wrzucic Cale ksiazki ale przez to pewnie nikt nie przebrnie hehe moze kogos zacheci to do poznania wlasciwej tresci ksiazki a moze nie.


Share via facebook Share via twitter

sklep ezoteryczny super produkty rozwojowe misy krysztalowe uzdrawianie strona autorska robert noble strona instytutu roberta noble strona instytutu roberta noble