Potęga milczenia. Carlos Castaneda

Zaczęty przez EosCris, Styczeń 07, 2015, 02:17:50 PM

« Podróż Szamańska | Cytaty z książki " Drugi krąg mocy" »

EosCris







SŁOWO WSTĘPNE





Moje książki są wiernym opisem metody nauczania, jaką stosował w celu zapoznania mnie ze światem magii don Juan Matus, indiański czarownik z Meksyku. Są to sprawozdania z trwającego wciąż procesu, który z upływem czasu rozumiem coraz lepiej. 


Ćwiczymy całymi latami, by w rozumny sposób radzić sobie z otaczającym nas światem. Owo szkolenie – czy to dotyczące zwykłego rozumowania, czy zagadnień formalnych – jest rygorystyczne, gdyż przyswajana wiedza jest bardzo złożona. Te same kryteria stosują się do czarowników, których szkolenie, polegające na przekazywaniu instrukcji i manipulowaniu świadomością, różni się od naszego, ale jest równie skrupulatne. Przyczyn takiego stanu rzeczy należy upatrywać w tym, że ich wiedza jest tak samo, a może nawet bardziej skomplikowana.















WPROWADZENIE 


Don Juan wielokrotnie podejmował próby nazwania swojej wiedzy, sądząc, że mógłbym odnieść z tego pożytek. Uważał, że najwłaściwszym, aczkolwiek niejasnym terminem jest nagualizm. Określenie "wiedza" było zbyt mgliste, a "czary" – negatywne. Termin "władanie intencją" wydawał mu się zbyt ogólny, a "poszukiwanie pełnej wolności" – za długi i metaforyczny. Ponieważ nie potrafił znaleźć stosowniejszego określenia, w końcu na zwał swą wiedzę "magią", przyznawał jednak, że słowo to nie jest tak naprawdę odpowiednie. Przez wszystkie te lata podał mi wiele definicji magii, zawsze jednak utrzymywał, że definicje zmieniają się wraz z przyrostem wiedzy. Kiedy kończyło się moje terminowanie, poczułem, że jestem gotowy do zrozumienia bardziej precyzyjnej definicji, spytałem więc o to raz jeszcze. 


– Z punktu widzenia zwykłego człowieka – rzekł don Juan – magia jest albo całkowitym nonsensem, albo hermetyczną, złowrogą zagadką. Trzeba mu przyznać rację: nie dlatego, by była to niepodważalna prawda, ale z tego powodu, że przeciętnemu człowiekowi nie starcza energii na paranie się magią. – Zamilkł, a po chwili podjął temat: – Rodzimy się wyposażeni w określoną, skończoną ilość energii. Czerpiemy z tego źródła przez całe życie, starając się ekonomicznie wykorzystać nasze zasoby w trybie czasu. 


– Co rozumiesz przez tryb czasu'? – spytałem. 


– Tryb czasu to konkretna, postrzegana przez nas wiązka pól energetycznych – odpowiedział. – Uważam, że ludzka percepcja zmieniła się w ciągu wieków. Wy znacznikiem tego trybu jest rzeczywisty, aktualny czas: od czasu zależy, które z nieprzeliczonych wiązek pól energetycznych zostaną wykorzystane. Uporanie się z trybem czasu – z kilkoma wybranymi polami energetyczny mi – zabiera całą dostępną nam energię, nie pozostawiając niczego, co pomogłoby nam w wykorzystaniu innych pól energetycznych. Nieznacznym ruchem brwi dał mi znać, bym się nad tym zastanowił. – O to mi właśnie chodzi, kiedy mówię, że przeciętnemu śmiertelnikowi brakuje energii, by zajmować się magią – kontynuował. – Jeśli będzie używał tylko własnej energii, nie dostrzeże światów dostępnych czarownikom. Aby je dojrzeć, czarownicy posługują się p ękiem pól energetycznych zazwyczaj nie używanych. Jest zrozumiałe, że gdyby zwykły człowiek chciał widzieć te światy i rozumieć doznania czarowników, musiałby się posługiwać tym samym pękiem co oni. Nie jest to możliwe, bo zwykły człowiek zużywa swoją energię zbyt szybko. Don Juan przerwał, jakby szukając właściwych słów. 


– Rozważ to pod tym kątem – mówił dalej po chwili. – Pobierając u mnie nauki, nie tyle uczysz się magii, ile poznajesz sposoby oszczędzania energii. To dzięki temu będziesz mógł kiedyś wykorzystać niektóre z pól energetycznych, które teraz nie są dla ciebie dostępne. Tym właśnie jest magia: umiejętnością posługiwania się polami energetycznymi, które nie biorą udziału w postrzeganiu zwykłego, znanego nam świata. Magia jest stanem świadomości; zdolnością do postrzegania czegoś, co wykracza poza zasięg zwykłej percepcji. Wszystko, czego cię nauczyłem i co ci pokazałem, miało cię przekonać, że istnieje coś więcej ponad to, co widzimy. Nie potrzebujemy osoby uczącej nas magii, ponieważ tak naprawdę nie mamy się czego uczyć. Nauczyciel jest po to, by przekonać nas, że niezmierzoną władzę mamy w zasięgu ręki. Cóż za paradoks! Każdemu wojownikowi podążającemu drogą do wiedzy wydaje się nieraz, że uczy się magii. Prawdziwy sens jego drogi polega na przyzwoleniu – po pewnym czasie wojownik przekonuje się, że w jego wnętrzu drzemie moc, którą można wykorzystać.

– Czy to właśnie robisz, don Juanie: przekonujesz mnie`? 


– Tak. Próbuję cię przekonać, że możesz sięgnąć po tę moc. Ja również szedłem tą drogą. Mnie było równie trudno przekonać jak ciebie.

– Kiedy się już po tę moc sięgnie, co się z nią robi, don Juanie'?


 – Nic. Kiedy się j ą zdobędzie, ona sama otworzy drogę do obecnie niedostępnych pól energetycznych. Na tym właśnie, jak ci już mówiłem, polega magia. Zaczynamy widzieć, czyli postrzegać, coś innego: nie tyle wyobrażonego, ile rzeczywistego i namacalnego. Zaczynamy wtedy wiedzieć bez potrzeby używania słów. Co uczynimy z tą poszerzoną percepcją, z tą milczącą wiedzą, zależy od naszego temperamentu. 


Pewnego razu wyjaśnił mi to w inny sposób. Rozmawialiśmy o czymś całkiem innym, kiedy nagle don Juan zmienił wątek i opowiedział mi dowcip. Śmiejąc się, klepnął mnie w plecy między łopatkami. Zrobił to bardzo delikatnie, jakby nie chciał mnie urazić swoim dotknięciem. Zachichotał, widząc moją nerwową reakcję.

– Łatwo cię wytrącić z równowagi – zażartował, po czym naprawdę mocno uderzył mnie w plecy. Zaszumiało mi w uszach. Przez chwilę nie mogłem złapać tchu. Czułem się tak, jakby odbił mi płuca – oddychałem z wielkim trudem. Po kilku minutach kaszlu i krztuszenia nos mi się odetkał, poczułem, że biorę głębokie, kojące oddechy. Było mi tak dobrze, że w ogóle się nie złościłem, że uderzył mnie tak mocno i znienacka. Wówczas don Juan przystąpił do niezwykle istotnych wyjaśnień. Przedstawił mi jasno i zwięźle bardziej precyzyjną definicję magii. Wszedłem w cudowny stan świadomości! Miałem tak jasny umysł, że potrafiłem zrozumieć i przyswoić sobie wszystko, o czym mówił. Powiedział, że we wszechświecie istnieje siła, nie dająca się zmierzyć ani opisać, zwana przez czarowników intencją. Wszystko, co istnieje w kosmosie, jest połączone z intencją specjalną więzią, której omawianie, zrozumienie i wykorzystywanie jest przedmiotem zainteresowania czarowników, czy wojowników, jak nazywał ich don Juan. Mieli się oni zajmować w szczególności oczyszczaniem tej więzi ze znieczulającego wpływu zwykłych, codziennych trosk. Na tym poziomie magię można było zdefiniować jako oczyszczanie własnej więzi z intencją. Don Juan podkreślił, że tę "procedurę oczyszczania" niezwykle trudno zrozumieć i wy konać, dlatego też czarownicy dzielą swoje nauki na dwie kategorie. Do pierwszej z nich należą instrukcje przekazywane w zwykłym stanie świadomości, w których proces oczyszczania przedstawia się w formie ukrytej. Druga grupa to polecenia przeznaczone dla stanu wzmożonej świadomości – w jakim się wtedy znajdowałem – w którym czarownicy czerpali swą wiedzę bezpośrednio z intencji, bez rozpraszającego pośrednictwa mowy. Don Juan wyjaśnił, że czarownicy przez tysiąclecia bolesnych wysiłków wykorzystywali wzmożoną świadomość do uzyskania wglądu w naturę intencji. Uzyskane w ten sposób drobiny bezpośredniej wiedzy przekazywali z pokolenia na pokolenie, aż do czasów obecnych. Don Juan powiedział, że zadaniem magii jest zebranie tej pozornie niezrozumiałej wiedzy i wyjaśnienie jej w kategoriach codziennej świadomości. Następnie wyjaśnił, jaką rolę w życiu czarowników pełni przewodnik zwany "nagualem": jest to mężczyzna lub kobieta o nieprzeciętnej energii; trzeźwo patrzący, wytrwały, zrównoważony nauczyciel. Ludzie, którzy widzą, postrzegają go jako świetlistą sferę z łożoną z czterech części, jakby stłoczonych razem czterech błyszczących kul. Niezwykła energia pozwala nagualom pełnić rolę pośredników – czerpać pokój, harmonię, radość i wiedzę z samego źródła i przekazywać je swym towarzyszom. Jednym z ich zadań jest udzielenie uczniom tego, co czarownicy zwą "minimalną sposobnością": uświadomienie im naszego powiązania z intencją. Powiedziałem, że pojmuję wszystko, co mówi, nie rozumiem tylko, dlaczego konieczne są dwa sposoby nauczania. Chwytałem w lot opis jego świata, a mimo to don Juan twierdził, że proces zrozumienia jest bardzo trudny. 


– Aby odtworzyć to, co zobaczyłeś dzisiaj, będziesz potrzebował całego życia, ponieważ w większości należy to do dziedziny milczącej wiedzy – oświadczył. – Już za moment zapomnisz o wszystkim. To jedna z nieprzeniknionych tajemnic świadomości. 


Po tych słowach uderzył mnie w lewy bok, sprawiając, że moja świadomość przeszła na inny poziom. Niezwykła jasność umysłu natychmiast zniknęła, nie pozostawiając po sobie nawet wspomnienia... Spisanie podstawowych zasad magii było zadaniem, które zlecił mi sam don Juan. Pewnego razu, we wczesnym okresie mojej praktyki, zaproponował mimochodem, bym wykorzystując swoje notatki, napisał książkę. Zgromadziłem już wtedy całe stosy zapisków. Nigdy nie zastanawiałem się, co z nimi zrobię. Uznałem, że to absurdalna propozycja, nie byłem przecież pisarzem. 


– Jasne, nie jesteś literatem – zgodził się don Juan. – Dlatego powinieneś posłużyć się magią. Najpierw dokonaj wizualizacji swoich doświadczeń, tak jakbyś przeżywał je na nowo, a potem zobacz tekst we śnie. Pisanie powinno być dla ciebie ćwiczeniem nie tyle z literatury, ile z magii. Podstawowe założenia magii przedstawiam dokładnie tak, jak wyłożył mi je don Juan. 


W jego modelu nauczania, opracowanym przez żyjących w dawnych czasach czarowników, wyróżniano dwa rodzaje instruktażu. Pierwszy, zwany "nauką dla prawej strony", przeprowadzano w zwykłym stanie świadomości. Drugi, "naukę dla lewej strony", wykorzystywano jedynie w stanach wzmożonej świadomości. Wykorzystując te dwa sposoby, nauczyciele szkolili swych uczniów w trzech dziedzinach: sztuce świadomości, sztuce osaczania i sztuce intencji. Te trzy dziedziny utożsamia się z trzema zagadkami, na które natrafiają czarownicy w poszukiwaniu wiedzy. Sztuka świadomości to zagadka umysłu – to zdziwienie, z jakim odkrywa się niezmierzone i nieodgadnione możliwości świadomości i percepcji. Sztuka osaczania jest zagadką serca – jest to oszołomienie spowodowane zrozumieniem, że z jednej strony za sprawą szczególnych właściwości świadomości i percepcji świat wydaje się niezmiennie obiektywny i rzeczy wisty, z drugiej zaś odkrycie nowych własności percepcji powoduje, że to, co wydawało się dotąd niezmiennie obiektywne i rzeczywiste, ulega zmianie. Opanowanie intencji to zagadka ducha albo paradoks abstrakcji rozumianej jako myśli i czyny czarownika, które wykraczają poza to, co człowiekowi przeznaczone. Podstawą instrukcji dotyczących sztuki osaczania i mistrzostwa intencji była sztuka świadomości. 






Oto jej założenia:

1. Świat jest nieskończonym skupiskiem pól energetycznych, przypominających promienie światła.

2. Pola te, tak zwane emanacje Orła, wybiegają ze źródła o niewyobrażalnych rozmiarach, nazywanego metaforycznie Orłem.

3. Ludzie również składają się z olbrzymiej liczby identycznych promieniopodobnych pól energetycznych. Te emanacje Orła tworzą świetlne skupisko o kształcie kuli i rozmiarach danego człowieka, stojącego z wy ciągniętymi w bok ramionami, podobne do gigantycznego świetlistego jaja.

4. Część pól energetycznych zawartych w świetlnej kuli jarzy się blaskiem przejętym od intensywnie świecącego punktu położonego na jej powierzchni.

5. Z percepcją mamy do czynienia wówczas, gdy promienie wychodzące z pól energetycznych sąsiadujących ze świetlistym punktem dotrą do identycznych pól położonych na zewnątrz kuli i je podświetlą. Postrzegać można tylko te pola energetyczne, które rozpala ów świetlisty punkt, dlatego miejsce to nazywa się "punktem, w którym zachodzi konsolidacja percepcji" albo po prostu "punktem scalającym".

6. Punkt scalający można przemieścić ze zwykłej pozycji w inne miejsce na powierzchni kuli lub w jej wnętrzu. Blask punktu scalającego rozświetla każde pole energetyczne, z którym się styka. Kiedy punkt zmieni pozycję, natychmiast rozjarza nowe pola, które stają się postrzegalne. Taki rodzaj percepcji nazywa się widzeniem.

7. Przesunięcie punktu scalającego umożliwia percepcję zupełnie innego świata – równie obiektywnego i rzeczywistego jak ten, który zwykle postrzegamy. Czarownicy odwiedzają te obszary, by otrzymać energię czy moc, znaleźć rozwiązanie ogólnych lub cząstkowych problemów albo zetknąć się z niewyobrażalnym.

8. Intencja jest przenikającą wszystko siłą, która sprawia, że postrzegamy. Nie dlatego stajemy się świadomi, że postrzegamy – do percepcji dochodzi pod naciskiem napierającej intencji.

9. Celem czarowników jest osiągnięcie stanu całkowitej świadomości, w którym mogliby doznać wszystkich wrażeń dostępnych człowiekowi. Taki stan może być alternatywnym rozwiązaniem wobec śmierci.




Ucząc sztuki świadomości, przekazuje się także pewną ilość wiedzy praktycznej. Na tym poziomie don Juan uczył metod niezbędnych do przemieszczania punktu scalającego. Służyły do tego dwa systemy opracowane przez czarowników jasnowidzów żyjących w dawnych czasach: śnienie, to znaczy kontrola i wykorzystanie snów, oraz osadzanie, czyli kontrola zachowania. Przemieszczanie własnego punktu scalającego jest istotną umiejętnością, którą musi opanować każdy czarownik. Niektórzy z nich, nagualowie, uczą się także wykonywać tę czynność za innych. Uderzając mocno w punkt scalający, potrafią oni ruszyć go z jego zwykłego miejsca. Ten nie sięgający ciała cios, odczuwany jako klepnięcie w prawą łopatkę, powodował przejście w stan wzmożonej świadomości. Zgodnie z tradycją instrukcje dla lewej strony, czyli najważniejszą i najbardziej spektakularną część nauk, można było otrzymać tylko w odmiennym stanie świadomości. Ze względu na wyjątkowy charakter tego stanu don Juan zażądał, bym nie omawiał go z nikim, dopóki plan nauczania magii nie zostanie zrealizowany. Chętnie na to przystałem, bo chociaż w tych niezwykłych stanach świadomości zrozumienie przekazywanych nauk przychodziło mi niewiarygodnie łatwo, jednak nie potrafiłem ich opisać, a nawet spamiętać. W tych stanach funkcjonowałem pewnie i skutecznie, jednak kiedy moja świadomość powracała do normy, nie mogłem sobie uprzytomnić, co się ze mną działo. Dopiero po latach nastąpił przełomowy moment: zdołałem przenieść to, czego doznałem w stanach wzmożonej świadomości, w obręb zwykłej pamięci. Nadejście tej chwili zostało opóźnione przez mój rozum i zdrowy rozsądek, które nie mogły się pogodzić z dziwaczną, nie12 – 13 wyobrażalną rzeczywistością podwyższonej świadomości i bezpośredniej wiedzy. Powstały w moim umyśle chaos poznawczy przez całe lata sprawiał, że unikałem tego zagadnienia i nie myślałem o nim. Wszystko, co pisałem dotąd o moim szkoleniu w dziedzinie magii, było relacją z nauk don Juana dotyczących sztuki świadomości. Nie opisałem jeszcze sztuki osaczania i mistrzostwa intencji. W przekazywaniu mi reguł i zastosowań tych sztuk don Juanowi pomagali jego dwaj towarzysze, czarownicy Vicente Medrano i Silvio Manuel, jednakże wszystko, czego się od nich nauczyłem, wciąż jest ukryte w, jak to określił don Juan, zamęcie wzmożonej świadomości. Do niedawna nie potrafiłem pisać, a nawet spójnie myśleć o sztuce osaczania i mistrzostwa intencji. Błądziłem, sądząc, że można je zwyczajnie objąć pamięcią i wspominać. Jest to jednocześnie możliwe i niemożliwe. Chcąc rozwikłać tę sprzeczność, zgłębiałem te sprawy nie bezpośrednio – było to naprawdę niewykonalne – ale za pośrednictwem ostatniej części nauk don Juana: opowieści o czarownikach z przeszłości. Historie te don Juan opowiadał szczegółowo, by uwidocznić ich, jak to nazywał, abstrakcyjny rdzeń, ja jednak nie potrafiłem uchwycić jego sensu. Nie pomogły przystępne objaśnienia don Juana teraz wiem, że miały one nie tyle tłumaczyć cokolwiek rozumowo, ile otworzyć mój umysł. Przez wiele lat zwodził mnie sposób, w jaki don Juan opowiadał – uważałem jego objaśnienia na temat abstrakcyjnych wątków za coś w rodzaju naukowych dysertacji. Nie pozostawało mi nic innego, jak wyjaśnienia te traktować dosłownie. Utrwaliło to moją milczącą akceptację dla nauk don Juana, zabrakło mi jednak niezbędnej do ich zrozumienia gruntownej analizy problemu. Don Juan przedstawił mi trzy zestawy zawierające po sześć abstrakcyjnych wątków, ułożone według rosnącej złożoności. Opisuję tutaj pierwszy zestaw, na który składają się następujące zagadnienia: przejawy ducha, pukanie ducha, fortel ducha, zstąpienie ducha, wymagania intencji oraz posługiwanie się intencją.

EosCris

#1
                         1. PIERWSZY ABSTRAKCYJNY WĄTEK


Don Juan opowiadał mi krótkie historie o czarownikach, których był spadkobiercą – najczęściej o swym nauczycielu, nagualu Julianie. Nie były to właściwie opowieści, ale opisy zachowania się czarowników i pewnych aspektów ich osobowości. Każda z tych relacji miała rzucić światło na któreś z przerabianych przeze mnie zagadnień. Te same historie słyszałem także od pozostałych piętnastu członków grupy czarowników don Juana, jednak żaden z nich nie umiał plastycznie opisać ich głównych bohaterów. Ponieważ nic sposób było przekonać don Juana, by opowiedział bardziej szczegółowo o tych dawnych czarownikach, pogodziłem się z myślą, że nigdy nie dowiem się o nich nic więcej. Pewnego popołudnia podczas wędrówki po górach południowego Meksyku don Juan objaśniał mi po raz kolejny tajniki sztuki świadomości. Niespodziewanie powiedział coś, co kompletnie zbiło mnie z tropu. 
– Sądzę, że przyszła pora, byśmy porozmawiali o dawnych czarownikach – oświadczył. Wyjaśnił, że nadszedł czas, bym zaczął metodycznie patrzeć w przeszłość i wyciągać wnioski dotyczące zarówno świata spraw codziennych, jak i świata magii.
 – Czarownicy żywo interesują się swą przeszłością. Nie chodzi tu jednak o ich osobiste dzieje. Dla czarowników ich przeszłość to poczynania czarowników żyjących w minionych czasach. Właśnie takiej przeszłości będziemy się teraz przyglądać. Zwykli ludzie także patrzą wstecz, jednak badają z reguły własne losy, chcąc w ten sposób uzyskać osobiste korzyści. Czarownicy postępują całkiem inaczej – patrzą w przeszłość dla uzyskania punktu odniesienia. 
– Przecież każdy tak robi: spogląda wstecz, by znaleźć punkt odniesienia – zaprotestowałem. 
– Nie masz racji! – odrzekł dobitnie. 
– Przeciętny człowiek w swej przeszłości lub wiedzy swych młodych lat szuka porównania: chce usprawiedliwić swoje obecne lub przyszłe zachowanie albo stworzyć jego wzorzec. Jedynie czarownicy naprawdę poszukują we własnej przeszłości punktu odniesienia. 
– Może rozjaśniłoby mi się w głowie, don Juanie, gdybyś określił, czym dla czarownika jest punkt odniesienia. 
– Dla czarowników ustanowienie punktu odniesienia jest szansą na zgłębienie intencji – odpowiedział. 
– Właśnie taki jest cel naszego ostatniego etapu nauczania. Najlepszy wgląd w intencję uzyskamy, studiując opowieści o zmaganiach innych czarowników, którzy starali się zrozumieć tę samą siłę. Wytłumaczył mi, że kiedy jego przodkowie zagłębiali się w przeszłość, zwracali szczególną uwagę na podstawowy, abstrakcyjny porządek swej wiedzy. 
– W magii istnieje dwadzieścia jeden abstrakcyjnych wątków – kontynuował. – Wokół nich osnute są niezliczone magiczne opowieści o naszych poprzednikach, nagualach usiłujących pojąć ducha. Pora, byś zapoznał się z tymi abstrakcyjnymi wątkami i magicznymi historiami. Czekałem, aż przystąpi do opowiadania, on jednak zmienił temat i powrócił do objaśniania natury świadomości. 
– Zaraz, zaraz – zaprotestowałem. – A co z magicznymi historiami? Nie zamierzasz mi ich opowiedzieć? – Jasne, że zamierzam – odparł – ale to nie są żadne bajki. Trzeba się w nie zagłębić, a potem przemyśleć, przeżyć na nowo, że się tak wyrażę. Zapadła długa cisza. Pomyślałem, że muszę być ostrożny. Bałem się, że jeśli będę znowu nalegał, by opowiedział mi te historie, wezmę na siebie coś, czego mogę później żałować. Ostatecznie ciekawość wzięła górę nad zdrowym rozsądkiem. – Zacznijmy w końcu – powiedziałem cicho. Don Juan musiał widzieć moje rozterki jak na dłoni, bo na jego twarzy pojawił się z łośliwy uśmiech. Wstał i dał mi znak, bym poszedł za nim. Było późne popołudnie. Siedzieliśmy na dnie wąwozu, na suchych jak pieprz skałach. Niebo było ciemne i zachmurzone. Prawie czarne deszczowe chmury zwieszały się nisko nad wschodnimi szczytami. Tymczasem na południu obłoki przesuwały się wysoko, sprawiając wrażenie, że zaczyna się przejaśniać. Wcześniej tego dnia obficie padało – wyglądało na to, że deszcz czai się gdzieś w ukryciu. Chociaż panował dotkliwy chłód, mnie było ciepło. Ściskając otrzymany od don Juana okruch skały, zdałem sobie sprawę, że przywykłem już do tego, iż nie marznę mimo prawie zimowej pogody. Nigdy nie mogłem pojąć, jak się to dzieje. Kiedy tylko robiło mi się bardzo zimno, don Juan dawał mi do potrzymania gałąź czy kamień albo kładł mi pod koszulę, na mostku, pęk liści. To mi wystarczało do rozgrzania się. Daremnie usiłowałem samodzielnie uzyskać taki sam efekt. Don Juan powiedział, że ogrzewają mnie nie tyle jego poczynania, ile jego wewnętrzne milczenie – gałęzie, kamienie i liście miały tylko przykuć moją uwagę. Wspinaliśmy się szybko stromym zachodnim zboczem góry, aż dotarliśmy do skalnego występu na szczycie. Znajdowaliśmy się u podnóża wyższego pasma gór. 


Widzieliśmy mgłę płynącą na południe leżącej pod nami doliny. Zdawało się, że wiszące nisko chmury również ześlizgują się z czarnozielonych, wysokich zachodnich wierzchołków, prosto na nas. Po deszczu, pod ciemnym, pochmurnym niebem miało się wrażenie, że rozpościerającą się na południe i wschód dolinę i otaczające ją góry przykrywa płaszcz czarnozielonej ciszy. 


– To idealne miejsce na rozmowę – powiedział don Juan, siadając na kamiennej podłodze ledwie widocznej płytkiej pieczary. Siedząc ramię przy ramieniu, doskonale się tam mieściliśmy: głowami prawie dotykaliśmy stropu, a nasze plecy gładko wpasowały się w krzywiznę ściany. Wydawało się, że pieczarę wyżłobiono dla dwóch osób naszego wzrostu. Zwróciłem także uwagę na jej inną szczególną właściwość: kiedy stałem na skalnym występie, widziałem całą dolinę i pasma gór rozciągające się na wschód i południe, ale gdy usiadłem, otaczały mnie skały. A przecież dno jamy leżało na tym samym poziomie, co płaska półka skalna. Miałem właśnie zwrócić uwagę na ten dziwny efekt, ale don Juan mnie uprzedził. 


– To nie jest naturalna ,jaskinia – powiedział. – Występ skalny przebiega skośnie, ale kąt nachylenia jest niedostrzegalny dla oka. 


– Kto ją wykuł, don Juanie? – Starożytni czarownicy, być może: przed tysiącami lat. Jedną z dziwnych cech tej jaskini jest to, że zwierzęta, owady, a nawet ludzie trzymają się od niej z daleka. Wygląda na to, że ówcześni czarownicy nasycili ją złowrogimi ładunkami, powodującymi, że wszystkie żywe istoty źle się tu czują. Zdziwiło mnie, że nie mając ku temu wyraźnego powodu, czuję się bezpieczny i szczęśliwy. Przenikało mnie mrowiące, fizyczne zadowolenie. Nigdy dotąd nie czułem tak miłego, rozkosznego łaskotania w żołądku. – Ja nie czuję się źle – skomentowałem moje wrażenia 


– I ja także – powiedział. – Może to tylko oznaczać, że temperamentem nie różnimy się wiele od starożytnych czarowników. Niezmiernie mnie to martwi. Obawiałem się zagłębiać w to zagadnienie, czekałem więc, kiedy don Juan zacznie mówić dalej. 


– Pierwsza historia, ,jaką chcę ci opowiedzieć, nosi tytuł "Przejawy ducha" – odezwał się. – Nie daj się jednak zwieść temu określeniu. Jest to zaledwie pierwszy z wielu wątków: ten, wokół którego osnuta jest pierws2a magiczna historia. Ten abstrakcyjny wątek to opowieść sama w sobie. Mówi ona, że żył sobie kiedyś człowiek, zwyczajny, niczym nie wyróżniający się śmiertelnik. Tak jak wszystko inne, był naczyniem dla ducha. Dzięki temu był częścią ducha, częścią abstrakcji. Nie wiedział jednak o tym. Był tak zajęty światem, że brakło mu czasu i chęci do zbadania tych spraw. Duch bezskutecznie starał się ujawnić człowiekowi swoją z nim więź Używając wewnętrznego głosu, wyjawił swoje tajemnice, ale człowiek nie potrafił pojąć tego objawienia. Naturalnie, słyszał wewnętrzny głos, uznał jednak, że są to jego własne uczucia i myśli. Chcąc wyrwać go z uśpienia, duch dał człowiekowi trzy znaki, trzy następujące po sobie przejawy. W cielesnej formie ukazał się na jego drodze, tak jawnie, jak to było możliwe. Człowiek jednak był tak pochłonięty własnymi sprawami, że niczego nie zauważył. 


Don Juan przerwał i spojrzał na mnie, jak zawsze, kiedy czekał na moje pytania i komentarze. Nie miałem nic do powiedzenia. Nie rozumiałem, do czego zmierza. – 


Opowiedziałem ci pierwszy abstrakcyjny wątek – powiedział wreszcie. – Jedno tylko muszę dodać: ponieważ człowiek nie chciał nic zrozumieć, duch musiał uciec się do podstępu. W ten sposób fortel stał się istotą drogi czarowników. Ale to już inna historia. Don Juan wyjaśnił mi, że czarownicy uważali ten wątek za pierwowzór zdarzeń, powtarzający się wzorzec, pojawiający się za każdym razem, kiedy intencja wskazywała na jakieś istotne zjawisko. Abstrakcyjne wątki były zatem pierwowzorami całych ciągów wydarzeń. Stwierdził, że z niejasnych przyczyn wszystkie szczegóły każdego abstrakcyjnego wątku stawały się udziałem każdego z przyszłych nagualów. Dodał, że zawsze starał się wspomóc intencję i umożliwić mi doświadczenie wszystkich abstrakcyjnych wątków magii, tak samo, jak robił to jego dobroczyńca, nagual Julian, i jak wszyscy jego poprzednicy postępowali ze swoimi uczniami. Ten sam proces, doprowadzający każdego przyszłego naguala do spotkania z abstrakcyjnymi wątkami, tworzył osnute wokół nich historie, w których uwzględnione były szczegóły osobowości ucznia i okoliczności, w jakich się znalazł. Potem don Juan powiedział, że ja mam własną historię dotyczącą, na przykład, przejawów ducha, on ma swoją, tak samo jego dobroczyńca, jego poprzednik i tak dalej. 


– Jaka jest moja opowieść o przejawach ducha? – spytałem zaskoczony 


– Nie ma takiego wojownika, który byłby bardziej od ciebie świadomy swoich historii – odrzekł. – W końcu to ty spisujesz od tylu już lat. Nie zauważyłeś ich abstrakcyjnych rdzeni, bo ,jesteś człowiekiem praktycznym. Wszystko, co robisz, sprawia, że twój pragmatyzm jest jeszcze większy. Chociaż przerabiałeś , je aż do znudzenia, nie zauważyłeś tkwiących w nich abstrakcyjnych wątków. Z tego powodu sądzisz, że wszystkie moje poczynania są częstokroć dziwacznym, ale praktycznym działaniem: uczeniem magii opornego i na ogół głupiego praktykanta. Dopóki będziesz to widział w ten sposób, abstrakcyjne wątki będą ci się wymykać. 


– Wybacz, don Juanie – odezwałem się – ale mam już mętlik w głowie. Co właściwie chcesz powiedzieć? 


– Usiłuję wprowadzić cię w zagadnienie magicznych historii – odparł. – Nigdy nie poruszałem tego tematu, gdyż tradycyjnie pozostawia się go w ukryciu. Jest to ostatnie dzieło ducha. Powiada się, że przyswojenie sobie przez ucznia abstrakcyjnego wątku jest jak położenie kamienia wieńczącego piramidę Zaczęło się ściemniać, wyglądało na to, że znowu będzie padać. Martwiło mnie, że jeśli podczas deszczu powieje wschodni wiatr, przemokniemy w tej jaskini do suchej nitki. Byłem pewien, że don Juan zdaje sobie z tego sprawę, ale jemu najwidoczniej było to obojętne. 


– Nie będzie padać aż do rana – powiedział. Dosłownie podskoczyłem, kiedy usłyszałem, że udziela odpowiedzi moim myślom. Uderzyłem głową w strop pieczary, co było bardziej głośne niż bolesne. Don Juan śmiał się głośno, trzymając się pod boki. Po chwili głowa naprawdę mnie rozbolała i musiałem ją pomasować. – Patrząc na ciebie, można się uśmiać do łez. Mój dobroczyńca miał zapewne taką samą zabawę ze mną – stwierdził don Juan i zaczął się znowu śmiać. Przez kilka minut siedzieliśmy spokojnie. Zapadła złowróżbna cisza. Zdawało mi się, że słyszę szmer obłoków, spływających na nas z wysokich gór. Potem zrozumiałem, że jest to cichy powiew wiatru. Z miejsca, w którym siedziałem, brzmiało to jak szept . 


– Miałem niewiarygodne szczęście pobierać nauki u dwóch nagualów. – Głos don Juana oderwał mnie od wsłuchiwania się w hipnotyzujący szum wiatru. – Jednym z nich był, oczywiście, mój dobroczyńca, nagual Julian, a drugim jego dobrodziej, nagual Elias. Pod tym względem byłem wyjątkiem. 


– Co w tym było szczególnego? – spytałem. 


– Przez całe pokolenia nagualowie zaczynali szukać uczniów wiele lat po tym, kiedy ich właśni nauczyciele odeszli z tego świata – wyjaśnił don Juan. – Mój dobroczyńca postąpił inaczej. Zostałem uczniem naguala Juliana na osiem lat przed odejściem ze świata jego dobroczyńcy. Udzielono mi ośmioletniej łaski. Nie mogłem lepiej trafić: dano mi szansę uczenia się od dwóch ludzi o przeciwstawnych temperamentach i odmiennych poglądach. Można powiedzieć, że byłem pod opieką stanowczego ojca i władczego dziadka. W takich zapasach zawsze wygrywa dziadek. Należałoby więc powiedzieć, że zostałem ukształtowany przez nauki naguala Eliasa. Byłem do niego podobny nie tylko z usposobienia, ale i z wyglądu. To on dał mi ostatni szlif. Jednak większość pracy, jaka była potrzebna, by przekształcić mnie z żałosnej istoty w wojownika bez skazy, wykonał mój dobroczyńca, nagual Julian. 


– Jak wyglądał nagual Julian? – zapytałem. 


– Czy wiesz, że do dzisiaj trudno mi go sobie wyobrazić? – odpowiedział don Juan. – Wiem, że zabrzmi to absurdalnie, ale stosownie do potrzeb i okoliczności był m łody lub stary, przystojny albo nieciekawy, słaby i zniewieściały bądź mocny i męski, gruby lub szczupły, średniego wzrostu albo bardzo niski. 


– To znaczy, że był aktorem, grającym przy użyciu rekwizytów różne role? 


– Nie było żadnych rekwizytów, a on nie był zwyczajnym aktorem. To znaczy, oczywiście, był urodzonym aktorem, ale to całkiem inna sprawa. Chodzi o to, że potrafił przemieniać się i wcielać we wszystkie te osoby. Wielki talent aktorski umożliwiał mu odtwarzanie najdrobniejszych szczegółów zachowania określonej osoby, które decydowały o jej realności. Można powiedzieć, że zmiana postaci była dla niego tak prosta, ,jak dla ciebie zmiana ubrań. Skwapliwie poprosiłem don Juana, by opowiedział coś więcej o przemianach swojego dobroczyńcy. Odrzekł, że ktoś nauczył naguala Juliana dokonywania tych transformacji, jednak, zagłębiając się w to zagadnienie, odbieglibyśmy zbyt daleko od tematu. 


– Jak wyglądał nagual Julian, kiedy się nie przemieniał`? – spytałem. 


– Powiedzmy, że nim został nagualem, był wysoki i barczysty – odrzekł don Juan. – Miał grube, czarne falujące włosy, długi prosty nos, mocne, duże i białe zęby, owalną twarz o masywnej szczęce i błyszczące, ciemnobrązowe oczy. Miał około pięciu stóp i ośmiu cali wzrostu. Odcieniem skóry nie przypominał Indian ani śniadych Meksykanów. Nie był jednak biały, jak Amerykanie. Prawdę mówiąc, miał cerę niepodobną do żadnej innej, zwłaszcza w późniejszych latach, kiedy jego skóra nieustannie zmieniała zabarwienie: od ciemnej, przez bardzo jasną, z powrotem do ciemnej. Kiedy go poznałem, był lekko śniadym starszym mężczyzną, który z czasem przemienił się w młodego człowieka o jasnej karnacji, o jakieś kilka lat starszego ode mnie dwudziestolatka. Jego zewnętrzne transformacje były zadziwiające, to prawda, ale towarzyszące im zmiany nastroju i zachowania zdumiewały jeszcze bardziej. Na przykład, jako gruby młody człowiek był zmysłowy i rubaszny. Kiedy był chudym starcem, stawał się mściwy i małostkowy. W roli starszego grubego mężczyzny był największym idiotą, jakiego świat widział. 


– Czy kiedykolwiek był sobą'? – zapytałem. 


– Nie w ten sposób, w jaki ja jestem sobą – odrzekł don Juan. – Przemiany mnie nie interesują, więc jestem ciągle taki sam. On jednak w ogóle nie był do mnie podobny. Don Juan spojrzał na mnie, jakby szacując moje wewnętrzne siły. Uśmiechnął się, pokręcił głową i wybuchnął głośnym śmiechem. 


– Co cię tak ubawiło, don Juanie? – Prawda jest taka, że jesteś wciąż zbyt sztywny i pruderyjny, by docenić w pełni istotę przemian mego dobroczyńcy i ich znaczenie. Mam tylko nadzieję, że kiedy ci o nich opowiem, nie staną się twoją chorobliwą obsesją. 


Z niewiadomych przyczyn poczułem zakłopotanie. Musiałem zmienić przedmiot rozmowy. 


– Dlaczego nagualów nazywa się "dobroczyńcami", a nie, zwyczajnie, nauczycielami? – spytałem pośpiesznie. – Zwracanie się do nich w ten sposób jest ukłonem ze strony uczniów – odrzekł don Juan. 


– Nagual wzbudza w swych podopiecznych wszechogarniające uczucie wdzięczności. W końcu to właśnie on kształtuje ich i prowadzi przez niewyobrażalne krainy. Oświadczyłem, że dla mnie nauczanie jest najważniejszą i najbardziej altruistyczną czynnością, jaką można wykonać dla dobra drugiej osoby. 


– Dla ciebie nauczanie jest rozmową o wzorcach – odparł don Juan. – Czarownicy uważają, że nauką jest to, co nagual robi dla swoich wychowanków. Steruje on przepływem najważniejszej z sił wszechświata, intencji, która zmienia kształt i porządek rzeczy bądź pozostawia je bez zmiany. Nagual planuje skutki oddziaływania intencji na jego uczniów, a potem kieruje ich przebiegiem. Tylko dzięki nagualowi, kształtującemu intencję, uczniowie mogą doznać uczucia grozy i objawienia. Bez jego pośrednictwa, zamiast ruszyć w magiczną i odkrywczą podróż, uczyliby się tylko kupczenia: stawaliby się znachorami, czarownikami, wróżbitami, szarlatanami lub kimś podobnym. 


– Wyjaśnij mi, czym jest intencja – poprosiłem. – Intencję można poznać tylko w jeden sposób: bezpośrednio, poprzez czynną więź łączącą intencję z wszystkimi świadomymi istotami – odrzekł. – Czarownicy nazywają intencję tym, co nieopisane, duchem, abstrakcją, nagualem. Ja najchętniej używałbym nazwy nagual, ale ta pokrywa się z imieniem przewodnika, dobroczyńcy, także zwanego nagualem, wobec tego wolę nazywać ją duchem, intencją, abstrakcją. Don Juan przerwał nagle i polecił, bym w spokoju przemyślał jego słowa. Było już bardzo ciemno. Cisza jaka zapadła, była tak głęboka, że zamiast uśpić mnie i ukoić, pobudziła. Nie potrafiłem zebrać myśli. Mimo że próbowałem się skoncentrować, myślałem o wszystkim tylko nie o opowiedzianej historii – aż w końcu zasnąłem.


EosCris

#2
2. NIESKAZITELNOŚĆ NAGUALA ELIASA


Nie potrafię ocenić, jak długo spałem w tej jaskini. Ze snu wyrwał mnie głos don Juana, który powiedział, że pierwsza opowieść czarowników dotycząca przejawów ducha jest sprawozdaniem ze wzajemnych stosunków pomiędzy intencją a nagualem. Historia ta mówi, jak duch zakłada przynętę na naguala, przyszłego ucznia, i w jaki sposób nagual musi tę przynętę ocenić i zdecydować, czy połknie ją, czy odrzuci. W jaskini było bardzo ciemno i ciasno. Normalni w tak małym pomieszczeniu czułbym się przytłoczony, jednak pieczara koiła moje uczucia i odpędzała rozdrażnienie. Jej ukształtowanie sprawiało ponadto, że ściany pochłaniały dźwięk głosu don Juana. Don Juan tłumaczył, że każda czynność, jaką wykonuje czarownik, a zwłaszcza nagual, służy wzmocnieniu więzi z intencją albo też jest reakcją przez więź wywołaną. Czarownicy, a w szczególności nagualowie, musieli przeto czynnie i bez ustanku szukać oznak ducha. Takie przejawy zwano gestami ducha lub zwyczajnie – wskazówkami czy znakami. Opowiedział mi powtórnie historię, którą już kiedyś od niego słyszałem: opowieść o spotkaniu z jego dobroczyńcą, nagualem Julianem. Dwóch oszustów podstępnie nakłoniło don Juana do podjęcia pracy na położonej na uboczu hacjendzie. Jeden z nich, zarządca posiadłości, po prostu zatrzymał go siłą, zmieniając w niewolnika. Nie mając innego wyboru, zdesperowany don Juan uciekł. Gwałtowny zarządca puścił się za nim w pogoń. Dopadł go na polnej drodze, postrzelił w pierś i śmiertelnie rannego zostawił na pastwę losu. Don Juan leżał nieprzytomny na drodze. Stracił już tyle krwi, że był bliski śmierci, kiedy w pobliżu pojawił się nagual Julian. Dzięki swej wiedzy uzdrowiciela nagual Julian zatrzymał krwawienie, następnie zabrał nieprzytomnego don Juana do domu i pielęgnował go. Pierwszą wskazówką, jaką duch dał nagualowi Julianowi w związku z don Juanem, była mała trąba powietrzna, która pojawiła się na drodze kilka jardów od miejsca, gdzie leżał don Juan. Drugim znakiem była myśl, jaka przyszła mu do głowy tuż przed tym, nim usłyszał wystrzał: nadszedł czas, by znaleźć ucznia, młodego naguala. Po chwili duch dał mu trzecią wskazówkę: kiedy nagual Julian chciał się skryć, wpadł na uzbrojonego mężczyznę, zmuszając go do ucieczki i, być może, powstrzymując przed oddaniem do don Juana drugiego strzału. Zderzenie się z druga osobą było czymś, na co żaden czarownik, a co dopiero nagual, nie mógł sobie pozwolić. Nagual Julian natychmiast pojął, że oto nadarza się sposobność. Kiedy zobaczył don Juana, zrozumiał przyczynę przejawu ducha: oto leżał przed nim dwoisty człowiek, doskonały kandydat na ucznia. Poczułem nieodpartą potrzebę racjonalnego zrozumienia, czy czarownicy mogą opacznie zrozumieć dany im znak. Don Juan odpowiedział, że aczkolwiek moje pytanie jest z pozoru całkowicie uzasadnione, jednak podobnie jak większość moich pytań jest bezpodstawne, ponieważ zadałem je, opierając się na moich doświadczeniach w zwykłym, codziennym świecie. Jako takie, moje pytania dotyczyły zawsze sprawdzonych sposobów postępowania, poleceń do wykonania i formalnych reguł, nie miały się jednak nijak do założeń magii. Don Juan wy. tknął mi błąd, polegający na pomijaniu moich doświadczeń w świecie magii. Tłumaczyłem się, że nie potrafię w codziennym życiu korzystać z przeżyć w świecie magii, ponieważ tylko nieliczne z nich mają charakter ciągły. Bardzo rzadko, i to tylko w odmiennym stanie świadomości, byłem w stanie przypomnieć je sobie w całości. Na tym poziomie wzmożonej świadomości, jaki zwykle osiągałem, jedynym doświadczeniem łączącym teraźniejszość z przeszłością była nasza znajomość. Don Juan odrzekł krótko, że doskonale potrafiłbym, nadążyć za tokiem rozumowania czarowników, ponieważ zaznajomiłem się z jego założeniami w zwykły; stanie świadomości. Później dodał, nieco łagodniej, że wzmożona świadomość nie wyjawi mi swych tajemnic dopóki budowla magicznej wiedzy nie zostanie ukończona, po czym odpowiedział na moje: pytanie, czy czarownicy mogą omylić się w interpretacji znaków. Kiedy czarownicy oceniają otrzymaną wskazówkę, znają dokładnie jej znaczenie, nie mając pojęcia, skąd pochodzi ich wiedza. Jest to jeden z zadziwiających skutków działania więzi z intencją – czarownicy obdarzeni są zmysłem bezpośredniej wiedzy. Pewność, z jaką działają, zależy od siły i klarowności ich więzi z intencją. Mówił, że "przeczucia", jakie wszyscy czasem mamy powstają wskutek pobudzenia naszej więzi z intencją. Skoro czarownicy celowo dążą do zrozumienia i wzmocnienia tego połączenia, można powiedzieć, że przeczuwają nieomylnie i precyzyjnie. Odczytywanie znaków to dla nich chleb powszedni – do pomyłek może dojść wyłącznie wtedy, kiedy w grę wchodzą uczucia osobiste, przesłaniające więź łączącą czarownika z intencją. W innym wypadku jego bezpośrednia wiedza jest precyzyjna i zawsze przydatna. Przez pewien czas siedzieliśmy w milczeniu. 


– Opowiem ci historię o nagualu Eliasie i przejawach ducha – odezwał się don Juan po chwili. – Duch objawia się czarownikowi, a zwłaszcza nagualowi, przy każdej okazji. Właściwie jest trochę inaczej: duch ukazuje się każdemu z tą samą intensywnością i konsekwencją, ale jedynie czarownicy, a w szczególności nagualowie, przywykli do odbierania tego rodzaju objawień. Historia rozpoczęła się, gdy pewnego dnia nagual Elias jechał konno do miasta. Kiedy przejeżdżał przez pole kukurydzy, jego koń spłoszył się nagle – zaledwie kilka cali nad kapeluszem czarownika przeleciał sokół. Nagual natychmiast zsiadł z konia i zaczął się rozglądać. Pomiędzy wysokimi suchymi łodygami kukurydzy ujrzał dziwnego młodego mężczyznę, którego elegancki garnitur nie pasował do otoczenia. Nagual Elias przywykł do widoku wieśniaków czy właścicieli ziemskich, ale nigdy nie widział, żeby ktoś ubrany tak szykownie przemierzał pole z widocznym brakiem poszanowania dla swego kosztownego stroju. Nagual przywiązał konia i poszedł za młodym człowiekiem. Uznał lot sokoła i wygląd mężczyzny za oczywiste, nie dające się zlekceważyć przejawy ducha. Kiedy podszedł bardzo blisko, zrozumiał, co się dzieje. Elegant gonił wieśniaczkę, biegnącą kilka jardów przed nim, wymykającą mu się i śmiejącą wraz z nim. Dla naguala Eliasa było jasne, jak wiele różni tych dwoje, baraszkujących pośród kukurydzy. Nie należeli do siebie. Nagual uznał, że mężczyzna jest synem właściciela ziemi, a kobieta służącą. Poczuł się zażenowany tą sytuacją i miał właśnie odwrócić się i odejść, kiedy sokół ponownie zniżył lot nad polem, raniąc młodego człowieka w czoło. Zaniepokoiło to tamtych dwoje tak, że zatrzymali się i spojrzeli w górę, próbując przewidzieć, czy ptak znowu zaatakuje. Nagual zauważył, że mężczyzna jest szczupły, przystojny i ma przykuwające uwagę niespokojne oczy. Kiedy obojgu młodym sprzykrzyło się wypatrywanie sokoła, powrócili do przerwanej zabawy. Mężczyzna zła pał kobietę, objął i delikatnie położył na ziemi. Nie próbował jednak się z nią kochać, rozebrał się i zaczął przeć nią nago paradować. Wieśniaczka nie wyglądała na zażenowaną czy prze straszoną – nie spuściła wzroku ani nie krzyknęła. Chichotała, zahipnotyzowana przez tańczącego wokół niej niczym satyr, robiącego sprośne gesty i śmiejącego się nagiego mężczyznę. Ten widok tak ją zniewolił, że wy dała z siebie dziki okrzyk, wstała i rzuciła się w objęcia mężczyzny. Nagual Elias – jak opowiadał niegdyś don Juanowi – był oszołomiony tymi znakami od ducha. Było oczywiste że mężczyzna jest szalony. Nikt zdrowy na umyśle, świadomy, jak bardzo chłopi pilnują swoich kobiet, nie uwodziłby młodej wieśniaczki w biały dzień, tuż przy drodze – i do tego nie mając nic na sobie. Don Juan wybuchnął śmiechem i stwierdził, że jeśli w tamtych czasach ktoś rozbierał się i odbywał stosunek płciowy w takim miejscu, to musiał być albo niespełna rozumu, albo mieć b łogosławieństwo ducha. Dodał, że dzisiaj takie postępowanie nie należy do rzadkości, ale wtedy, prawie sto lat temu, ludzie bardziej poskramiali swoje popędy. Wszystko to utwierdziło naguala Eliasa w odczuciu jakie go naszło w chwili ujrzenia eleganta: mężczyzna musiał być zarówno szalony, jak i naznaczony przez ducha. Nagual obawiał się, że mogą nadejść wieśniacy wpaść we wściekłość i zlinczować uwodziciela, jedna nikt się nie pojawił. Nagual Elias miał wrażenie, że czas stanął w miejscu. Kiedy mężczyzna skończył stosunek, ubrał się, wyjął chusteczkę i skrupulatnie oczyścił buty, a później, poczyniwszy dziewczynie gorące obietnice, poszedł swoją drogą. Nagual Elias ruszył za nim. Prawdę mówiąc, śledził go przez kilka dni i dowiedział się, że człowiek ten ma na imię Julian i jest aktorem. Kiedy nagual kilkakrotnie przyjrzał się Julianowi na scenie, dostrzegł, że aktor ma iskrę bożą. Publiczność, a zwłaszcza jej żeńska połowa, ubóstwiała go. Mężczyzna bez skrupułów wykorzystywał swoją charyzmę do uwodzenia wielbicielek. Śledząc aktora, nagual wielokrotnie miał okazję być świadkiem jego techniki podrywania. Polegała ona na tym, że kiedy Julian był sam na sam ze swoimi miłośniczkami, rozbierał się do naga i czekał, aż mu się oddadzą, oszołomione jego popisami. Technika ta w jego wykonaniu zdawała się wyjątkowo skuteczna. Nagual musiał przyznać, że aktor był wybrańcem losu, z jednym wyjątkiem: był śmiertelnie chory. Nagual widział idący w ślad za mężczyzną czarny cień śmierci. Don Juan przypomniał mi coś, o czym mówił przed kilku laty. Nasza śmierć jest czarnym punktem poruszającym się tuż za nami na wysokości lewej łopatki. Kiedy czarownik dostrzeże, że nasz punkt rozrósł się, przybierając postać wiszącego nad nami cienia, wie na pewno, że jesteśmy bliscy końca. Kiedy nagual zdał sobie sprawę, że nad aktorem zawisła śmierć, osłupiał. Zachodził w głowę, czemu duch wyróżnił tego chorego człowieka. Nauczono go, że w naturze regułą jest zastępowanie, a naprawa tego, co chore, należy do rzadkości. Poza tym wątpił, by starczyło mu sił i zdolności do uleczenia tego młodego człowieka lub przeciwstawienia się wiszącemu nad nim czarnemu cieniowi śmierci. Powątpiewał nawet w to, czy zdoła znaleźć przyczynę, dla której duch kazał mu marnować czas. Nie pozostawało mu nic innego, jak towarzyszyć aktorowi, śledzić go i czekać, aż nadarzy się sposobność ujrzenia go w głębszym wymiarze. Don Juan wyjaśnił mi że pierwszą reakcją naguala po zetknięciu się z przejawami ducha jest ujrzenie wmieszanych w to wydarzeń osób. Od chwili tamtego spotkania nagual Elias dołożył wszelkich starań, by zobaczyć mężczyznę. Widział tak wieśniaczkę, która była częścią manifestacji ducha, a nie zobaczył nic, co by w jego mniemaniu te przejawy uzasadniało. Kiedy jednak przyglądał się kolejnemu romansowi jego zdolność widzenia nabrała nowej głębi. Tym razem wielbicielką aktora była córka zamożnego ziemianina To ona od samego początku kontrolowała przebieg wydarzeń. Pewnego dnia nagual podsłuchał ich rozmowę dziewczyna była tak śmiała, że sama poprosiła aktora spotkanie. Nazajutrz nagual obserwował dziewczynę kiedy wyszła z domu na poranną mszę, czekał w ukryciu po drugiej stronie ulicy. Dziewczyna zamiast do kościoła poszła do czekającego na nią aktora. Miłosnymi obietnicami nakłoniła go, by poszedł z nią na pole. Mężczyzna wahał się, lecz ona naigrawała się z niego i nie pozwoli mu się wycofać. Kiedy nagual przyglądał się, jak młodzi ukradkiem opuszczają miasto, był absolutnie przeświadczony, ; tego dnia stanie się coś, czego żadna z osób biorący udział w tym spektaklu nie mogła przewidzieć. Widząc że czarny cień wiszący nad aktorem powiększył się niemal dwukrotnie. Sądził, że kobieta również wyczuła obecność czarnego cienia śmierci – świadczyło o tym jej zagadkowe, zacięte spojrzenie. Aktor wydawał się zatroskany, tym razem się nie śmiał. Kiedy młodzi uszli już dość daleko, zauważyli, że ktoś ich śledzi. Nagual udał, że jest pracującym na polu rolnikiem. Uspokoiło to kochanków, a nagual mógł podejść bliżej. Nadeszła chwila, w której aktor zaczął zrzucać z siebie ubranie i obnażył się przed dziewczyną. Ona jednak, zamiast omdleć i paść mu w objęcia, zaczęła go bić. Bezlitośnie wymierzała mu ciosy i kopniaki, deptała po jego bosych stopach, aż krzyczał z bólu. Nagual widział, że mężczyzna nie groził dziewczynie ani jej nie skrzywdził. Nie tknął jej nawet palcem. To ona atakowała, a on próbował tylko zasłonić się przed uderzeniami. Jednocześnie uparcie, lecz bez przekonania, starał się j ą znęcić widokiem swych genitaliów. Widowisko to przyciągało naguala i odpychało zarazem. Widać było, że chociaż aktor jest skończonym rozpustnikiem, ma w sobie coś wyjątkowego, aczkolwiek napawającego odrazą. Nagual nie wiedział, co myśleć, kiedy ujrzał, że więź łącząca mężczyznę z duchem jest nieprzeciętnie wyrazista. W końcu kobieta przestała okładać aktora. Nie uciekła jednak od niego, tylko mu uległa: położyła się i powiedziała, że teraz może ją wziąć. Uwagi naguala nie umknęło, że mężczyzna opadł z sił – mało brakowało, by zemdlał. Pomimo zmęczenia wziął się do rzeczy i uwieńczył sukcesem swój kolejny romans. Naguala rozbawiła ta sytuacja. Kiedy zastanawiał się, skąd u tego próżniaka tak wielka kondycja fizyczna i taka determinacja, kobieta nagle krzyknęła, a aktor począł ciężko oddychać. Nagual zobaczył, że czarny cień naciera na mężczyznę i precyzyjnie, jak sztylet, wchodzi prosto w jego szczelinę. W tym miejscu don Juan zrobił dygresję, wyjaśniając omawiane niegdyś zagadnienie. Opisywał mi kiedyś szczelinę – otwór w naszej świetlistej powłoce na wysokości pępka, miejsce nieustannych ataków śmiertelnej siły. Teraz dodał, że do zdrowych istot śmierć przychodzi w formie kulistej: przypomina wtedy cios pięścią. Stworzenia chore śmierć atakuje inaczej: jest jak pchnięcie sztyletem. W tej sytuacji nagual Elias nie miał wątpliwości, że mężczyzna nie zda się już na nic. Śmierć aktora kładła kres zainteresowaniu naguala zamiarami ducha. Nie było już żadnych zamierzeń – wszystko nikło w obliczu śmierci. Wstał z miejsca, w którym się ukrywał. Zbierał się już do odejścia, kiedy coś wzbudziło jego wątpliwości – spokój kobiety. Niedbale wkładała na siebie ubranie, które wcześniej zdjęła, pogwizdując cicho, jakby nic się nie stało. Kiedy nagual spojrzał na zwiotczałe, uległe śmierci ciało mężczyzny, zobaczył, że opadła zasłona kryjąca jego prawdziwą naturę. Był to dwoisty człowiek o niezwykłych możliwościach, który umiał wytworzyć ochronny lub maskujący parawan – urodzony czarownik. Gdyby nie wiszący nad nim czarny cień śmierci, byłby doskonałym kandydatem na młodego naguala. Nagual Elias był zaskoczony tym, co ujrzał. Zrozumiał zamierzenia ducha, ale nie mógł pojąć, jak taki próżniak mógłby podporządkować się regułom świata magii. Tymczasem kobieta, nie oglądając się na drgające ciało aktora, wstała i odeszła. Widząc bijący od niej blask, nagual zdał sobie sprawę, że zachowała się tak agresywnie za sprawą olbrzymiego napływu energii, której miała w nadmiarze. Doszedł do przekonania, że jeśli kobieta nie zacznie rozsądnie z tej energii korzystać, ta będzie ją powoli niszczyć i sprowadzi na nią nic dające się przewidzieć nieszczęścia. Kiedy patrzył, jak kobieta oddala się beztrosko, zrozumiał, że duch daje mu kolejny znak: miał zachować spokój i nie oglądając się na nic, działać, jak gdyby nie miał nic do stracenia – desperacko włączyć się w bieg wydarzeń. Jak przystało na prawdziwego naguala, zdecydował się zmierzyć z niemożliwym, jedynie ducha mając za świadka. Don juan dodał, że tego rodzaju wydarzenia są próbą, czy dana osoba jest prawdziwym nagualem, czy oszustem. Nagualowie podejmują decyzję i bez względu na konsekwencje przystępują do działania albo postanawiają od niego odstąpić, natomiast blagierzy zastanawiają się i popadają w odrętwienie. Kiedy nagual Elias podjął decyzję, spokojnie podszedł do umierającego i zrobił to, do czego zmusiło go własne ciało, nie umysł – aby wprowadzić mężczyznę w stan wzmożonej świadomości, wymierzył cios w jego punkt scalający. Bił jak oszalały, dopóki punkt się nie przemieścił. Uderzenia naguala, wspomagane siłą samej śmierci, przemieściły punkt scalający mężczyzny do miejsca, w którym śmierć przestała mieć znaczenie – wtedy aktor przestał umierać. Kiedy młody człowiek zaczął oddychać, nagual zdał sobie sprawę z bezmiaru swojej odpowiedzialności. Jeżeli mężczyzna miał odeprzeć moc śmierci, konieczne było, by pozostał pogrążony w stanie wzmożonej świadomości, dopóki śmierć nie ustąpi. Ponieważ jego ciało było bardzo wymęczone, nie można było ruszyć go z miejsca, bo umarłby natychmiast. Nagual zrobił jedyną w tych okolicznościach możliwą rzecz: zbudował nad ciałem szałas, w którym przez trzy miesiące karmił i poił całkowicie unieruchomionego mężczyznę. Nie mogłem powstrzymać swojej potrzeby racjonalizowania – zamiast po prostu słuchać, zapragnąłem dowiedzieć się, jak było możliwe, żeby nagual Elias zbudował szałas na czyjejś ziemi. Znana mi była namiętność, jaką wieśniacy żywili do posiadania ziemi, i ich poczucie przynależności terytorialnej. Don Juan przyznał, że i on zadał kiedyś to pytanie. Nagual Elias odrzekł mu, że wydarzenie to stało się możliwe za sprawą samego ducha. Podobnie było ze wszystkim, czego imali się nagualowie, pod warunkiem, że postępowali zgodnie z przejawami ducha. Kiedy aktor zaczął oddychać, nagual Elias pobiegł za dziewczyną, która stanowiła ważny element manifestacji ducha. Dopadł jej niedaleko miejsca, w którym leżał ledwie żywy Julian. Nagual nie próbował opowiadać jej o niedoli mężczyzny ani prosić o pomoc, ale biorąc na siebie całą odpowiedzialność za swoje czyny, skoczył na kobietę jak lew, uderzając mocno w jej punkt scalający. Podobnie jak aktor, kobieta potrafiła wytrzymać śmiertelne ciosy. Kiedy jej punkt scalający poruszył się i zyskał swobodę, zaczął się bezładnie przemieszczać. Nagual przeniósł dziewczynę w miejsce, w którym leżał aktor. Potem przez cały dzień czynił starania, by kobieta nie postradała zmysłów, a mężczyzna pozostał przy życiu. Kiedy doszedł do przekonania, że panuje nad sytuacją, odnalazł ojca dziewczyny i opowiedział mu, że jego córka najprawdopodobniej została rażona piorunem w wyniku czego przejściowo straciła rozum. Zaprowadził go na miejsce wypadku, po czym oświadczył, że leżący obok dziewczyny mężczyzna, kimkolwiek był, wziął na siebie uderzenie gromu, ratując tym samym córkę ziemianina od pewnej śmierci, ale doznając przy tym tak rozległych obrażeń, że nie wolno go ruszać z miejsca. Wdzięczny ojciec pomógł nagualowi w budowie szałasu, w którym miał pozostać wybawca jego córki. Po upływie trzech miesięcy nagual dokonał niemożliwego: uleczył młodego człowieka. Kiedy nadszedł czas, nagual w poczuciu odpowiedzialności ostrzegł dziewczynę, że jej nadmierna energia może sprowadzić na nią nieszczęście i pogorszyć jej zdrowie. Wezwał ją, by przystała do świata magii – był to dla niej jedyny sposób obrony przed jej autodestrukcyjną siłą. Kobieta nie odrzekła ani słowa. Nagual Elias musiał opowiedzieć jej to, co od niepamiętnych czasów mówili nagualowie do swoich przyszłych uczniów. Czarownicy opisują magię jako cudownego, tajemniczego ptaka, który na chwilę wstrzymuje lot, by dać ludziom nadzieję i cel życia. Czarownicy zwą go ptakiem mądrości, ptakiem wolności. Żyją pod jego skrzydłami i karmią go swoim oddaniem i nieskazitelnością. Wiedzą też, że ptak leci prosto przed siebie, nie zmieniając kierunku – nie potrafi zrobić pętli, krążyć ani zawrócić. Ptak wolności może zrobić tylko dwie rzeczy: wziąć czarowników ze sobą albo zostawić ich z tyłu. Nagual Elias nie mógł przemówić w ten sam sposób do śmiertelnie chorego aktora. Mężczyzna nie miał wyboru. Mimo to nagual powiadomił go, że jeśli chce się wyleczyć, musi bezwarunkowo zastosować się do wskazówek. Aktor zgodził się natychmiast. W dniu, w którym nagual Elias i aktor ruszyli w podróż do domu, spotkali córkę ziemianina siedzącą w bezruchu na skraju miasta. Nie miała walizek ani nawet koszyka. Wydawało się, że chce ich tylko odprowadzić. Nagual przeszedł obok, nawet nie odwracając wzroku, natomiast leżący na noszach aktor uczynił wysiłek, by się pożegnać. Kobieta zaśmiała się i bez słowa przyłączyła się do nich. Bez trudu i rozterek zostawiła wszystko poza sobą. Doskonale zrozumiała, że druga taka okazja się nie nadarzy, że ptak wolności zabiera czarowników ze sobą albo ich pozostawia na zawsze. Don Juan zauważył, że nie było w tym nic dziwnego: siła osobowości naguala jest tak przemożna, że praktycznie nie można się jej oprzeć, a nagual Elias miał znaczny wpływ na tych dwoje. Był z nimi dzień w dzień przez całe trzy miesiące, co wystarczyło im do zapoznania się z jego konsekwencją, niezawisłością i obiektywizmem. Oczarowała ich jego trzeźwość, a przede wszystkim jego całkowite dla nich oddanie. Swoim postępowaniem ukazał im spójny obraz świata magii, w którym można znaleźć opiekę i wsparcie, trzeba jednak sprostać jego wielkim wymaganiom i starać się nie mylić. Don Juan przypomniał mi wówczas to, co często zwykł był powtarzać, a o czym zawsze udawało mi się nie myśleć. Powiedział, że nawet na chwilę nie wolno mi zapomnieć, że ptak wolności bardzo krótko czeka na niezdecydowanych, a kiedy odleci, nigdy nie powraca. Echo jego głosu napawało dreszczem, wprowadzaj napięcie w ciemny spokój jaskini. Uderzając mnie lekko w ramię, don Juan przywołał pogodny nastrój tak szybko, jak wywołał niepokój. 


– Ta kobieta miała tak wielką władzę, że potrafiła każdego owinąć sobie wokół palca – powiedział. – Nazywała się Talia.


EosCris

#3
3. ABSTRAKCJA




Wczesnym rankiem wróciliśmy do domu don Juana. Zejście z góry zajęło nam mnóstwo czasu, głównie dlatego, że w ciemnościach bałem się osunąć ze stromizny, co tak śmieszyło don Juana, że musiał przystawać, by złapać oddech. Byłem wykończony, a mimo to nie mogłem zasnąć. Koło południa zaczęło padać. Bębnienie kropli o dach, zamiast mnie uśpić, przegnało senność. Wstałem, by poszukać don Juana. Drzemał w fotelu. Obudził się, kiedy podszedłem bliżej. Przywitałem się. 


– Wygląda na to, że nie masz kłopotu z zaśnięciem – zauważyłem. 


– Kiedy się boisz lub jesteś przygnębiony, nie kładź się do łóżka – odrzekł, nie patrząc na mnie. – Śpij jak ja, siedząc w fotelu. Kiedyś don Juan zasugerował, że powinienem ucinać sobie dłuższe drzemki, leżąc na brzuchu, z głową zwróconą w lewo i stopami wystającymi poza łóżko – taki wypoczynek miał dodawać mi sił. Radził ponadto, bym dla ochrony przed zimnem przykrywał ramiona miękką poduszką, nie zakrywając jednak karku, oraz zakładał grube skarpety albo po prostu spał w butach. Z początku jego propozycja wydała mi się dziwaczna, później zmieniłem zdanie. W tej pozycji spało mi się wyjątkowo dobrze i budziłem się wypoczęty.


 Kiedy opowiedziałem o tym don Juanowi, zasugerował, bym zawsze skrupulatnie przestrzegał jego wskazówek, nie zastanawiając się, czy są słuszne. Wypomniałem mu, że poprzedniego wieczora nic nie powiedział o spaniu na siedząco. Nie mogłem zasną nie tylko z tego powodu, że byłem bardzo zmęczony, ale też dlatego, że zaintrygowało mnie to, co powiedział w jaskini. 


– Daj spokój! – wykrzyknął. – Widziałeś już i słyszałeś rzeczy, które niepokoiły cię bardziej, mimo to spałeś dobrze. Trapi cię coś innego. 


Przez chwilę sądziłem, że twierdzi, iż nie wyraziłem mu prawdziwej przyczyny mojego zatroskania. Chciałem to wyjaśnić, ale nie dał mi dojść do głosu. 


– Ostatniej nocy w jaskini kategorycznie oświadczyłeś, że nie czujesz się skrępowany – powiedział. – Najwidoczniej było inaczej. Nie omawiałem szerzej kwestii jaskini, bo czekałem, jaka będzie twoja reakcja. Powiedział, że zgodnie z pierwotnym założeniem jaskinia miała służyć jako katalizator. Ściany wydrążono tak, by przystosować j ą do pól energetycznych dwojga ludzi. Czarownicy doszli do wniosku, że sama skała i sposób jej wyżłobienia umożliwiają przenikanie się energii dwóch ciał, dwóch świetlistych kul. – Zabrałem cię do tej jaskini – ciągnął – nie dlatego bym lubił to miejsce, bo wcale tak nie jest. Miałem inny cel: pieczara ta ma służyć wprowadzeniu ucznia w stan wzmożonej świadomości. Jest to pomocne, choć z drugiej strony zaciemnia obraz rzeczy. Dawni czarownicy nie skłaniali się ku myśleniu – preferowali działanie. 


– Zawsze mówiłeś, że taki był twój dobroczyńca – zauważyłem. 


– Trochę z tym przesadziłem – odparł. – Tak jak kiedy mówię, że jesteś głupi. Mój dobroczyńca był nowoczesnym, poszukującym wolności nagualem, skłaniającym się ku działaniu, a nie myśleniu. Ty także jesteś nowoczesnym nagualem, idziesz tą samą ścieżką, jednak bardzo pociągają cię dziwactwa rozumu. To porównanie musiało go bardzo rozbawić. Jego śmiech odbił się echem w pustym pokoju. Kiedy podjąłem temat jaskini, don Juan udał, że mnie nie słyszy – to, że udaje, poznałem po jego oczach i uśmiechu. – Wczoraj w nocy specjalnie opowiedziałem ci pierwszy abstrakcyjny wątek – powiedział – w nadziei, że kiedy zastanowisz się nad moim sposobem postępowania wobec ciebie w ciągu wszystkich tych lat, domyślisz się pozostałych abstrakcyjnych wątków. Jesteśmy razem od tak dawna, że znasz mnie już bardzo dobrze. Starałem się, by w każdej chwili naszego związku moje czyny i myśli odpowiadały przedstawionym w tych wątkach wzorcom. Inaczej jest z opowieścią naguala Eliasa. Na pierwszy rzut oka jej tematem są ludzkie losy, ale naprawdę jest to historia o intencji. To intencja stawia na naszej drodze swoje budowle i zaprasza nas do wejścia – tak czarownicy pojmują to, co się wokół nich dzieje. Don Juan przypomniał mi, że zawsze uparcie próbowałem odkryć tkwiący w jego opowieściach porządek. Pomyślałem, że krytykuje moje próby rozpatrywania jego przekazu w kategoriach nauk społecznych. Chciałem mu wyjaśnić, że moje poglądy zmieniły się pod jego wpływem. Przerwał mi i uśmiechnął się. – Myślenie nie jest twoją mocną stroną – powiedział, wzdychając. – Pragnę, byś pojął porządek moich nauk, sprzeciwiam się jednak twojemu sposobowi rozumienia tego pojęcia. Dla ciebie porządek oznacza tajemne procedury związane niewidocznym spoiwem. Dla mnie porządek stanowią dwie rzeczy: konstrukcje, jakie w mgnieniu oka stawia przed nami intencja, oraz znaki, jakie nam daje, abyśmy nie zgubili się we wnętrzu tych konstrukcji. jak widzisz, opowieść naguala Eliasa jest nie tylko relacją z następujących po
sobie, tworzących zdarzenie szczegółów. Pod tą powłoką kryje się budowla intencji. Historia ta miała dać ci wyobrażenie o nagualach z przeszłości i unaocznić, jak postępowali, by dostosować swoje myśli i działania do budowli intencji. 


Zapadła cisza, nie miałem nic do powiedzenia. Dla podtrzymania rozmowy zacząłem mówić o pierwszej rzeczy, jaka mi przyszła do głowy. Stwierdziłem, że po ty co usłyszałem o nagualu Eliasie, polubiłem go i mam o nim dobre zdanie. Natomiast wszystko, czego dowiedziałem się o nagualu Julianie, nie wiadomo dlaczego mnie niepokoiło. Wystarczyło, że o tym napomknąłem, a don Juan się rozpromienił. Zaśmiewał się tak bardzo, że musiał wstać z krzesła, żeby zaczerpnąć tchu. Położył mi rękę na ramieniu i stwierdził, że kochamy albo nienawidzimy tych do których sami jesteśmy łudząco podobni. Byłem tak idiotycznie zakłopotany, że znowu nie spytałem, co ma na myśli. Widać było, że wie, co się ze mną dzieje, bo nie przestawał się śmiać. W końcu oświadczył że nagual Julian był jak dziecko, które trzeba uczyć rozwagi i umiarkowania. Nie miał wewnętrznej dyscypliny – zdobywał ją, ucząc się magii. Ogarnęło mnie niczym nie uzasadnione poczucie, że muszę się bronić. Powiedziałem don Juanowi, że jestem zdyscyplinowany z natury. 


– Oczywiście – powiedział protekcjonalnym tonem. – Nie spodziewajmy się, że będziesz do niego podobny w każdym calu. – Powiedziawszy to, znowu wybuchnął śmiechem. 


Od czasu do czasu don Juan doprowadzał mnie do takiej rozpaczy, że chciało mi się wyć. Jednak tym razem ten nastrój nie trwał długo – zniknął, ustępując miejsca rozterkom innej natury. Spytałem don Juana, czy jest możliwe, bym wszedł w stan wzmożonej świadomości nie zdając sobie z tego sprawy. Przypuszczałem nawet że trwał on kilka dni. 


– W tej fazie rozwoju możesz osiągać wzmożoną świadomość bez niczyjej pomocy – odrzekł. – Ten stan świadomości jest zagadką tylko dla rozumu. Od strony praktycznej nie ma w nim nic niepojętego. Tak jak ze wszystkim, gmatwamy sprawy, próbując przeniknąć rozumem otaczający nas ogrom. 


Zauważył, że zamiast toczyć do niczego nie prowadzące spory na temat własnej osoby, powinienem raczej myśleć o przedstawionym mi wątku. Odpowiedziałem, że myślałem o tym cały ranek i doszedłem do wniosku, że alegorycznym przedmiotem opowieści były przejawy ducha, nie potrafiłem jednak rozpoznać wątku. Musiało to być coś nieokreślonego. 


– Powtarzam raz jeszcze – powiedział don Juan tonem wykładowcy przepytującego studentów – że przejawy ducha to nazwa pierwszego abstrakcyjnego wątku magicznych historii. Jest jasne, że nie potrafisz go w tej chwili zrozumieć. Część, której nie pojmujesz, zwana jest budowlą intencji, milczącym głosem ducha bądź też ukrytym porządkiem abstrakcji. 


Powiedziałem, że dla mnie słowo "ukryty" oznacza coś, co nie zostało wyjawione, jak w sformułowaniu "ukryte pobudki". Don Juan odparł, że w tym przypadku słowo to ma szersze znaczenie: symbolizuje wiedzę, do wyrażenia której nie potrzeba słów, leżącą poza zasięgiem bezpośredniego zrozumienia – z całą pewnością mojego. Chociaż pojęcie tej wiedzy wykraczało poza moje aktualne możliwości, don Juan nie wykluczał, że kiedyś będę do tego zdolny. 


– Jeśli nie jestem w stanie pojąć abstrakcyjnych wątków, po co o nich mówić? – spytałem. 


– Na tym etapie omawia się wątki i magiczne opowieści, gdyż taka jest reguła postępowania – odpowiedział. 


– Pewnego dnia zawarty w opowieściach ukryty porządek abstrakcji, czyli wiedza bez słów albo budowla intencji zostanie ci objawiony przez same historie. Nadal nic nie rozumiałem.


– Ukryty porządek abstrakcji to nie kolejność przedstawiania abstrakcyjnych wątków – wyjaśnił don Juan – ani ich wspólne elementy, ani też osnuta wokół nich intryga. Chodzi o bezpośredni wgląd w abstrakcję, bez udziału języka. Przyjrzał mi się badawczo. Zrozumiałem, że chce mnie ujrzeć. 


– Nie pojmujesz tego jeszcze – oświadczył. Zrobił gest wyrażający zniecierpliwienie, a może zdenerwowanie, jakby rozzłościła go moja powolność. Zaniepokoiło mnie to, albowiem okazywanie oznak niezadowolenia nie leżało w naturze don Juana. 


– Nie ma to nic wspólnego z tobą ani z tym, co robisz – odpowiedział, kiedy spytałem, czy rozzłościłem go lub rozczarowałem. – Kiedy cię zobaczyłem, pomyślałem, że twoja świetlista istota posiada pewną cechę, za którą dawni czarownicy oddaliby wszystko. 


– Powiedz mi, co to takiego – nalegałem. 


– Kiedy indziej – odrzekł. – Tymczasem zajmijmy się motorem naszego działania: abstrakcją, bez której nie byłoby ścieżki wojownika ani samych wojowników po szukających wiedzy. Powiedział, że moje kłopoty nie są mu obce – sam przeszedł męki, by zrozumieć ukryty porządek abstrakcji. Stwierdził, że gdyby nie pomoc naguala Eliasa, skończyłby jak nagual Julian, który działał, ale niewiele rozumiał. 


– Jaki był nagual Elias? – spytałem, zmieniając temat. 


– Nie był podobny do swojego ucznia – odpowiedział don Juan. – Był krępym Indianinem, miał bardzo ciemną skórę, grube rysy, duże usta, wydatny nos, małe. czarne oczy i mocne czarne włosy bez śladu siwizny. Nie był tak wysoki jak nagual Julian, miał za to wielkie dłonie i stopy. Był człowiekiem skromnym i bardzo mądrym, ale brakowało mu iskry. W porównaniu z moim dobroczyńcą był nudziarzem. Ciągle samotny, stale zadający sobie pytania. Nagual Julian często opowiadał w żartach, że był przez swojego nauczyciela zalewany mądrością, i dlatego, za jego plecami, nazywał go "nagualem Lawiną". Nie mogłem zrozumieć tych dowcipów. Dla mnie nagual Elias był niczym powiew świeżego powietrza. Wszystko cierpliwie mi tłumaczył, tak jak ja tłumaczę tobie. W jego wyjaśnieniach było coś jeszcze – nie nazwałbym tego współczuciem, lecz wczuwaniem się w położenie drugiej osoby. Wojownik nie zna współczucia, ponieważ nie rozczula się nad sobą. Bez si ły napędowej, jaką jest litość dla siebie samego, współczucie traci sens.


 – Chcesz powiedzieć, że wojownik żyje tylko dla siebie? 


– Tak, w pewnym sensie. Wojownik sam jest początkiem i końcem wszystkiego. Jednak styczność z abstrakcją pomaga mu przezwyciężyć próżność, jego własna jaźń staje się czymś oderwanym i bezosobowym. Nagual Elias miał wrażenie, że jestem do niego podobny, jeśli chodzi o życiowe przejścia i usposobienie. Dlatego uważał, że musi mi pomóc. Co do ciebie, nie czuję, by łączyło nas wiele. Z tego powodu odnoszę się do ciebie mniej więcej tak, jak traktował mnie mój dobroczyńca. Następnie don Juan powiedział, że nagual Elias wziął go pod swoje skrzydła w tym samym dniu, w którym na naukę do swego domu przyjął go nagual Julian. Nagual Elias wyjaśniał don Juanowi, na czym polega jego szkolenie; nie zważając, czy ten w ogóle coś pojmuje. Tak bardzo chciał mu pomóc, że na dobrą sprawę uwięził go, ochraniając w ten sposób przed brutalnymi napaściami naguala Juliana. 


– Z początku stale przesiadywałem w domu naguala Eliasa – opowiadał don Juan. – Uwielbiałem to. W domu mojego dobroczyńcy ciągle musiałem być czujny, mieć się na baczności, ustawicznie bałem się, że może znowu coś dla mnie szykować. U naguala Eliasa byłem rozluźniony i pewny siebie, mój dobroczyńca zaś bez litości przykręcał mi śrubę. Nie potrafiłem pojąć, dlaczego stawia mi tak bezwzględne wymagania. Sądziłem, że jest po prostu szalony. Don Juan powiedział, że nagual Elias był Indianinem ze stanu Oaxaca. Jego z kolei nauczycielem był pochodzący z tych samych okolic nagual o imieniu Rosendo. Nagual Elias był człowiekiem bardzo konserwatywnym, chroniącym swą prywatność, niemniej zyskał sobie sławę jako uzdrawiacz i czarownik nie tylko w Oaxaca, ale na całym południu Meksyku. Pomimo rozgłosu i ciągłych zajęć wiódł samotne życie na drugim końcu kraju, w północnym Meksyku. Don Juan przerwał swą opowieść. Uniósł brwi i wpatrywał się we mnie pytająco. Ja jednak chciałem tylko, by mówił dalej. 


– Ilekroć spodziewam się, że zadasz mi pytanie, ty milczysz – powiedział. – Słyszałeś przecież, że nagual Elias jako sławny czarownik codziennie stykał się z ludźmi na południu Meksyku, a jednocześnie żył jak pustelnik na północy. Czy to cię nie zaciekawiło? Poczułem się jak ostatni tuman. Odpowiedziałem, iż kiedy słuchałem, przeszło mi przez myśl, że nagual Elias musiał mieć straszne kłopoty z dojazdami. Don Juan jedynie się zaśmiał. Zadałem mu pytanie, które mi zasugerował: jak było możliwe, że nagual Elias był w dwóch miejscach naraz.


 – Samolotem, którego używają czarownicy, jest śnienie – odpowiedział. – Podczas gdy mój dobroczyńca był tropicielem, nagual Elias był marzycielem. Potrafił wytworzyć widziane przez innych śniące ciało (które czarownicy nazywają także Tym Innym) i być naraz w dwóch odległych miejscach. Dzięki śniącemu ciału mógł prowadzić aktywne życie czarownika, podczas gdy jego prawdziwe ja żyło na odludziu. Powiedziałem, że dziwi mnie, iż z łatwością mogę uwierzyć w zdolność naguala Eliasa do emanacji materialnego, trójwymiarowego obrazu własnej osoby, a zupełnie nie potrafię zrozumieć abstrakcyjnych wątków. Don Juan odrzekł, że potrafię dać wiarę podwójnemu życiu naguala, ponieważ duch sprawił w końcu, że moja świadomość się pogłębiła. Stwierdzenie to wydało mi się tak nieczytelne, że: gorąco zaprotestowałem. 


– To jest zupełnie jasne – oświadczył. – To stwierdzenie faktu. Powiesz zapewne, że nie rozumiesz tego faktu. Uwierz mi, że to się zmieni. Nie zdążyłem nic odpowiedzieć, bo don Juan podjął przerwaną opowieść o nagualu Eliasie. Stary nagual był człowiekiem dociekliwym i sprawnym manualnie. W podróżach, które odbywał jako marzyciel, widział wiele przedmiotów. Ich kopie wykonywał potem w drewnie i żelazie. Don Juan zapewnił mnie, że niektóre z tych modeli cechowało niepokojące, wyjątkowe piękno. 


– Czym były te przedmioty, które kopiował nagual Elias? – spytałem zaintrygowany. 


– Któż to może wiedzieć? – odparł don Juan. – Weź pod uwagę, że nagual Elias był Indianinem – rozpoczynał swe Śniące Podróże jak dzikie zwierzę szukające pożywienia. Zwierzęta nie zbliżają się do żerowiska, kiedy wyczują tam czyjąś obecność. Czekają, aż zostaną same. Nagual Elias, samotny marzyciel, przychodził na to, jak można powiedzieć, złomowisko nieskończoności, kiedy nikogo tam nic było. To, co ujrzał, kopiował, nie wiedział jednak wcale, skąd wzięły się tam te przedmioty ani do czego służyły.


 I znowu bez trudu przyjąłem do wiadomości jego słowa. Historia ta nie wydała mi się ani trochę naciągnięta. Chciałem podzielić się tym spostrzeżeniem z don Juanem, lecz on dał mi znać ściągnięciem brwi, bym zamilkł, i kontynuował opowieść o nagualu Eliasie. 


– Przepadałem za wizytami u niego – rzekł. – Jednocześnie, kiedy go odwiedzałem, nic opuszczało mnie dziwne poczucie winy. Nudziłem się tam śmiertelnie wcale nie dlatego, że towarzystwo starego naguala było nieciekawe. Po prostu nagual Julian nie miał sobie równych – potrafił zmienić każdego w rozkapryszone dziecko. 


– Myślałem, że w domu naguala Eliasa czułeś się rozluźniony i pewny siebie – powiedziałem.


 – Tak było w istocie i to właśnie stało się źródłem mojego poczucia winy i urojonego problemu. Podobnie jak ty, uwielbiałem się dręczyć. Wydaje mi się, że na samym początku w towarzystwie naguala Eliasa odnalazłem spokój, jednak później, kiedy lepiej zrozumiałem naguala Juliana, poszedłem właśnie jego drogą. Don Juan powiedział, że we frontowej części domu naguala Eliasa znajdowała się weranda, na której urządzona była kuźnia, warsztat stolarski oraz schowek na narzędzia. Pokryty dachówką dom z suszonej na słońcu cegły składał się z jednego pokoju z klepiskiem, gdzie nagual mieszkał z pięcioma wróżkami, które tak naprawdę były jego żonami. Było tam też czterech jego towarzyszy, czarowników jasnowidzów, mieszkających w małych chatkach otaczających jego dom. Mężczyźni ci byli Indianami, którzy przywędrowali do północnego Meksyku z różnych części kraju. 


– Nagual Elias miał wielki respekt dla energii seksualnej – powiedział don Juan. – Uważał, że została nam dana, byśmy przy jej pomocy śnili. Sądził też, że śnienie idzie w niepamięć, gdyż może zaburzyć równowagę umysłu osób wrażliwych. Uczyłem cię śnienia tak samo, jak on uczył mnie. Od niego dowiedziałem się, że w czasie snu nasz punkt scalający porusza się w łagodny, naturalny sposób. Równowaga umysłu to nic innego jak utrzymywanie punktu scalającego w miejscu, do którego przywykliśmy. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że we śnie punkt ten się porusza, śnienie służy kontroli tego naturalnego ruchu, a do śnienia niezbędna jest energia seksualna, stanie się jasne, że rozpraszanie tej energii we współżyciu płciowym zamiast wykorzystywania jej do śnienia może doprowadzić do katastrofy. W podobnej sytuacji punkt scalający zaczyna poruszać się bezładnie, a marzyciel popada w obłęd.


 – Co chcesz przez to powiedzieć? – spytałem, nie mogąc się oprzeć wrażeniu, że rozmowa nie zeszła na temat śnienia przypadkowo. 


– Ty jesteś marzycielem – oświadczył don Juan. – Jeżeli nie będziesz ostrożnie wydatkował swojej energii seksualnej, musisz liczyć się z możliwością, że twój punkt scalający będzie się przemieszczał bezładnie. Przed chwilą byłeś zaskoczony własną reakcją. Niewiele brakuje, by twój punkt scalający zaczął się chaotycznie poruszać. Wszystkiemu winna jest twoja niezrównoważona energia seksualna. Zrobiłem głupią i niestosowną uwagę na temat życia seksualnego dorosłych mężczyzn. 


– Energia seksualna kieruje śnieniem – wyjaśnił don Juan. – Nagual Elias uczył mnie, tak jak ja ciebie, że albo marnujesz tę energię na seks, albo wykorzystujesz ją do śnienia. Nie ma innej możliwości. Wspominam o tym dlatego, że tak trudno jest ci przesunąć swój punkt scalający w miejsce, w którym pojmiesz nasz ostatni temat: abstrakcję. To samo działo się ze mną. Dopiero kiedy wyzwoliłem moją energię seksualną z więzów świata, wszystko znalazło swoje miejsce. Tak się sprawy mają z marzycielami. Inaczej jest z tropicielami. Będąc nagualem, mój dobroczyńca pozostał takim samym, jak można by to określić, rozpustnikiem, jak wtedy, gdy był zwykłym śmiertelnikiem. Zdawało mi się, że don Juan ma zamiar opowiedzieć mi o czynach swojego dobroczyńcy, ale najwidoczniej zmienił zdanie. Potrząsnął głową i oznajmił, że jestem zbyt sztywny, by przyjąć takie rewelacje. Nie nalegałem. Później don Juan powiedział, że nagual Elias był obdarzony trzeźwością umysłu, do jakiej mógł dojść po niewyobrażalnych zmaganiach z samym sobą tylko marzyciel. Wykorzystywał tę trzeźwość, kiedy całym sercem odpowiadał na pytania don Juana.


– Nagual Elias wyjaśnił mi, że miał podobne do moich trudności ze zrozumieniem ducha – ciągnął don Juan. – Uważał, że należy tu wyróżnić dwa aspekty: pośrednie zrozumienie, czym duch jest, oraz bezpośrednie jego pojęcie. Twój problem dotyczy pierwszej kwestii. Kiedy ją zrozumiesz, druga sama się rozwiąże – i na odwrót. Jeśli duch przemówi do ciebie bezgłośnie, z pewnością b ędziesz natychmiast wiedział, czym jest. 


Don Juan powiedział, że według naguala Eliasa cały problem polega na naszym oporze wobec koncepcji, zgodnie z którą istnieje wiedza nie dająca się objaśnić słowami. 


– Ale przecież akceptuję to bez trudu – zaprotestowałem. 


– Do przyjęcia tej tezy nie wystarczy powiedzieć, że się ją akceptuje – odparł don Juan. – Nagual Elias mówił mi, że cała ludzkość odeszła od abstrakcji. Można przyjąć, że kiedyś abstrakcja była siłą podtrzymującą nas przy życiu. Później musiało się zdarzyć coś, co nas od niej odciągnęło, tak że nie jesteśmy w stanie do niej powrócić. Mawiał często, że adeptowi sztuki magii powrót do abstrakcji, czyli poznanie, że wiedza i język mogą istnieć niezależnie od siebie, zabiera całe lata. Don Juan powtórzył, że jest nam tak trudno powrócić do abstrakcji przede wszystkim dlatego, iż nie chcemy zaakceptować tego, że można posiąść wiedzę, nie posługując się przy tym językiem ani nawet myślą. Chciałem mu wytknąć bezsens jego słów, lecz nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że oto wymyka mi się coś bardzo dla mnie ważnego. Don Juan naprawdę chciał mi przekazać coś, czego nie mogłem pojąć, a może coś, czego nie da się do końca nazwać. 


– Wiedza i język są odrębnymi całościami – powtórzył miękko. Już miałem powiedzieć: "Wiem o tym", tak jakbym istotnie wiedział, jednak ugryzłem się w język. 


– Mówiłem ci już, że nie da się opisać ducha – kontynuował don Juan – ponieważ można go tylko doświadczyć. Dobrze zostało to ujęte w powiedzeniu czarowników: duch jest czymś, czego nie sposób zobaczyć ani dotknąć, co jednak zawsze jest blisko nas. Duch czasami przychodzi do niektórych z nas, ale najczęściej wydaje się obojętny. Siedziałem cicho, a don Juan mówił dalej. Powiedział, że duch w dużym stopniu przypomina dzikie zwierzę – trzyma się z dala od nas, dopóki coś go nie zachęci do zrobienia kroku naprzód. Wtedy właśnie się nam ukazuje. Stwierdziłem, że skoro duch jest czymś, czego nie można zobaczyć ani wyczuć i co pozbawione jest immanentnych właściwości, nie rozumiem, jak można go zwabić. – Twój problem polega na tym -odparł don Juan – że bierzesz pod uwagę tylko własną koncepcję abstrakcji. Na przykład, "wewnętrzna natura człowieka" albo "podstawowa zasada" są dla ciebie abstrakcjami. A może raczej są nimi dla ciebie pojęcia mniej mgliste, jak charakter, wola, odwaga, godność czy honor. Oczywiście, ducha można opisać w tych kategoriach. I to właśnie jest tak mylące: właściwości ducha można oddać wszystkimi tymi określeniami, a jednocześnie żadnym z nich. Dodał jeszcze, że w moim rozumieniu pojęciami oderwanymi są albo przeciwieństwa praktycznych czynności, albo nierzeczywiste, w moim mniemaniu, obiekty. – Natomiast dla czarownika abstrakcją jest to, co nie posiada odpowiednika w ludzkim świecie – zakończył. 


– To przecież to samo! – wykrzyknąłem. – Czy nie widzisz, że mówimy o jednym i tym samym? 


– Nie, to nieprawda – stwierdził stanowczo. 


– Czarownicy uważają ducha za abstrakcję po prostu dlatego, że poznają go bez użycia słów czy nawet myśli; dlatego, że nie potrafią pojąć, czym duch jest. Wiedzą, że nie da się go ogarnąć rozumem, nawet tego nie pragną. Mimo to władają nim: rozpoznają go, przywołują, wabią, oswajają, a także wyrażają swoimi czynami. Pokręciłem głową, doprowadzony do rozpaczy. Nie mogłem zrozumieć, na czym polega różnica. 


– Mogło cię wprowadzić w błąd to, że terminem "abstrakcja" opisałem ducha – powiedział don Juan. – Abstrakcje to dla ciebie słowa oddające stany intuicyjne. Przykładem może być słowo "duch", które nie ma odpowiednika w praktycznych doświadczeniach. To oczywiste, że jedynym dla ciebie pożytkiem z tego słowa jest czynienie zadość twoim upodobaniom. Byłem na niego wściekły. Nazwałem go uparciuchem, co go tylko rozśmieszyło. Radził, bym zastanowił się nad tym, że może istnieć wiedza niezależna od języka. Jeżeli przemyślę t ę koncepcję, nie troszcząc się o jej zrozumienie, być może coś zaświta mi w głowie. 


– Musisz wiedzieć – powiedział – że kiedy się poznaliśmy, najważniejsze nie było to, że zetknąłeś się z moją osobą. Tego dnia, kiedy się poznaliśmy, napotkałeś abstrakcję. Jednak ponieważ nie potrafiłeś opisać tego słowami, umknęło to twojej uwadze. Czarownicy stykają się z abstrakcją, nie myśląc o niej, nie widząc jej ani nie dotykając, ani też nie czując jej obecności.


 Nie miałem ochoty się z nim spierać, więc siedziałem cicho. Od czasu do czasu nachodziła mnie myśl, że don Juan celowo niejasno się wyraża. Wyglądało na to, że bawi się doskonale.

EosCris

#4
4. OSTATNI ROMANS NAGUALA JULIANA




Na patio domu don Juana było chłodno i cicho jak na klasztornym krużganku. Rosło tam blisko siebie kilka dużych drzew owocowych, które dawały przyjemny chłód i tłumiły wszelkie hałasy. Kiedy po raz pierwszy się tam zjawiłem, skrytykowałem ich nielogiczne rozmieszczenie: miały za mało miejsca. Don Juan odpowiedział, ż drzewa te nie należą do niego i że są one wolnymi i niezawisłymi drzewnymi wojownikami, którzy wstąpili do jego kompanii. Moje uwagi, odpowiednie w przypadku zwykłych drzew, tu były nie na miejscu. Uznałem to wtedy za zwykłą metaforę. Nie wiedziałem, że don Juan wszystko, co mówi, traktuje dosłownie Teraz oto siedzieliśmy na trzcinowych fotelach, twarzą zwróceni do ciężkich od owoców drzew. Wspomniałem, że to równie piękny, co intrygujący widok, ponieważ nie jest to pora owocowania. 


– Jest z tym związana pewna ciekawa historia – przyznał don Juan. – Jak wiesz, drzewa te są moimi towarzyszami-wojownikami. Obrodziły, ponieważ niedawno tu, w ich obecności, wszyscy moi towarzysze mówili, co myślą i czują o naszej ostatniej podróży. Teraz drzewa już wiedzą, że kiedy ruszymy w ostatnią podróż, weźmiemy je ze sobą. Patrzyłem na niego zdumiony. 


– Nie mogę ich tu zostawić – wyjaśnił don Juan. One także są wojownikami. Związały swoje losy z naszą grupą wojowników. Poza tym wiedzą, co do nich czuję. Ich punkty scalające leżą bardzo nisko w ich olbrzymich świetlistych powłokach. Dzięki temu znają nasze uczucia, na przykład to, które ogarnia nas teraz, kiedy omawiamy moją ostateczną podróż. Milczałem, ponieważ nie chciałem roztrząsać tego zagadnienia. Następne słowa don Juana rozproszyły jednak moje obawy. 


– Drugi abstrakcyjny rdzeń magicznych historii nazywa się "pukaniem ducha do drzwi" – zaczął. – Pierwszy rdzeń, "przejawy ducha", to konstrukcja, jaką intencja tworzy i stawia na drodze czarownika, po czym zaprasza go do wejścia. Jest to budowla intencji widziana przez czarownika. "Pukanie ducha" jest tą samą konstrukcją widzianą oczyma początkującego, którego zaprasza się, a raczej zmusza, do wejścia. Drugi abstrakcyjny wątek mógłby być historią samą w sobie. Jak wiemy, kiedy duch ukazał się człowiekowi, ten nie zareagował. Duch zastawił wtedy na niego pułapkę. Uciekł się do fortelu nie dlatego, by osobnik ten miał jakieś szczególne właściwości – niezrozumiały łańcuch wydarzeń zetknął ich po prostu ze sobą, kiedy duch zapukał do drzwi. Jest oczywiste, że żaden z przejawów ducha nic trafił człowiekowi do przekonania. Tak naprawdę były przeciwieństwem wszystkiego, co wiedział i czym był. Nic dziwnego, że nasz śmiertelnik kategorycznie i niezwłocznie odmówił wszelkiego kontaktu z duchem. Nie zamierzał dać się nabrać na tego rodzaju dziwaczne bzdury – sam wiedział lepiej, co dla niego dobre. Jednym słowem, obydwaj znaleźli się w impasie. 


– Wiesz, to idiotyczna historia – oświadczył don Juan niespodziewanie. – Powiem ci nawet, że cała ta opowieść służy ukojeniu tych, których niepokoi cisza abstrakcji. Przyglądał mi się chwilę, po czym się uśmiechnął. – Lubisz słowa – powiedział oskarżycielskim tonem. – Przeraża cię samo wspomnienie o milczącej wiedzy, natomiast najgłupsze nawet historie wprawiają cię w błogi nastrój i zapewniają poczucie bezpieczeństwa. Jego filuterna mina tak mnie rozbawiła, że wybuchnąłem śmiechem. Potem don Juan przypomniał mi, że opowiadał mi już szczegółowo, jak to duch zapukał do jego drzwi. Przez chwilę nie mogłem pojąć, o czym mówi. 


– Nie chodzi tylko o to, że kiedy umierałem od postrzału, natknął się na mnie mój dobroczyńca – wyjaśnił.– Tego dnia odszukał mnie i zapukał do mnie sam duch. Mój dobroczyńca zrozumiał, że znalazł się w tym miejscu, by stać się medium dla ducha. Bez interwencji ducha moje spotkanie z nagualem Julianem nie miałoby znaczenia. Don Juan powiedział jeszcze, że nagual może stać się medium, o ile wcześniej duch da znak, że można się nim posłużyć. Znak ten może być ledwie zauważalnym zjawiskiem albo zupełnie bezpośrednią komendą. Z tego powodu żaden nagual nie może planować ani decydować. kto zostanie jego uczniem. Natomiast kiedy duch ujawni poprzez znaki swoją wolę, nagual nie poskąpi trudu dla jej wypełnienia. 


– Dzięki długotrwałej praktyce – ciągnął don Juan – czarownicy, a zwłaszcza nagualowie, uczą się rozpoznawać, czy duch zaprasza ich do wejścia do wznoszących się przed nimi budowli; potrafią zapanować nad więzią łączącą ich z intencją. Zawsze uprzedzają rozwój wydarzeń – wiedzą, co duch dla nich szykuje. Don Juan oświadczył, że rozwój czarownika jest drastycznym procesem mającym na celu oczyszczenie więzi z duchem. Połączenie to u zwykłego człowieka jest praktycznie niewykorzystane, a sami czarownicy z początku nie mają żadnego pożytku ze swej więzi, gdyż nie poddaje się ona ich woli. Podkreślił, że aby czarownicy mogli uaktywnić swoją więź, muszą mieć nieskrępowane i niezachwiane postanowienie – szczególny stan umysłu zwany niezłomną intencją.
Źródłem niezłomnej intencji może być jedynie nagual. Akceptacja tego faktu jest jedną z większych trudności, jakie napotyka uczeń w czasie pobierania nauki Nie mogłem dostrzec w tym nic trudnego. – Uczniem można nazwać osobę dążącą do oczyszczenia i uczynnienia swej więzi z duchem – wyjaśnił don Juan. – Kiedy więź uczynnia się, osoba ta przestaje być uczniem. Zanim do tego dojdzie, praktykantowi, aby mógł czynić postępy, potrzeba nieskrępowanej woli, której, oczywiście, nie posiada. Uczeń może wówczas przyjąć ją od naguala, a także, z jego pomocą, odrzucić swoją osobowość. Don Juan przypomniał mi jeszcze raz, że w świecie magii niechętnie widzi się ochotników, jako że ci mają własne postanowienia, przez co wyjątkowo trudno im odrzucić swoją osobowość. Kiedy świat magii domaga się od nich myślenia i działania przeciwstawnego ich własnym zamierzeniom, ochotnicy po prostu opierają się zmianie.


 – Uczynnienie więzi ucznia jest dla naguala największym wyzwaniem i najciekawszą częścią jego pracy – ciągnął don Juan – i jednocześnie jego największym problemem. Jest oczywiste, że od osobowości naguala zależy, czy plany ducha będą skromne, czy też przybiorą kształt skomplikowanych labiryntów. 


Don Juan zapewnił mnie, że chociaż mógłbym mieć na ten temat odmienne zdanie, nie jestem wcale trudnym uczniem. Jego dobroczyńca miał z nim dużo więcej problemów. Przyznał, że mam trochę dyscypliny wewnętrznej, która przydaje się od czasu do czasu. Jemu samemu brakowało samozaparcia, a jego dobroczyńca miał go jeszcze mniej. 


– Ma to znaczenie w przypadku przejawów ducha – kontynuował. – czasami trudno je w ogóle dostrzec. Je żeli o mnie chodzi, przejawy te przyjęły postać rozkazów. Zostałem postrzelony, krew wylewała się z dziury w mojej piersi. Mój dobroczyńca musiał działać szybko i pewnie, tak jak z nim postępował jego dobroczyńca. Czarownicy wiedzą, że im trudniejszy do wykonania jest rozkaz, tym więcej będą mieć kłopotów z przyszłym uczniem. 


Do największych korzyści, jakie wyniósł z kontaktów z dwoma nagualami, don Juan zaliczył możność usłyszenia tych samych historii opowiedzianych z przeciwstawnych punktów widzenia.Dla przykładu, opowieść o nagualu Eliasie i przejawach ducha stawała się z perspektywy ucznia skomplikowaną historią o pukaniu ducha do drzwi młodego aktora. 


– Wszystko, co wiązało się z moim dobroczyńcą, było bardzo zagmatwane – powiedział don Juan i wybuchnął śmiechem. – Kiedy miał dwadzieścia cztery lata, duch właściwie nie tyle zapukał do jego drzwi, ile je wyważył. Cała historia zaczęła się wiele lat wcześniej, kiedy dobroczyńca don Juana był przystojnym młodzieńcem pochodzącym z przyzwoitej stołecznej rodziny. Był majętny, wykształcony, czarujący i zniewalający. Kobiety kochały się w nim od pierwszego wejrzenia. Lubił sobie pobłażać i nie miał za grosz samodyscypliny. Wymigiwał się od wszystkiego, co nie przynosiło mu natychmiastowej korzyści. 


Był jedynym synem bogatej wdowy, miał cztery kochające siostry. Wszystkie te kobiety świata poza nim nie widziały. Został przez nie tak wychowany, że przy swoim usposobieniu mógł zachowywać się tylko w jeden sposób: pozwalał sobie na wszystko, co wychodziło poza przyjęte normy. Jego równie rozwydrzeni koledzy uważali go za degenerata, którego życiowym celem były nie etyczne postępki. Ciągłe wybryki osłabiły go fizycznie. Zapadł na gruźlicę, śmiertelne przekleństwo tamtych czasów. Choroba nie poskromiła go, przeciwnie: stał się jeszcze bardziej wyuzdany. Ponieważ nie miał ani odrobiny samokontroli, oddał się rozpuście bez reszty. Zrujnował zdrowie i nie było już dla niego ratunku. Nieszczęścia zazwyczaj chodzą parami – to powiedzenie potwierdziło się w przypadku dobroczyńcy don Juana. Kiedy podupadł na zdrowiu, odeszła jego matka jedyna osoba, która dawała mu wsparcie i poskramiała jego zapędy. Zostawiła mu w spadku pokaźny majątek który powinien był mu wystarczyć do końca życia. Ponieważ jednak nie miał za grosz dyscypliny wewnętrznej, przepuścił wszystko w kilka miesięcy. Bez zawodu i źródła utrzymania, mógł już tylko żyć na cudzy rachunek. Niestety, kiedy brakło pieniędzy, przyjaciele go opuścili. Nawet kobiety, które kiedyś go kochały, teraz od wróciły się od niego. Po raz pierwszy w życiu stanął twarzą w twarz z przykrą rzeczywistością. Jego stan zdrowia nie wróżył mu długiego życia. On jednak umiał utrzymać się na powierzchni – by zarobić na życie, po stanowił pracować. Nie potrafił jednak zmienić swoich upodobań do cielesnych uciech. Pod ich wpływem w poszukiwaniu pracy udał się do jedynego miejsca, w jakim czuł się swojsko: do teatru. Aktorskie pozy miał we krwi, a większość dorosłego życia spędził w towarzystwie aktorek – były to wystarczające kwalifikacje. Wstąpił do prowincjonalnej trupy teatralnej występującej z dala od kręgu jego przyjaciół i znajomych. Był aktorem grającym na uczuciach, suchotniczym bohaterem sztuk moralnych i religijnych. Don Juan zwrócił mi uwagę na ironię losu w życiu jego dobroczyńcy. Oto on, zatwardziały grzesznik, który umierał na skutek swojej rozwiązłości, odgrywał role świętych i mistyków. Zdarzyło mu się nawet grać Jezusa w wielkanocnym widowisku pasyjnym. Zdrowie dopisywało mu jeszcze, kiedy ze swym teatrem objeżdżał północne
stany. W mieście Durango zaszły dwa ważne zdarzenia; młody aktor stanął u kresu swoich dni, a do jego drzwi załomotał duch. Śmierć nadeszła równocześnie z pukaniem ducha. Za stała go w biały dzień, kiedy romansował w zaroślach z młodą kobietą. Był wtedy bardzo osłabiony, a tego dnia mocno się nadwerężył. Pełna życia i werwy, zakochana do szaleństwa dziewczyna obietnicą współżycia nakłoniła go, by poszedł z nią w odległe, opuszczone miejsce. Kiedy tam przybyli, ze wszystkich sił opierała mu się całymi godzinami. Kiedy w końcu uległa, był kompletnie wyczerpany, kaszlał tak bardzo, że ledwie oddychał. przy ostatnim namiętnym uścisku poczuł rwący ból w łopatce. Miał wrażenie, że coś rozdziera mu pierś, a gwałtowny kaszel przyprawił go o mdłości. Nie potrafił jednak zapanować nad swym dążeniem do przyjemności – nie zatrzymał się ani na chwilę. Wtedy, przybrawszy postać krwotoku, nadeszła śmierć. Duch pojawił się w tej samej chwili, zrodzony przez człowieka, który przybył z pomocą. Już wcześniej młody aktor zauważył, że śledzi ich jakiś Indianin, ale potem zapomniał o nim, pochłonięty namiętnością. Widział dziewczynę jak we śnie. Była pewna siebie i opanowana. Ubrała się szybko i sprawnie, po czym oddaliła się b łyskawicznie jak ścigany zając. Widział też Indianina, który podbiegł do niego i próbował go podnieść. Słyszał, jak tamten plecie jakieś bzdury, poświęca się opiece ducha i bełkocze niezrozumiałe słowa w obcym języku. Potem Indianin szybko wziął się do rzeczy – stanął za umierającym i mocno uderzył go w plecy. Ponieważ młody człowiek był jeszcze wtedy w pełni władz umysłowych, doszedł do wniosku, że tubylec albo próbuje go zabić, albo chce przemieścić skrzep. Gdy Indianin zaczął go rytmicznie walić po plecach, młodzieniec był już przekonany, że obcy mężczyzna jest albo kochankiem, albo mężem kobiety i właśnie próbuje pozbawić go życia. Ujrzawszy błyszczące oczy tamtego, zmienił zdanie – zrozumiał, że Indianin jest po prostu szalony i nic go nie łączy z dziewczyną. Ostatnim wysiłkiem woli skoncentrował się na jego bełkotliwych słowach. Indianin mówił o niezmierzonej potędze człowieka, o śmierci, która istnieje tylko dlatego, że z chwilą przyjścia na świat uczyniliśmy ją swym celem, o tym, że intencję śmierci można wytłumić, zmieniając pozycję punktu scalającego. Młodzieniec nie miał już wątpliwości, że tubylec jest skończonym wariatem. Sytuacja, w której się znalazł, tak bardzo przypominała sztukę teatralną oto umierał od ciosów szalonego, mamroczącego idiotyzmy Indianina – że przyrzekł sobie pozostać do samego końca aktorem. Postanowił, że nie zabije go krwotok ani uderzenia – zdecydował, że umrze ze śmiechu. I tak śmiał się i śmiał, aż w końcu umarł. Było oczywiste, że dobroczyńca don Juana nie mógł wziąć Indianina serio. Nikt nie potraktowałby takiej osoby poważnie, a już na pewno nie przyszły uczeń, któremu przecież nie dane było otrzymać magicznego zadania z własnej woli. Don Juan stwierdził, że przedstawił mi już kilka wersji magicznego zadania. Powiedział, że zapewne nie urazi tym nikogo, Jeśli opisze je teraz z punktu widzenia ducha – w takim ujęciu polega ono na oczyszczaniu łączącej nas z duchem więzi. W tym sensie budowla, którą stawia przed nami intencja, Jest bankiem informacji, gdzie nie tyle dowiadujemy się, jak oczyścić naszą więź, ile zdobywamy milczącą wiedzę, dzięki której więź oczyści się sama. Bez tej milczącej wiedzy nie moglibyśmy sprawnie działać pozostałaby nam jedynie nieokreślona tęsknota. Wyjaśnił, że wydarzenia inicjowane przez czarowników za sprawą milczącej wiedzy są wprawdzie bardzo proste, ale tak trudne do zrozumienia, że czarownicy dawno temu postanowili używać na ich określenie wyłącznie przenośni w rodzaju "przejawów ducha" czy pukania ducha do drzwi". Don Juan stwierdził, że na przykład nie da się sensownie opisać tego, co dzieje się podczas pierwszego spotkania naguala z przyszłym uczniem. Byłoby absurdem wyjaśniać, że nagual koncentruje coś, czego nie sposób sobie wyobrazić, a mianowicie swoją wtórną uwagę – zdobytą dzięki długoletniej praktyce w sztuce magii wzmożoną świadomość – na niewidzialnym połączeniu z ja kimś nieokreślonym, abstrakcyjnym obiektem. W dodatku wszystko to czyni w tym celu, by uwydatnić i oczyścić czyjąś równie niewidoczną więź z tym abstrakcyjnym przedmiotem. Don Juan zwrócił uwagę, że w każdym z nas istnieją wrodzone bariery, które oddzielają nas od milczącej wiedzy. Największą z moich barier była według niego skłonność do ukrywania zadowolenia z siebie pod maską nie zależności. Nalegałem, by podał mi jakiś konkretny przykład Przypomniałem mu, że sam mnie kiedyś przestrzegał przed typowym, stosowanym w dyskusjach wybiegiem jakim jest ogólny krytycyzm nie poparty konkretnymi przykładami. Don Juan spojrzał na mnie i rozpromienił się. 


– Kiedyś dawałem ci do zażywania obdarzone mocą rośliny – powiedział. – Początkowo usilnie próbowałeś przekonać siebie, że twoje doświadczenia są tylko halucynacjami. Potem uznałeś, że są to halucynacje o szczególnym znaczeniu. Pamiętam, że śmieszył mnie twój upór, z jakim nazywałeś je dydaktycznymi przeżyciami halucynacyjnymi. 


Potem don Juan dodał, że moja potrzeba udowodnienia sobie urojonej niezależności zostawiła mnie w sytuacji bez wyjścia: nie umiałem pogodzić się z jego interpretacją moich doznań, choć jednocześnie po cichu z nim zgadzałem. Zrozumiałem, że rośliny te mają ograniczone zastosowanie – don Juan za ich pomocą zmieniał pozycje mojego punktu scalającego, wprowadzał mnie na jakiś czas w stan całkowicie lub częściowo wzmożonej świadomości.


– Bariera niezależności pomogła ci wtedy w pokonaniu tej trudności – ciągnął don Juan. – Jednak aż do dzisiaj bariera ta stoi nienaruszona. To ona jest powodem tego nieokreślonego cierpienia, które cię nęka. Nie mogę się nadziwić, w jaki sposób zawsze udaje ci się naciągnąć wnioski płynące z twoich kolejnych doświadczeń tak, byś wiecznie był zadowolony z siebie. Przyznałem, że moim jedynym sposobem na zachowa nie niezależności było w ogóle nie myśleć o swoich prze życiach. W ataku serdecznego śmiechu don Juan omal nie spadł z trzcinowego fotela, musiał wstać i przejść się, by złapać oddech. Uspokoił się dopiero, kiedy usiadł. Od chylił krzesło do tyłu i założył nogę na nogę. Potem powiedział, że zwykli ludzie nie znają i nigdy nie odgadną przyczyny, dla której tak bardzo interesują ich nieodgadnione zrządzenia losu. Źródłem tego zaciekawienia jest pewien rzeczywisty i potencjalnie przydatny obiekt: nasza więź z intencją. Stwierdził, że od niepamiętnych czasów bieg zwykłych spraw usypia nas, nie dając nam możliwości wyjścia poza bierne zainteresowanie. Dopiero kiedy stajemy u kresu życia, ta naturalna fascynacja losem przybiera odmienny charakter przesłaniająca obraz mgła opada i zaczynamy widzieć. Niestety, to przebudzenie przychodzi wraz ze spowodowanym starzeniem się spadkiem energii i nie starcza nam już sił, by zamienić zainteresowanie w praktyczne i pozytywne odkrywanie. W takiej sytuacji pozostaje nam tylko niejasne, dotkliwe cierpienie, tęsknota za czymś nieopisanym albo po prostu spowodowana świadomością przeoczenia złość. 


– Jest wiele powodów, dla których lubię wiersze – oznajmił don Juan. – Chociażby dlatego, że oddają nastrój wojownika i wyjaśniają to, czego właściwie nie da się wytłumaczyć. Przyznał, że poeci doskonałe zdają sobie sprawę ze swojej więzi z duchem, a jednak – w przeciwieństwie do czarowników, których stać także na celowe, pragmatyczne działanie – wszystkim, co mają, jest przeczucie Poeci nie znają ducha bezpośrednio – kontynuował – i dlatego ich utwory nie są prawdziwym ukłonem w jego stronę. Są jednak bardzo blisko. Ze stojącego obok krzesła podniósł mój tomik poezji, wybór wierszy Juana Ramona Jimoneza. Otworzył książkę w uprzednio założonym przez siebie miejscu, wręczył mi ją i dał znać, żebym czytał.


Kim jest ten mężczyzna, który dostał się
 do mego pokoju? Czy to ja, czy żebrak, 
który zakradł się do ogrodu 
o zmroku? 
Rozglądam się 
i widzę, że wszystko 
jest takie jak dawniej, lecz odmienne... 
Może okno było otwarte? 
Pewnie spałem już wtedy... 
Czyż mój ogród nie był bladą zielenią spowity? 
Niebo było jasne, błękitne... 
Jest pochmurno 
i wietrznie. 
Miałem chyba, czarne włosy...
 i szare ubranie... 
dziś jestem siwy i czarno odziany... 
Czy to ja stąpam w ten sposób?
 A czy głos, który w sobie słyszę,
 brzmi dźwięcznie jak dawniej? 
Kim jestem? Sobą czy żebrakiem, 
który zakradł się do mojego ogrodu 
o zmroku? 
Rozglądam się... 
Jest pochmurno i wietrznie...
 A mój ogród jest posępny i mroczny... 
Przyszedłem, odchodzę... Czyż nie jest prawdą, 
że spałem już wtedy? 
Posiwiałem... a wszystko 
jest takie jak dawniej, lecz odmienne...


Kiedy przeczytałem wiersz jeszcze raz, po cichu, udzielił mi się nastrój niemocy i dezorientacji. Spytałem don Juana, czy czuje to samo.
 – Wydaje mi się, że autor odczuwa ciężar upływających lat i kiedy zdaje sobie z tego sprawę, niepokoi się – odpowiedział don Juan. – Ale to tylko jeden aspekt sprawy. Mnie bardziej interesuje możliwość, że poeta, który przecież nigdy nie zaznał ruchu punktu scalającego, przeczuwa, że może utracić coś wyjątkowego. Ma graniczące z pewnością przeczucie, że istnieje nieznany, straszliwy przez swą prostotę czynnik, wyznaczający nasz los.



EosCris

#5
5. OCZYSZCZANIE WIĘZI ŁĄCZĄCEJ NAS Z DUCHEM


Chociaż słońce kryło się jeszcze za wschodnimi szczytami, było już całkiem gorąco. Kiedy dotarliśmy do pierwszego stromego wzniesienia, kilka mil drogą od granic miasta, don Juan zszedł na pobocze szosy. Usiadł nie opodal głazów, które w czasie budowy drogi odstrzelono od masywu skalnego. Dał mi znak, żebym zrobił to samo. W czasie naszych wycieczek w pobliskie góry zwykle zatrzymywaliśmy się w tym miejscu, by pogadać lub odpocząć. Don Juan oświadczył, że tym razem wyprawa będzie długa i możemy zabawić w górach dobrych kilka dni. 


– Porozmawiamy teraz o trzecim abstrakcyjnym wątku – powiedział. – Zowią go fortelem ducha, sztuczkami abstrakcji, osaczaniem samego siebie albo oczyszczaniem więzi. Mimo że zdziwiła mnie mnogość określeń, milczałem czekając na dalsze wyjaśnienia. – No i tak samo jak z pierwszym abstrakcyjnym wątkiem – ciągnął don Juan – mogłaby to być historia sama w sobie. Opowieść mówi, że kiedy duch zapukał do drzwi znanego nam człowieka i nie otrzymał odzewu, uciekł się do ostatniego możliwego sposobu: do fortelu. Ostatecznie to dzięki sztuczkom duchowi udawało się wybrnąć z poprzednich impasów. Było jasne, że jeśli chce wywrzeć wpływ na tego człowieka, musi mu się przypodobać – w tym celu zaczął go wtajemniczać w sekrety magii. W ten oto sposób nauka sztuk tajemnych stała się tym, czym jest w istocie: drogą pełną sztuczek i wybiegów. Historia mówi, że duch pozyskał sobie człowieka, wprowadzając go na coraz to inne poziomy świadomości. Duch chciał w ten sposób nauczyć człowieka oszczędzania energii potrzebnej do wzmocnienia łączącej ich więzi. 


Don Juan powiedział, że jeśli odniesiemy tę opowieść do współczesnych realiów, otrzymamy historię naguala, żywego medium dla ducha, który powiela strukturę tego wątku, uciekając się w swych naukach do sztuczek i wybiegów. Nagle wstał i ruszył w stronę gór. Poszedłem w ślad za nim. Późnym popołudniem dotarliśmy do najwyższego pasma górskiego, gdzie pomimo wysokości było jeszcze bardzo gorąco. Po całodziennej wędrówce prawie niewidocznym szlakiem w końcu znaleźliśmy się na nie wielkiej nieosłoniętej przestrzeni. Była to stara czatownia, z której niegdyś obserwowano obszary położone na północ i zachód. Usiedliśmy, a don Juan powrócił do tematu magicznych opowieści. Powiedział, że znam już historię o tym, jak intencja ukazała się nagualowi Eliasowi, oraz opowiadanie o duchu pukającym do drzwi naguala Juliana. Wiem też, jak wyglądało spotkanie don Juana z duchem, bez wątpienia pamiętam również, w jaki sposób ja sam się z duchem zetknąłem. Wszystkie te historie, oświadczył don Juan, są osnute wokół tego samego wątku, zmienia się tylko obsada. Każda z opowieści jest abstrakcyjną tragikomedią z udziałem jednego abstrakcyjnego bohatera, intencji, oraz dwóch śmiertelnych aktorów: naguala i jego ucznia. Scenariuszem jest abstrakcyjny wątek. Zdało mi się, że nareszcie rozumiem, o co chodzi. Nie umiałem jednak porządnie wytłumaczyć don Juanowi, a nawet sobie samemu, czym było to, co pojąłem. Kiedy chciałem to wysłowić, bełkotałem jedynie bez sensu. Don Juan wiedział chyba, co się ze mną dzieje. Polecił mi odprężyć się i słuchać, co mówi. Zapowiedział, że następna opowieść dotyczyć będzie wprowadzania ucznia do królestwa ducha. Czarownicy proces ten nazywają fortelem ducha albo oczyszczaniem więzi z intencją. 


– Opowiedziałem ci już, jak to było, kiedy zostałem ranny, a nagual Julian zabrał mnie do swojego domu i leczył, dopóki nie wyzdrowiałem – zaczął. – Nie wiesz jeszcze, jak oczyścił moją więź: jak nauczył mnie osaczać samego siebie. Pierwszą rzeczą, jaką nagual robi ze swym potencjalnym uczniem, jest oszukanie go, czyli wprowadzenie jego więzi z duchem w wibracje. Robi się to na dwa sposoby: albo wykorzystuje się prawie normalne środki, jak te, którymi posługiwałem się w stosunku do ciebie, albo używa się prawdziwej magii, takiej, jaką zastosował wobec mnie mój dobroczyńca. Don Juan przypomniał mi, że jego dobroczyńca przekonał gapiów zebranych przy drodze, iż ofiara napadu jest jego synem. Potem opłacił kilku mężczyzn, by zanieśli do jego domu nieprzytomnego wskutek doznanego urazu i utraty krwi don Juana. Tam właśnie, kilka dni później, don Juan przebudził się i ujrzał miłego starszego pana, który ze swoją grubą żoną opatrywał jego ranę. Mężczyzna ów, który przedstawił się jako Belisario; powiedział, że jego żona jest znaną znachorką i że właśnie obydwoje leczą ranę. Don Juan odrzekł, że nie ma pieniędzy, na co Belisario zasugerował, że kiedy don Juan wyzdrowieje, pomyśli się o jakimś rodzaju zapłaty Don Juan miał wtedy kompletną pustkę w głowie: czemu nie należy się dziwić. Był zwykłym dwudziestojednoletnim Indiańcem, lekkomyślnym osiłkiem o paskudnym charakterze, bez krzty pomyślunku i wykształcenia. Pojęcie wdzięczności było mu obce. Uważał wprawdzie, że to bardzo miło ze strony starszego pana i jego żony, że mu pomogli, zamierzał jednak poczekać, aż rana się zagoi, i zwyczajnie prysnąć w środku nocy. Kiedy wyzdrowiał już na tyle, że był gotowy do ucieczki, stary Belisario wziął go na stronę i drżącym szeptem wyjawił, że on i jego żona są trzymani w niewoli przez potwora, do którego należy dom. Poprosił don Juana, by pomógł im
wydostać się na wolność, wyzwolić się z rąk tyrana i oprawcy. Don Juan nie zdążył jeszcze odpowiedzieć, gdy do pokoju wpadł przerażający jak z sennego koszmaru stwór – zupełnie jakby podsłuchiwał pod drzwiami. Wielki jak szafa, przypominał człowieka z głową ryby. Miał zgniłozieloną twarz i jedno nieruchome oko pośrodku czoła. Rzucił się w stronę don Juana, sycząc przy tym jak wąż, gotowy rozedrzeć go na strzępy. Młody człowiek przestraszył się tak bardzo, że zemdlał. 


– Poruszył moją więzią z duchem w rzeczywiście mistrzowski sposób. – zaśmiał się don Juan. – Ma się rozumieć, mój dobroczyńca przed pojawieniem się potwora wprowadził mnie w stan podwyższonej świadomości: to, co widziałem jako upiorną postać, było tylko, jak zwą to czarownicy, istotą nieorganiczną, bezkształtnym polem energetycznym. Don Juan powiedział, że pamięta całe mnóstwo komicznych i żenujących jednocześnie sytuacji, jakie z iście szatańską pomysłowością jego dobroczyńca obmyślał dla każdego ze swych uczniów. Szczególnie upodobał sobie właśnie don Juana, który przez swoją powagę i sztywność stawał się znakomitym obiektem żartów. Don Juan dodał po chwili, że jego dobroczyńcę, oczywiście, dowcipy te niepomiernie cieszyły. 


– Uważasz pewnie, że czasem się z ciebie śmieję, i masz rację. Ale to nic w porównaniu z tym, jak on nabijał się ze mnie – mówił dalej don Juan. – Mój dobroczyńca, diabeł wcielony, nauczył się ukrywać śmiech pod maską płaczu. Nie masz pojęcia, jak bardzo łkał, kiedy zaczynałem u niego terminować. Don Juan stwierdził, że kiedy ujrzał potwora, doznał szoku, po którym jego życie nigdy nie wróciło do normy – zadbał o to jego dobroczyńca. Don Juan wyjaśnił, że kiedy nagual używa fortelu wobec przyszłego ucznia a zwłaszcza swojego następcy, musi dołożyć wszelkich starań, by zapewnić sobie posłuszeństwo. Mogą one być dwojakiego rodzaju. Jeżeli potencjalny praktykant będzie karny i elastyczny, jak młoda Talia, wystarczająca jest jego własna decyzja o przyłączeniu się do naguala Zdarzają się jednak kandydaci, którzy dyscypliny wewnętrznej nie mają w nadmiarze – wówczas nagual musi długo i wytrwale pracować, by ucznia przekonać. Pozyskanie don Juana, który był tylko młodym, nie okrzesanym i bezmyślnym wieśniakiem, wymagało doprawdy dziwacznych zabiegów. Jakiś czas po pierwszym wstrząsie przyszedł drugi kiedy dobroczyńca don Juana pokazał, jak potrafi się przemieniać: pewnego dnia stał się młodym mężczyzną Don Juan nie umiał dostrzec w tej transformacji niczego, co nie byłoby wytrawnym aktorstwem. 


– W jaki sposób nagual dokonywał takich zmian? – spytałem.


 – Był sztukmistrzem i w równej mierze artystą – odrzekł don Juan. -Jego sztuczki sprowadzały się do tego że kiedy się przemieniał, przemieszczał swój punkt scalający w taką pozycję, która umożliwiała dowolne zmiany postaci. Artyzm tych przemian polegał na perfekcji z jaką były dokonywane. 


– Nie rozumiem z tego zbyt wiele – przyznałem. 


Wówczas don Juan powiedział, że osią wszystkiego czym jesteśmy i co robimy, jest percepcja. Decydując wpływ na percepcję ma położenie punktu scalającego i dlatego zmiana tego położenia powoduje odpowiedni zmianę w postrzeganiu świata. Jeśli czarownik wie, gdzie dokładnie powinien przemieścić swój punkt scalający, może stać się tym, czym zechce.


 – Nagual Julian tak doskonale panował nad ruchami swojego punktu scalającego, że umiał dokonywać bardzo subtelnych transformacji – kontynuował don Juan. – Dla przykładu, przemiana czarownika we wronę jest niewątpliwie wielkim osiągnięciem, jednakże punkt scalający wykonuje wtedy duży i przez to nieskładny ruch. Natomiast doprowadzenie go do pozycji odpowiadającej, powiedzmy, osobie grubej lub starej, wymaga nieznacznego przesunięcia punktu i znakomitej znajomości ludzkiej natury. – 
Trudno mi w to wszystko uwierzyć – oświadczyłem. Don Juan zaśmiał się, jakbym powiedział znakomity dowcip. –

EosCris

#6
-Czy twój dobroczyńca, przemieniając się, miał w tym jakiś cel, czy po prostu dobrze się bawił? – zapytałem. 


– Zastanów się, co mówisz. Wojownicy nigdy nie robią czegoś ot tak, dla zabawy. – odparł don Juan. – Jego transformacje były częścią planu, wynikały z określonej potrzeby, tak jak wtedy, gdy stał się m łodym człowiekiem. Od czasu do czasu doprowadzały do komicznych sytuacji, ale to już inna sprawa.


 Przypomniałem mu, że kiedyś pytałem, jak jego dobroczyńca nauczył się dokonywania tych przemian. Usłyszałem wtedy, że nagual Julian miał nauczyciela, ale nie dowiem się, kto nim był. Tym razem don Juan odpowiedział krótko: 


– Nauczył go jeden z naszych czarowników, nasz tajemniczy podopieczny.

Kto taki? – spytałem. 


– Przeciwnik śmierci – odrzekł i spojrzał na mnie pytająco. 


Wszyscy czarownicy z grupy don Juana uważali, że przeciwnik śmierci ma najciekawszą spośród nich osobowość. Mówili, że pochodzi z dawnych czasów. Zdołał przeżyć do dzisiejszego dnia, manipulując swym punktem scalającym – przemieszczał go w określone miejsca w obrębie całego swojego pola energetycznego. Zabiegi tego rodzaju podtrzymywały jego świadomość i siłę życiową Don Juan opowiedział mi kiedyś o porozumieniu, jakie jego poprzednicy zawarli przed kilkuset laty z przeciwnikiem śmierci: w zamian za przysługi obdarzali go energią życiową. Ze względu na tę ugodę uważali, że jest pod ich kuratelą, i nazywali go "lokatorem". Don Juan wyjaśnił mi wtedy, że dawni czarownicy do perfekcji opanowali poruszanie punktem scalającym. Dzięki tym manipulacjom nie tylko odkryli niecodzienne właściwości percepcji, ale i zrozumieli, jak łatwo zejść z właściwej drogi. Przeciwnik śmierci był według don Juana klasycznym przykładem takiego wynaturzenia. Don Juan przy każdej okazji powtarzał mi, że jeśli ktoś, kto wywiera nacisk na punkt scalający, ma dość energii, by go ruszyć z miejsca, oraz widzi, co się dzieje, może przemieścić go w dowolnie wybrane miejsce wewnątrz świetlistej kuli. Dzięki swemu blaskowi punkt ten może rozjarzyć napotkane nitkowate pola energetyczne. Świat postrzegany w tym stanie tworzy zwartą całość, jak ten widziany na co dzień, chociaż jest od niego różny. Dlatego przy przemieszczaniu punktu scalającego niezbędny jest trzeźwy umysł. Don Juan kontynuował swą opowieść. Powiedział, szybko przyzwyczaił się do myśli, iż starzec, który uratował mu życie, jest w rzeczywistości przebranym młodym człowiekiem. Tymczasem pewnego dnia człowiek ten na powrót zamienił się w starego Belisaria, takiego jakim don Juan ujrzał go pierwszego dnia. Wraz z kobietą, którą don Juan uważał za jego żonę, pakował swoje rzeczy. Nie wiadomo skąd pojawiło się też dwóch uśmiechniętych mężczyzn, prowadzących gromadkę mułów. Don Juan zaśmiał się, wyraźnie delektując się swą opowieścią. Wspomniał, że kiedy mulnicy pakowali juki, Belisario wziął go na stronę i zwrócił mu uwagę na fakt, że oto znowu występują w przebraniu – on jest starym człowiekiem, a jego piękna żona stała się grubą, nerwową Indianką. 


– Byłem wtedy na tyle młody i głupi, że uznawałem tylko rzeczy oczywiste – mówił don Juan. – Zaledwie kilka dni wcześniej widziałem jego niewiarygodną przemianę ze słabowitego siedemdziesięciolatka w energicznego młodego człowieka w wieku około dwudziestu paru lat. Kiedy powiedział, że stary wygląd był tylko przebraniem, wziąłem to za dobrą monetę. Jego żona, zgorzkniała gruba Indianka, zmieniła się wtedy w szczupłą młodą piękność. Jasna sprawa, że babina nie dokonała takiej transformacji jak mój dobroczyńca. Po prostu podmienił kobiety. Oczywiście, mógłbym to wszystko wtedy zrozumieć, jednak mądrość zdobywa się powoli i w bólach. Mimo że don Juan nie był jeszcze w pełni sił, Belisario zapewnił go, że rana już się zagoiła. Starzec objął don Juana i ze: szczerym smutkiem w głosie wyszeptał: "Potwór tak cię polubił, że uwolnił mnie i moją żonę, a zatrzymał sobie ciebie, byś mu usługiwał". 


– Zaśmiałbym mu się w twarz – ciągnął don Juan – gdyby nie przenikliwe nieludzkie jęki i przeraźliwe hałasy dochodzące z pokojów potwora. 


Oczy don Juana błyszczały – tyle uciechy sprawiła mu ta opowieść. Jeżeli o mnie chodzi, chciałem zachować powagę, jednak nie mogłem powstrzymać się od śmiechu. Kiedy Belisario ujrzał przerażenie don Juana, wylewnie przeprosił go za zrządzenie losu, które jemu samemu dało wolność, a uwięziło don Juana. Cmoknął z obrzydzeniem i przeklął potwora. Ze łzami w oczach przedstawił don Juanowi dzienny zakres obowiązków. Gdy don Juan chciał się sprzeciwić, Belisario zniżył g łos i wyjawił, że nie ma możliwości ucieczki, ponieważ potwor doskonale zna się na czarach. Don Juan prosił Belisaria o poradę, jak postępować w tej sytuacji. Starzec wygłosił tyradę, w której odradził układanie jakichkolwiek planów, gdyż te przydają się jedynie, gdy mamy do czynienia ze zwykłymi śmiertelnikami. Z ludzkiego punktu widzenia można snuć plany i spiskować, co przy odrobinie szczęścia, z dodatkiem sprytu i poświęcenia, może zapewnić nam powodzenie. Ale w obliczu nieznanego, a zwłaszcza w obecnym położeniu don Juana, jedyną szansą przeżycia jest posłuszeństwo i pogodzenie się z sytuacją. Ledwie słyszalnym szeptem Belisario wyznał, że aby na dobre pozbyć się potwora, zamierza udać się do stanu Durango, by tam uczyć się magii. Spytał, czy don Juan nie zechciałby także pobierać tego rodzaju nauk. Na samą myśl o tym don Juan przeraził się na dobre i od parł, że z wiedźmami nie chce mieć nic wspólnego. Don Juan pokładał się ze śmiechu. Oznajmił, że rozbawiła go wizja, jak bardzo igranie sobie z nim musiało cieszyć jego dobroczyńcę. Najśmieszniejszy był chyba ten moment, kiedy don Juan, oszalały ze strachu i złości, na złożoną w dobrej wierze propozycję pobierania nauk zareagował: "Jestem Indianinem. Z natury nienawidzę i boję się wiedźm". Belisario spojrzał znacząco na swoją żonę. Jego ciałem zaczęły wstrząsać drgawki. Don Juan zdał sobie sprawę że starzec łka bezgłośnie, najwidoczniej urażony odmową. Dopiero kobieta pomogła mu się uspokoić. Na odchodnym Belisario podszedł jeszcze raz do don Juana i dał mu
kolejną radę. Oświadczył, że potwór nie znosi kobiet, a więc don Juan powinien rozglądać się za jakimś mężczyzną na swoje miejsce – jest nikła szansa że upiór polubi tamtego na tyle, iż zgodzi się na wymianę. Don Juan nie powinien jednak robić sobie wielkich nadziei, gdyż upłyną całe lata, nim w ogóle wolno mu będzie wyjść z domu. Powinien wiedzieć, że potwór robi wszystko, by upewnić się, że jego niewolnicy są lojalni, a przynajmniej posłuszni. Don Juan nie mógł już tego znieść. Załamał się, rozpłakał i oznajmił, że nie pozwoli zrobić z siebie niewolnika, pierwej się zabije. Belisario, wzruszony tym wybuchem, odpowiedział, że i jemu przychodziło to do głowy, ale niestety, potwór czytał mu w myślach i zawsze udaremniał jego próby odebrania sobie życia. Belisario powtórzył swoją propozycję udania się do Durango na naukę magii. Stwierdził, że jest to jedyne wyjście z sytuacji. Don Juan odrzekł na to, że nie chce dostać się z deszczu pod rynnę. Belisario gorzko zapłakał i objął don Juana. Przeklął chwilę, w której uratował mu życie, i przysiągł, że nie miał pojęcia, iż zajmie on jego miejsce w domu potwora. Następnie głośno wytarł nos, po czym z płonącym wzrokiem rzekł: "Jedyną drogą przetrwania jest odpowiednie przebranie się. Jeśli będziesz postępował niewłaściwie, potwór porwie twą duszę i przemieni cię w kretyna, zdolnego jedynie do wykonywania poleceń. Szkoda, że nie mam czasu, by nauczyć cię, jak działać". I rozpłakał się na dobre. Don Juan, cały we łzach, poprosił, by Belisario dokładniej opisał mu to przebranie. Dowiedział się, że monstrum ma kiepski wzrok, a więc można próbować noszenia różnych strojów, wedle swego upodobania – don Juan będzie miał na te eksperymenty całe lata. Na pożegnanie zapłakany Belisario objął go jeszcze raz, a kobieta nieśmiało podała mu rękę. Następnie obydwoje ruszyli w drogę. 


– Nigdy w życiu, przedtem ani później, nie byłem tak przerażony i zrozpaczony – przyznał don Juan. – Z do mu dochodziły odgłosy łomotania sprzętami, jakby potwór z niecierpliwością mnie oczekiwał. Usiadłem na progu i wyłem z bólu jak pies. Bałem się tak bardzo, że zwymiotowałem. Don Juan siedział bez ruchu całe godziny. Nie ośmielił się uciec ani nie odważył wejść do domu. Bez przesady można było powiedzieć, że był już bliski śmierci, kiedy po przeciwnej stronie ulicy zauważył Belisaria, który machając rękami, starał się zwrócić na siebie jego uwagę. Na ten widok don Juan od razu poczuł się lepiej. Starzec przykucnął na brzegu chodnika i obserwował dom. Dał znać don Juanowi, by nie ruszał się z miejsca. Siedzieli tak naprzeciw siebie niewiarygodnie długo. Don Juan przeżywał piekielne męki. Wreszcie Belisario, na czworakach, przesunął się o metr w stronę domu, a potem znowu ukucnął i znieruchomiał. Pełzając w ten sposób, dotarł wreszcie w pobliże don Juana. Trwało to dobrych kilka godzin Wiele osób przeszło obok, nikt jednak nie zwrócił uwagi na zrozpaczonego don Juana i manewry starszego pana. Kiedy byli już blisko siebie, Belisario szeptem wyznał, że nie mógł pogodzić się z tym, iż zostawił młodzieńca jak psa na pastwę losu. Pomimo protestów żony wrócił, by przynajmniej spróbować mu pomóc – ostatecznie to jemu właśnie zawdzięczał swoje wyzwolenie. Natarczywym szeptem spytał don Juana, czy jest gotowy i czy się godzi na wszystko. Młody człowiek zapewnił, że zrobi, co w jego mocy, byleby uciec z tego miejsca. Na te słowa Belisario ukradkiem wręczył mu zawiniątko i nakreślił plan ucieczki. Otóż don Juan miał udać się do izby leżącej najdalej od pokojów potwora i powoli rozebrać się, zdejmując jedną część ubioru po drugiej – zaczynając od kapelusza, a kończąc na butach. Następnie powinien włożyć wszystkie swoje rzeczy na coś w rodzaju manekina, którego ma szybko i sprawnie zbudować z kawałków drewna, kiedy tylko znajdzie się w do mu. Kolejnym etapem planu było przebranie się. Tylko jeden ubiór mógł oszukać potwora: ten, który Belisario podał don Juanowi. Don Juan wbiegł do domu i przygotował wszystko, jak należało. Za pomocą tyczek znalezionych na tyłach do mu zbudował coś na kształt stracha na wróble, zdjął ubranie i nałożył je na drewnianą konstrukcję. Jednak że czekała go nie lada niespodzianka – kiedy rozwinął otrzymany od Belisaria tłumoczek, okazało się, że w środku są kobiece fatałaszki! 


– Czułem się zagubiony i otumaniony – powiedział don Juan. – Miałem właśnie założyć na powrót moje własne ubranie, kiedy usłyszałem nieludzkie jęki potwora. Wychowano mnie w pogardzie dla kobiet, wierzyłem, że ich jedynym przeznaczeniem jest usługiwanie mężczyznom. Ubranie się w damskie ciuchy było dla mnie równoznaczne ze staniem się kobietą. Mój strach przed upiorem był jednak tak wielki, że zamknąłem oczy i założyłem na siebie te przeklęte łachy. Spojrzałem na don Juana, wyobrażając go sobie w niewieścim przebraniu. Był to obraz tak komiczny, że nie mogłem powstrzymać śmiechu. Kiedy stary Belisario, czekający na don Juana po drugiej stronie ulicy, zobaczył go w przebraniu, wybuchnął płaczem. Łkając, wyprowadził don Juana na skraj miasta, gdzie czekała jego żona z dwoma mulnikami. Jeden z nich bezczelnie spytał Belisaria, czy porwał tę dziwną pannę, żeby ją sprzedać do burdelu. Stary zapłakał tak gorzko, że nieomal zemdlał. Poganiacze mułów, młodzi mężczyźni, nie bardzo wiedzieli, jak się zachować. Żona Belisaria, zamiast okazać współczucie, roześmiała się w głos – don Juan nie mógł pojąć, dlaczego. Z zapadnięciem zmroku cała gromadka ruszyła w drogę. Wędrowali mało uczęszczanymi szlakami, ciągle na północ. Belisario nie mówił zbyt wiele. Wydawało się, że obawia się czegoś lub spodziewa jakichś trudności. Jego żona
kłóciła się z nim całą drogę i wyrzucała mu, że zabierając z sobą don Juana, zniweczyli swe szanse na odzyskanie wolności. Starzec kategorycznie zakazał jej poruszania tego tematu, obawiając się, że mężczyźni zorientują się, że don Juan nie jest kobietą. Ponieważ don Juan udawał kobietę w mało przekonujący sposób, Belisario uczulił go, by zachowywał się, jakby był dziewczyną lekko upośledzoną umysłowo. Kilka dni później don Juan bał się już znacznie mniej. Prawdę mówiąc, był już tak pewny siebie, że zapomniał o swoim strachu. Gdyby nie ubranie, jakie miał na sobie, mógłby pomyśleć, że cała historia była tylko złym snem. Oczywiście, noszenie kobiecych łaszków pociągało za sobą w tych okolicznościach pewne nieprzyjemne następstwa. Żona Belisaria z pełną powagą uczyła don Juana wszystkiego, co przypadało kobietom w udziale. Młody człowiek pomagał jej przy gotowaniu, praniu odzieży i zbieraniu chrustu na opał. Belisario ogolił mu głowę i posmarował ją cuchnącą maścią, a mulnikom powiedział, że dziewczyna miała wszy. Ze swoim gładkim obliczem don Juan bez trudu uchodził za kobietę, jednak w środku czuł obrzydzenie do siebie samego i wszystkich otaczających go ludzi. Miał dosyć całej tej sytuacji. Noszenie damskich szmatek i wykonywanie kobiecych obowiązków stało się dla niego nie do zniesienia. Pewnego dnia doszedł już do kresu wytrzymałości. Poszło o poganiaczy mułów. Nie tylko oczekiwali, ale wręcz domagali się, by ta dziwna dziewczyna spełniała wszystkie ich zachcianki. Don Juan musiał się mieć na baczności, gdyż się do niego zalecali. 


– Czy mulnicy działali w porozumieniu z twoim dobroczyńcą? – spytałem. 


– Nie – odparł don Juan i ryknął ze śmiechu. – Byli to dwaj mili ludzie, pozostający przez pewien czas pod jego przemożnym wpływem. Wynajął ich do przewozu ziół i obiecał, że zapłaci im przyzwoicie, jeśli pomogą mu w porwaniu pewnej kobiety.


 – Czyny naguala Juliana pobudziły moją wyobraźnię – przedstawiłem sobie don Juana odpierającego zaloty mężczyzn i parsknąłem śmiechem. Don Juan tymczasem kontynuował swą relację. Otóż w pewnej chwili oświadczył oschle staruszkowi, że maskarada trwa już stanowczo za długo i że mężczyźni próbują się do niego dobierać Belisario nie przejął się tym i sugerował, by don Juan był dla nich bardziej wyrozumiały, "rozumiesz, mężczyźni są zawsze tacy sami" , poczym zaczął znowu płakać. Kompletnie zbiło to don Juana z pantałyku – ku własnemu zaskoczeniu próbował bronić kobiet. Kiedy zdał sobie sprawę, z jaką pasją ujmuje się za babami, przeląkł się. Powiedział Belisariowi, że cała sprawa skończy się chyba gorzej, niż gdyby został niewolnikiem potwora. Pogubił się jeszcze bardziej, kiedy starzec zaczął okropnie szlochać i bełkotać niedorzeczności: że życie jest słodkie, a niewielką ceną, jaką trzeba za nie zapłacić, nie warto sobie zawracać g łowy; potwór natomiast pożarłby duszę don Juana i nawet nie pozwoliłby mu popełnić samobójstwa. "Poflirtuj trochę z mulnikami", zasugerował Belisario pojednawczo. "To tylko prości wieśniacy, chcą się trochę zabawić Nie daj się prosić, bądź bardziej przystępny. Co ci zależy?" I znowu wybuchnął płaczem. Don Juan spytał, czemu Belisario tak ciągle płacze. "Bo doskonale się do tego wszystkiego nadajesz", odpowiedział starzec i zaszlochał tak mocno, że aż zgiął się wpół. Don Juan podziękował mu za sympatię i okazaną po moc. Oznajmił, że czuje się już bezpieczny i pragnie odejść. 


– "Sztuka osaczania polega na poznaniu wszystkich sekretów swojego przebrania" – powiedział Belisario, nie zwracając uwagi na słowa młodzieńca. "Znaczy to, że marsz wyuczyć się ich tak dobrze, by nikt nie rozpoznał, że. jesteś zamaskowany. Dlatego musisz być bezlitosny, sprytny, cierpliwy i pełen wdzięku". 


Don Juan nie miał pojęcia, o czym mówi Belisario. Zamiast się nad tym zastanowić, poprosił o jakiś męski strój. Belisario był bardzo wyrozumiały, dał don Juanowi stare ubranie i kilka pesos oraz obiecał mu, że zachowa jego strój na wypadek, gdyby don Juan go jeszcze potrzebował. Nalegał, by don Juan jechał z nim do Durango i na dobre wyzwolił się z władzy potwora. Młody człowiek podziękował mu, ale odmówił. W końcu Belisario życzył mu szczęśliwej drogi, przy czym kilka razy klepnął go dość mocno po plecach. Kiedy don Juan zmienił ubranie, spytał Belisaria o drogę. Ten odpowiedział, że jeśli don Juan będzie trzymał się szlaku wiodącego na północ, prędzej czy później dotrze do najbliższego miasteczka. Dodał, że być może znowu się spotkają, albowiem obydwaj zmierzają w podobnym kierunku: byle dalej od potwora. Don Juan ruszył w drogę, idąc ile sił w nogach, nareszcie wolny. Uszedł ze cztery czy pięć mil, zanim natrafił na ślady ludzkiej obecności. Wiedział, że do miasta jest już niedaleko. Pomyślał, że mógłby nająć się tam do jakiejś roboty, dopóki nie zdecyduje, dokąd pójść. Przysiadł na chwilkę, by odpocząć, przewidując typowe trudności, jakie mogą napotkać przybysza w leżącej na uboczu mieścinie. Nagle dostrzegł kątem oka jakiś ruch w przydrożnych krzakach. Przejęty trwogą, zerwał się na równe nogi i zaczął biec w stronę miasta. Próbując złapać go za szyję, skoczył na niego potwór. Chybił o cal. Don Juan zaskowyczał, ale zachował na tyle przytomności umysłu, by zawrócić i pobiec w kierunku, z którego przybył. Pędził co tchu, a monstrum tuż za nim. Przedzierało się przez zarośla, czyniąc okropny hałas, jakiego don Juan nigdy wcześniej

ani później nie słyszał. Kiedy zobaczył wreszcie sylwetki mułów, krzyknął o pomoc. Belisario rozpoznał don Juana i pośpieszył ku niemu. Wyglądało, że i on sam jest przerażony. Rzucił tobołek z damskim ubraniem i zawołał: "Biegnij jak kobieta, ty głupcze" Don Juan przyznał, że nie ma pojęcia, jak udało mu się tak szybko zareagować: oto zaczął poruszać się jak panienka. Potwór od razu zaprzestał pogoni. Belisario na kazał don Juanowi przebrać się możliwie szybko, a sam starał się w tym czasie trzymać napastnika na odległość. Don Juan przyłączył się do żony Belisaria i uśmiechniętych poganiaczy

EosCris

#7
mułów, nie spoglądając na nikogo. Zawrócili i pojechali inną drogą. Całymi dniami nie odzywali się do siebie. Potem Belisario zaczął codziennie uczyć don Juana. Opowiedział mu, że Indianki są rzeczowe i przechodzą od razu do sedna sprawy, ale łatwo je onieśmielić. Kiedy się im przeciwstawić, widać po nich przestrach: mają niespokojne oczy, zaciśnięta usta i rozdęte nozdrza. Podszyte lękiem, upierają się przy swoim i śmieją się p łochliwie. W każdym mieście, przez które przejeżdżali, Belisario kazał don Juanowi ćwiczyć kobiecy sposób zachowania don Juan był szczerze przekonany, że starszy pan uczy go na aktora. Belisario jednak konsekwentnie określał swoje nauki terminem "sztuki osaczania". Powiedział don Juanowi, że osaczanie jest kunsztem, który zastosować można w każdej dziedzinie życia. Aby go poznać, trzeba przećwiczyć cztery formy: bezwzględność, spryt, cierpliwość i wdzięk. 


I znowu poczułem, że muszę mu przerwać. 


– Ale czy osaczania nie naucza się w stanie głębokiej, wzmożonej świadomości'? – zapytałem. 


– Jasne – odrzekł don Juan i uśmiechnął się szeroko. – Musisz jednakże: zrozumieć, że dla niektórych facetów kobiece przebranie jest bramą do wzmożonej świadomości. Prawdę mówiąc, tego rodzaju sposoby są bardziej skuteczne niż wywieranie nacisku na punkt scalający, ale dużo trudniejsze w realizacji. 


Don Juan opowiedział, że jego dobroczyńca codziennie objaśniał mu praktyczne aspekty każdego z czterech trybów osaczania. Podkreślał przy tym, że don Juan powinien zrozumieć, iż nie wolno pomylić bezwzględności z impertynencją ani sprytu z okrucieństwem, cierpliwość nie oznacza niedbałości, a wdzięk – głupoty. Pouczył go, że te cztery elementy należy ćwiczyć i doskonalić, aż nabierze się takiej biegłości, że staną się niedostrzegalne. Uważał, że kobiety są urodzonymi tropicielkami. Był o tym tak mocno przekonany, że utrzymywał, iż tylko w niewieścim przebraniu mężczyzna może poznać sztukę osaczania. 


– W każdym miasteczku leżącym na naszej drodze mój dobroczyńca zabierał mnie na rynek, żebym targował się przy sprawunkach – ciągnął don Juan. – Stawał z boku i obserwował mnie. "Bądź bezwzględny, ale czarujący", mawiał. "Bądź sprytny, ale sympatyczny; cierpliwy, lecz aktywny; pełen wdzięku, ale zabójczy. Tylko kobiety to potrafią. Kiedy mężczyzna próbuje takiego zachowania, za bardzo wdaje się w szczegóły". I chyba tylko po to, by upewnić się o posłuszeństwie don Juana, od czasu do czasu gdzieś w okolicy w zasięgu wzroku pojawiał się potwór. Najczęściej ukazywał się w jakiś czas po masażach, jakie robił don Juanowi Belisario, chcąc ulżyć mu w ostrych bólach karku. Wspominając tamte chwile, don Juan roześmiał się, mówiąc, że nie miał pojęcia, iż jego dobroczyńca wprowadza go w stan wzmożonej świadomości. 


– Podróż do miasta Durango zajęła nam cały miesiąc – powiedział. – W tym czasie zapoznałem się wstępnie z czterema trybami osaczania. Chociaż nie bardzo się zmieniłem, otrzymałem szansę wejrzenia w istotę kobiety.




 6. CZTERY FORMY OSACZANIA




Don Juan oświadczył, że teraz powinienem usiąść na naszym posterunku obserwacyjnym i za pomocą przyciągania ziemskiego poruszyć swój punkt scalający oraz przypomnieć sobie inne stany wzmożonej świadomości, w których uczyłem się osaczania.. 


– Przez te parę dni wiele razy napomykałem o czterech trybach osaczania – kontynuował don Juan. – Wspomniałem o bezwzględności, sprycie, cierpliwości i wdzięku, mając nadzieję, że przypomnisz sobie, czego cię o nich nauczyłem. Byłoby wspaniale, gdybyś umiał sprawić, aby te cztery formy przywołały to wspomnienie w całej pełni. 


Potem zamilkł. Cisza trwała, jak mi się zdawało, niesamowicie długo. Wreszcie odezwał się, a jego wypowiedź mnie zaskoczyła, choć nie było ku temu podstaw. Powiedział, że uczył mnie czterech form osaczania na północy Meksyku, a pomagali mu w tym Vicente Medrano i Silvio Manuel. Nie mówił nic więcej, czekał, aż przetrawię jego słowa. Starałem się coś sobie przypomnieć, ale w końcu dałem za wygraną. Chciałem wykrzyczeć mu w twarz, że nie mogę pamiętać czegoś, co się nigdy nie zdarzyło. Gdy usiłowałem wysłowić mój sprzeciw, naszły mnie niepokojące myśli. Wiedziałem, że don Juan nie powiedział tego tylko po to, żeby mnie rozdrażnić. Nie mogłem uwolnić się od wrażenia, że wydarzenia, w jakich brałem udział pod jego kierunkiem, są oderwane od siebie. Nie były uszeregowane w określonej kolejności, jak zdarzenia z mojego zwykłego życia. Równie dobrze don Juan mógł mieć rację: w jego świecie nie miałem prawa być czegokolwiek pewny. Usiłowałem dać wyraz swoim wątpliwościom, on jednak nie chciał mnie słuchać i nalegał, żebym zaczął szukać w pamięci. Było już dosyć ciemno. Mimo że zerwał się wiatr, nie czułem chłodu. Don Juan podał mi płaski kamień, który miałem sobie położyć na mostku. Moja świadomość była zestrojona ze wszystkim, co mnie otaczało. Nagle poczułem szarpnięcie, pochodzące nie wiadomo skąd – ani z zewnątrz, ani z mojego wnętrza – zupełnie jakby ktoś ciągnął jakąś nieokreśloną cześć mojego jestestwa. Nieoczekiwanie zacząłem sobie przypominać, ze wstrząsającą jasnością, pewne spotkanie sprzed lat. Wydarzenia i ich bohaterowie ożyli na nowo z wyrazistością, która mnie przestraszyła. Przeniknął mnie dreszcz. Opowiedziałem o tym wszystkim don Juanowi. Nie przejął się tym, nalegał, abym nie poddawał się l ękom, ani ciałem, ani duszą. Wspomnienie miało wyjątkowy charakter: dosłownie przeżywałem całe to wydarzenie na nowo. Don Juan siedział cicho, nawet na mnie nie spoglądając. Byłem jak sparaliżowany. W końcu odrętwienie zaczęło powoli ustępować. Zareagowałem tak jak zawsze, kiedy przypominałem sobie któreś z tych nielinearnych zdarzeń: 


– Jak to możliwe, don Juanie? Jak mogłem o tym wszystkim zapomnieć? 
A on powtórzył to, co zwykle: 


– Tego rodzaju przypominanie i zapominanie nie ma nic wspólnego ze zwykłą pamięcią – zapewnił. – Związane jest natomiast z ruchem punktu scalającego. Podkreślił, że chociaż wiem już wszystko o tym, czym jest intencja., nie potrafię jeszcze tą wiedzą rozporządzać. Znajomość intencji to możliwość dowolnego wyjaśniania lub wykorzystywania tej wiedzy. Nagual niejako z urzędu jest zobowiązany do takiego nią rozporządzania. 


– Co takiego ci się przypomniało? – zapytał. 


– Ten pierwszy raz, kiedy powiedziałeś mi o czterech formach osaczania – odparłem 


Nieznany proces, nie dający się wyjaśnić w kategoriach mojej zwykłej, ziemskiej świadomości, przywołał wspomnienie, którego jeszcze przed chwilą w ogóle nie było. I odtworzyłem w pamięci całą sekwencję wydarzeń sprzed wielu lat. 


Kiedy miałem wyjechać z Sonory, don Juan zatrzymał mnie w drzwiach swojego domu. Poprosił mnie o spotkanie za parę dni koło południa w Nogales – w amerykańskiej części miasta – na pętli autobusowej. Przybyłem na miejsce jakąś godzinę wcześniej. Stał przed wejściem, pozdrowiłem go. Nie odpowiedział, tylko pośpiesznie odciągnął mnie na bok i szeptem nakazał, bym wyjął ręce z kieszeni. Zaniemówiłem. Nie dał mi dojść do słowa, tylko powiedział, że mam rozpięty rozporek i do tego – co za wstyd! – podnieciłem się. Zasłoniłem się w okamgnieniu. Dopiero kiedy wyszliśmy na ulicę, zorientowałem się, że był to tylko wulgarny żart. Don Juan śmiał się, długo i mocno klepiąc mnie po plecach, jakby cieszył się z udanego dowcipu. Nagle znalazłem się w stanie wzmożonej świadomości. Weszliśmy do jakiejś knajpki i usiedliśmy. Miałem tak jasny umysł, że wszystkiemu chciałem się przypatrzeć, przejrzeć istotę rzeczy. 


– Nie marnuj energii! – rozkazał don Juan szorstkim tonem. – Przyprowadziłem cię tutaj, bo chcę
sprawdzić, czy potrafisz jeść po tym, jak poruszyłem twój punkt scalający. Nie próbuj robić nic więcej. Niestety, przy stole naprzeciw mnie usiadł jakiś facet, przykuwając całą moją uwagę. 


– Przesuń wzrok – polecił don Juan. – Nie patrz na niego. Stwierdziłem, że nie jestem w stanie. Czułem, że drażnią mnie żądania don Juana. 


– Co widzisz? – Usłyszałem jego głos. 


Widziałem świetlisty kokon z przejrzystych skrzydeł, które rozwijały się, łopotały przez chwilę, po czym się odklejały, a na ich miejsce pojawiały się nowe, i tak, w kółko. Don Juan bez ceregieli obrócił moje krzesło, tak że siedziałem teraz twarzą do ściany.


 – Co za marnotrawstwo! – westchnął, kiedy mu opisałem, co ujrzałem. – Zużyłeś prawie całą swoją energię. Panuj nad sobą. Wojownik musi umieć się skoncentrować. Kogo obchodzą jakieś skrzydła na świetlistym kokonie? Powiedział, że wzmożona świadomość jest niczym trampolina. Za jej pomocą można skoczyć w nieskończoność. Z naciskiem

EosCris

#8
powtarzał w kółko, że punkt scalający, raz poruszony, może albo osiąść gdzieś w pobliżu swego zwykłego miejsca, albo zagubić się w bezkresie. 


– Sami nie wiemy, jak osobliwą moc w sobie nosimy – ciągnął don Juan. – Ty, na przykład, jesteś w tej chwili zdolny przenieść się do nieskończoności. Jeżeli nadal będziesz się tak bezsensownie zachowywał, doprowadzisz do tego, że twój punkt scalający wydostanie się poza pewną granicę, spoza której nie ma powrotu. 


Zrozumiałem wówczas, o jakie zagrożenie chodzi – właściwie to odczułem namacalną obecność otchłani tuż przede mną. Pojąłem, że jeśli się pochylę, wpadnę. 


– Twój punkt scalający osiągnął położenie odpowiadające wzmożonej świadomości – mówił dalej don Juan – albowiem użyczyłem ci swojej energii. 


Jedliśmy w milczeniu, był to zwyczajny, prosty posiłek. Don Juan nie pozwolił mi napić się kawy ani herbaty 


– Kiedy używasz mojej energii – powiedział – nie znajdujesz się w swoim czasie, tylko w moim. Ja piję wodę. 


W drodze do samochodu trochę zakręciło mi się w głowie. Zachwiałem się i byłem bliski utraty równowagi Czułem się jak ktoś, kto po raz pierwszy idzie na spacer w nowych okularach. 


– Trzymaj się! – powiedział rozbawiony don Juan. – Tam, gdzie dzisiaj pojedziemy, będziesz musiał być bardzo dokładny. Polecił, bym przejechał granicę, wjeżdżając do meksykańskiej części Nogales. Siedziałem za kółkiem, a on dawał mi wskazówki: kt6rą jechać ulicą, kiedy skręcić w prawo lub w lewo albo jak szybko prowadzić.
 – Znam tę okolicę – oświadczyłem zirytowany. – Powiedz tylko, gdzie chcesz jechać, a zawiozę cię tam niczym prawdziwy taksówkarz. W porządku – odparł. – Pojedź na Heavenward Avenue, numer 1573.


 Nie wiedziałem, gdzie to jest ani czy taka ulica w ogóle istnieje. Prawdę mówiąc, podejrzewałem, że wymyślił tę nazwę, by wpędzić mnie w zakłopotanie. Milczałem. W błyszczących oczach don Juana czaił się chochlik. 


– Mania wielkości jest prawdziwym tyranem – oznajmił. – Trzeba długiej, wytrwałej pracy, by zrzucić go z tronu. Znowu zaczął mówić, którędy mam jechać. W końcu kazał mi się zatrzymać przed parterowym domem, stojącym na ma narożnej parceli w bogatej dzielnicy. Coś w wyglądzie tego domu od razu przyciągnęło moją uwagę: podwórzec grubo wysypany żółtobrązowym żwirem, masywne drzwi, ramy okienne i gzymsy –wszystko, podobnie jak dziedziniec, w kolorze ochry. Okna od frontu miały zaciągnięte drewniane żaluzje. Całość wyglądała na typową podmiejską rezydencję przedstawicieli klasy średniej. Wysiedliśmy z samochodu. Don Juan poszedł przodem. Nie zapukał ani nie użył klucza, ale kiedy podeszliśmy do drzwi, otworzyły się bezgłośnie, a w dodatku jeśli mnie wzrok nie mylił, zupełnie bez niczyjej pomocy. Wnętrze domu było bardzo harmonijnie urządzone: gładkie, lśniące czystością ściany bez obrazów, żadnych lamp ani regałów z książkami. Złociste klepki parkietu przyjemnie kontrastowały ze śnieżnobiałymi ścianami. Staliśmy w małej i wąskiej sieni przechodzącej w obszerny wysoki salon z ceglanym kominkiem. Wokół kominka ustawiono w półokręgu luksusowe meble: pośrodku dwie beżowe kanapy, po bokach dwa fotele pokryte materiałem w tym samym kolorze, a przed nimi ciężki, masywny, okrągły stół dębowy. Sądząc z wystroju, mieszkańcy musieli być zamożni, ale oszczędni. I oczywiście, lubili przesiadywać przy ogniu. W fotelach siedzieli dwaj mężczyźni. Mogli mieć po pięćdziesiąt parę lat. Kiedy weszliśmy, wstali. Jeden z nich był Indianinem, a drugi Latynosem. Don Juan najpierw przedstawił mnie temu, który stał bliżej –
Indianinowi. 


– To jest Silvio Manuel – rzekł do mnie. – To najpotężniejszy i najbardziej niebezpieczny ze wszystkich czarowników z mojej kompanii. I do tego najbardziej tajemniczy. 


Rysy Silvia Manuela przywodziły na myśl malowidła starożytnych Majów – miał wystające kości policzkowe i wydatne usta. Bladą, prawie żółtą cerą przypominał trochę Chińczyka. Oczy miał skośne, ale pozbawione zmarszczki nakątnęj, duże, czarne i błyszczące. Jego kruczoczarne włosy przetkane były siwymi pasemkami, nic nosił zarostu. Miał z pięć stóp i siedem cali wzrostu, tył szczupły i żylasty. Ubrany był w żółtą koszulę sportową, brązowe szerokie spodnie i cienką beżową marynarkę. Jego strój i sposób zachowania wskazywały, że jest Amerykaninem meksykańskiego pochodzenia. Uśmiechnąłem się i wyciągnąłem do niego dłoń. Nie przyjął jej jednak, tylko skłonił się zdawkowo. 


– A to jest Vicente Medrano – don Juan przedstawił mi drugiego mężczyznę. – To najstarszy z moich towarzyszy i najbardziej wykształcony. Nazywam go najstarszym nie ze względu na wiek, ale dlatego, że był pierwszym uczniem mojego dobroczyńcy. 


Vicente wykonał konwencjonalny ukłon, podobnie jak Silvio Manuel, i tak samo jak on nie rzekł ani słowa. Był od Indianina nieco wyższy, ale równie smukły. Miał różową cerę i starannie przystrzyżoną brodę i wąsy. W jego rysach było coś delikatnego: miał wąski, pięknie wyprofilowany nos i małe usta o cienkich wargach. Brwi, gęste i ciemne, kontrastowały z siwiejącym zarostem. Jego oczy również błyszczały, jednak w brązowych tęczówkach czaił się uśmiech. Miał na sobie tradycyjny garnitur, zielonkawy w pepitkę, i sportową koszulę z rozpiętym kołnierzykiem. On również wyglądał na Amerykanina pochodzącego z Meksyku. Odniosłem wrażenie, że to on jest właścicielem domu. W porównaniu z nimi don Juan wyglądał jak indiański peon. Jego słomiany kapelusz, zdarte buty, stare portki koloru khaki i kraciasta koszula pasowały raczej do ogrodnika lub robotnika. Kiedy tak przyglądałem się im trzem, odniosłem wrażenie, że don Juan występuje w przebraniu. Miałem "wojskową" wizję, w której don Juan przewodził jakiejś sekretnej misji: był oficerem, który mimo wszelkich starań nie potrafi ukryć długiego stażu dowódcy. Wyglądało na to, że don Juan jest nie tylko starszy, ale i nieskończenie silniejszy od pozostałych. Mimo to miałem wrażenie, że cała trójka jest w podobnym wieku. 


– Myślę, że już poznaliście się na Carlosie. Nigdy, przenigdy nie spotkałem kogoś, kto by sobie tak folgował – powiedział całkiem serio don Juan. – Posunął się w tym dalej niż nasz dobroczyńca. Powiadam wam, gdy byście szukali kogoś, kto serio traktuje swoje słabostki, oto macie go przed sobą Zaśmiałem się, nikt mi jednak nie zawtórował. Towarzysze don Juana przyglądali mi się, a ich oczy błyszczały osobliwie. 


– Jestem pewien, że będzie z was wspaniałe trio – mówił dalej don Juan. – Najstarsze, wszechwiedzące, najbardziej niebezpieczne i najpotężniejsze, no i, oczywiście, najbardziej pobłażliwe. 


Nikt się nie śmiał. Wpatrywali się we mnie badawczo, aż poczułem się skrępowany. Ciszę przerwał w końcu Vicente. 


– Nie wiem, po co go wprowadziłeś do domu – powie dział oschłym, sarkastycznym tonem. – Chyba nam się na nic nie przyda. Wyprowadź go za dom, na podwórze. 


– I zwiąż go – dodał Silvio Manuel. 


Don Juan odwrócił się w moją stronę. 


– Chodź – powiedział miękko i szybkim ruchem głowy wskazał tyły domu. 


Było więcej niż oczywiste, że nie przypadłem tamtym dwóm do gustu. Nie bardzo wiedziałem, co powiedzieć. Byłem naprawdę zły i urażony, jednak uczucia te tłumił stan wzmożonej świadomości, w którym się znajdowałem. Kiedy znaleźliśmy się na podwórzu, don Juan – niby od niechcenia – podniósł z ziemi rzemień i błyskawicznie owinął go wokół mojej szyi. Poruszał się tak szybko i zgrabnie, że kiedy ochłonąłem, byłem przywiązany jak pies, za szyję, do jednego z dwóch betonowych słupów podpierających strop werandy. Don Juan pokręcił g łową w geście nieufności czy rozczarowania. Wszedł do domu, kiedy tylko zacząłem wrzeszczeć, by mnie odwiązał. Pętla była zresztą tak ciasna, że nie mogłem krzyczeć tak głośno, jakbym sobie tego życzył. Nie mogłem uwierzyć w to, co się stało. Powstrzymując gniew, spróbowałem rozplątać węzeł na szyi. Mocno zaciśnięty rzemień był zasupłany w zbity kłąb. Usiłowałem go rozwiązać, ale połamałem sobie tylko paznokcie. Ogarnęła mnie niepohamowana wściekłość. Zawyłem niczym spętane zwierzę. Schwyciłem linę, owinąłem ją wokół nadgarstków i opierając stopy o betonową kolumnę, szarpnąłem. Rzemień był jednak zbyt mocny jak na moje siły. Czułem się poniżony, zacząłem się bać. Lęk mnie otrzeźwił, zrozumiałem, że dałem się oszukać. Zmyliła mnie rzekoma racjonalność don Juana.
Oceniłem swoje położenie tak obiektywnie, jak tylko umiałem. Doszedłem do wniosku, że jedynym sposobem na uwolnienie się jest przecięcie liny. Zacząłem gorączkowo pocierać rzemień o ostry brzeg kolumny. Miałem nadzieję, że jeśli zerwę linę przed przybyciem któregoś z mężczyzn, zdołam dostać się do samochodu i odjechać, nie oglądając się za siebie. Pocąc się i stękając, tarłem rzemieniem, dopóki wystarczająco go nie nadwątliłem. Wtedy zaparłem się stopą o słup, ponownie owinąłem linę wokół nadgarstków i pociągnąłem ze wszystkich sił. Kiedy rzemień się zerwał, potoczyłem się po ziemi i przez otwarte drzwi wpadłem do domu. Zobaczyłem nad sobą ich wszystkich: don Juana, Vicente'a i Silvia Manuela. Stali wokół mnie, bijąc brawo. 


– Cóż za efektowne wejście oświadczył Vicente, pomagając mi się podnieść. – Zmyliłeś mnie. Nie sądziłem, że jesteś zdolny do takich wybuchów. 


Don Juan podszedł do mnie i jednym ruchem rozwiązał supeł na mojej szyi, zdejmując z niej zerwany rzemień. Otrząsłem się ze strachu, wysiłku i złości. Łamiącym się głosem spytałem don Juana, dlaczego poddaje mnie takim torturom. Cała trójka wybuchnęła śmiechem, w tym momencie nic nie wskazywało na to, że chcą mnie zastraszyć.


 – Chcieliśmy cię poddać próbie, by zobaczyć jaki naprawdę jesteś – odpowiedział don Juan. 


Zaprowadził mnie do jednej z kanap i grzecznie poprosił, bym usiadł. Vicente i Silvio Manuel zasiedli w fotelach, a don Juan naprzeciwko mnie, na drugiej sofie. Śmiałem się nerwowo, ale nie przejmowałem się już niczym – ani moją sytuacją, ani don Juanem i jego przyjaciółmi. Wszyscy trzej przyglądali mi się z niekłamanym zaciekawieniem. Vicente uśmiechał się, chociaż wyglądało na to, że desperacko próbuje zachować poważną minę. Silvio Manuel gapił się na mnie, kręcąc głową. Nic odrywał ode mnie wzroku. 


– Związaliśmy cię – odezwał się don Juan – ponieważ pragnęliśmy dowiedzieć się, jaki jesteś: pełen wdzięku, cierpliwy, bezwzględny czy sprytny. Doszliśmy do wniosku, że nie masz żadnej z tych cech. Jesteś raczej niezmiernie pobłażliwy dla siebie, tak jak powiedziałem wcześniej. Gdybyś nie pofolgował swojej gwałtowności zauważyłbyś na pewno, że ten niezwykły węzeł na twojej szyi jest nic niewart: można go przesunąć. Vicente wymyślił ten węzeł, by zmylić swych przyjaciół. 


– Gwałtownie szarpałeś linę. Z pewnością brakuje ci wdzięku – powiedział Silvio Manuel. 


Milczeli przez chwilę, po czym wybuchnęli śmiechem. 


– Nie jesteś bezwzględny ani sprytny – kontynuował don Juan. – Gdyby tak było, z łatwością rozsupłałbyś obydwa węzły i uciekł z rzemieniem w ręku. Nie jesteś też cierpliwy. W takim wypadku jęczałbyś tam i kwiczał, aż wreszcie dojrzałbyś leżące pod ścianą nożyce, którymi mógłbyś przeciąć linę w dwie sekundy i oszczędzić sobie cierpień i wysiłku. Gwałtowności ani tępoty nie trzeba cię uczyć – to już znasz. Możesz się jednak nauczyć, jak być bezwzględnym, sprytnym, cierpliwym i pełnym wdzięku. 


Don Juan wyjaśnił mi, że bezwzględność, spryt, cierpliwość i wdzięk stanowią istotę osaczania. Są to podstawy, których wraz z ich implikacjami naucza się stopniowo, ostrożnie i skrupulatnie. Byłem pewien, że mówi pod moim adresem, patrzył jednak cały czas na Vicente'a i Silvia Manuela, którzy przysłuchiwali się jego słowom z najwyższą uwagą, potakując od czasu do czasu. Don Juan powtarzał z naciskiem, że nauczanie osaczania jest dla czarownika jednym z trudniejszych zadań. Podkreślał, że bez względu na to, co jego towarzysze zrobią, by nauczyć mnie osaczania, i bez względu na to, co ja miałbym o tym sądzić, o ich uczynkach zadecyduje ich własna nieskazitelność. Możesz być pewien, że wiemy, co robimy. Dopilnował tego nasz dobroczyńca, nagual Julian – powiedział don Juan i cała trójka ryknęła śmiechem, wprawiając mnie w zakłopotanie. Nie wiedziałem, co o tym wszystkim myśleć. Don Juan wiele razy zwracał uwagę na istotny fakt, że obserwując postępowanie czarowników, można by ich posądzić o złe zamiary, podczas gdy w rzeczywistości zawsze działają nieskazitelnie. – Jak możesz to obiektywnie ocenić, jeśli sam w tym siedzisz? zapytałem. – Dokuczanie innym wynika z chęci zysku – odparł. – Jednakże cel postępowania czarowników jest ukryty i z osobistą korzyścią nie ma nic wspólnego. Radości, z jaką działają, nie można uznać za profit – jest to raczej cecha ich charakteru. Przeciętny człowiek przystępuje do działania jedynie wtedy, gdy przewiduje jego intratność; wojownicy twierdzą, że działają nie dla zysku, ale w imię ducha. Zastanowiłem się nad jego słowami. Działanie bez oglądania się na korzyści było dla mnie obcym pojęciem. Inwestowanie i nadzieję zapłaty za swoje czyny wyssałem z mlekiem matki. Don Juan moje milczące zamyślenie uznał najwidoczniej za oznakę sceptycyzmu, bo zaśmiał się i spojrzał na swych towarzyszy.


– Weźmy dla przykładu naszą czwórkę – kontynuował. – Ty, Carlosie, uważasz, że

EosCris

#9
inwestujesz w tę sytuację i kiedyś w końcu odniesiesz z niej jakiś pożytek. Jeśli cię rozzłościmy lub rozczarujemy, możesz chcieć nam dokuczyć dla wyrównania rachunku. My natomiast nie mamy zamiaru osiągać osobistych korzyści, nasze czyny wynikają z naszej nieskazitelności. Nie jesteś w stanie nas rozgniewać czy sprawić nam zawodu. Don Juan uśmiechnął się do mnie i powiedział, że choć czasem mogło to wyglądać inaczej, jednak od chwili, w której spotkaliśmy się na pętli autobusowej, jego zachowanie w stosunku do mnie wypływało tylko z nieskazitelności. Wyjaśnił, że musiał spowodować, bym przestał mieć się na baczności, dzięki czemu łatwiej osiągnąłem stan wzmożonej świadomości. To właśnie w tym celu powiedział mi, że mam rozpięty rozporek. 


– Miało cię to zaszokować – oznajmił, uśmiechając się szeroko. – Jesteśmy tylko prostymi Indianami, więc stać nas tylko na prymitywne wstrząsy. Im więcej wojownik ma ogłady, tym bardziej finezyjne i dopracowane są jego sposoby wpływania na ludzi. Muszę przyznać, że nasze chamstwo przyniosło nam sporo uciechy, zwłaszcza wtedy, kiedy przywiązaliśmy cię jak psa. Wszyscy trzej uśmiechnęli się szeroko i zaśmiali półgłosem, tak jakby w domu był ktoś, komu nie chcieli przeszkadzać. Następnie don Juan, nie podnosząc głosu, oznajmił, że ponieważ znajduję się teraz w stanie wzmożonej świadomości, łatwiej zrozumiem to, co ma do powiedzenia na temat dwóch umiejętności: osaczania i intencji. Nazwał je ukoronowaniem wysiłków czarowników dawnych i obecnych czasów – sprawą, którą zajmują się teraz tak samo, jak tysiące lat temu. Zapewnił mnie, że osaczanie jest punktem wyjścia, i dlatego przed dokonaniem na swej ścieżce. czegokolwiek wojownik musi nauczyć się osaczać. Następnym etapem jest nauka intencji, a dopiero na samym końcu możliwe jest dowolne przemieszczanie punktu scalającego. Znakomicie rozumiałem, co mówi. Niespodziewanie dla siebie samego zdałem sobie sprawę z możliwości, jakie otwiera przemieszczanie punktu scalającego, jednakowoż brak mi było słów, by objaśnić swoją wiedzę. Kilkakrotnie usiłowałem przekazać im, co wiem, a oni śmiali się tylko z moich bezowocnych wysiłków i namawiali, bym próbował dalej. 


– Czy chcesz, żebym się wypowiedział w twoim imieniu? – zapytał don Juan. – Może uda mi się znaleźć słowa, których chciałbyś użyć, a nie potrafisz? 


Wyglądało na to, że pyta o moje pozwolenie całkiem poważnie. Wydało mi się to tak niestosowne, że zacząłem się śmiać. Don Juan, wykazując wielką cierpliwość, zadał mi to pytanie jeszcze raz, a ja znowu wybuchnąłem śmiechem. Patrzyli na mnie zaskoczeni i zatroskani, jakby nie rozumieli mojej reakcji. Don Juan wstał i oświadczył, że jestem przemęczony i nadszedł czas, bym powrócił do zwykłego świata. 


– Poczekaj jeszcze – chciałem go ubłagać. – Wszystko ze mną w porządku. Po prostu śmieszy mnie, że musisz mnie prosić o pozwolenie. 


– Nie mogę postąpić inaczej – odrzekł – albowiem tylko ty możesz uwolnić słowa stłoczone w twoim wnętrzu. Widzę, że rozumiesz mniej, niż zakładałem. Słowa mają wielką moc i wagę, są tajemnym dobrem osoby, która je posiada. W magicznym świecie istnieje pewna prawidłowość: czarownicy powiadają, że im bardziej zagłębia się nasz punkt scalający, tym więcej mamy wiedzy, a mniej słów dla jej wyrażenia. Czasami zwykły śmiertelnik może znaleźć się w sytuacji, w której jego punkt scalający – bez uchwytne j przyczyny – przemieści się. Człowiek ten w ogóle nie zda sobie sprawy z tego, co się dzieje, będzie jedynie oniemiały i zmieszany. Tu wtrącił się Vicente. Zaproponował, bym został z nimi jeszcze trochę. Don Juan zgodził się i zwrócił w moją stronę.


 – Pierwszą zasadą osaczania jest to, że wojownik osacza samego siebie – powiedział. – Robi to bezwzględnie, sprytnie, cierpliwie i z wdziękiem. Chciałem się roześmiać, ale: don Juan nie dał mi sposobności. Przedstawił zwięzłą definicję osaczania. Stwierdził, że jest to sztuka wyszukiwania nowych sposobów zachowania dla osiągnięcia określonych celów. Powiedział, że w codziennym życiu ludzie zasadniczo postępują rutynowo. Każde zachowanie, które odbiega od sztampy, w nietypowy sposób wpływa na całe nasze jestestwo. Ponieważ niezwykłe efekty tego rodzaju sumują się, stają się czymś, czego poszukują czarownicy. Wyjaśnił, że kiedy dawni czarownicy jasnowidze widzieli, zauważyli, że niecodzienne zachowanie sprawia, iż punkt scalający drży. Wkrótce odkryli, że jeśli niezwykłe zachowanie praktykuje się systematycznie i mądrze nim kieruje, można doprowadzić do poruszenia punktu scalającego. Prawdziwym wyzwaniem dla tych czarowników jasnowidzów – ciągnął don Juan – było znalezienie systemu zachowań wolnych od małostkowości i labilności, uwzględniających jednocześnie etykę i estetykę, odróżniających czarowników – wizjonerów od zwykłych kuglarzy. Przerwał. Wszyscy trzej spoglądali na mnie, jakby szukając w mych oczach i twarzy oznak zmęczenia. 


– Każdy, kto zdoła przemieścić swój punkt scalający w nowe położenie jest czarownikiem – podjął
po chwili don Juan. – Po osiągnięciu tego, człowiek potrafi uczynić swoim współbraciom wszystko, co złe lub dobre. Tak więc czarownik może stać się kimś w rodzaju szewca lub piekarza. Misją czarowników – wizjonerów jest wykroczyć poza to położenie, do tego zaś potrzebują etyki i estetyki. Potem powiedział, że dla czarowników osaczanie jest podstawą wszystkich ich czynów. Niektórym czarownikom nie odpowiada termin "osaczanie" – mówił dalej. – Używa się go, ponieważ oddaje on oddziaływanie z ukrycia. Nazywają je również sztuką niewidzialności, ale pojęcie to jest równie nieudane. My sami, ze względu na nasz pokojowy charakter, nazywamy je sztuką kontrolowanego kaprysu. Możesz nadać mu taką nazwę, jaką zechcesz. My jednak będziemy je nadal nazywać osaczaniem, ponieważ, jak stwierdził nasz dobroczyńca, "tropiciel" brzmi lepiej niż niezręczne określenie "sprawca kontrolowanego kaprysu" Wspomnienie ich dobroczyńcy rozweseliło całą trójkę niczym gromadkę dzieciaków. Doskonale wszystko rozumiałem. Nie miałem pytań ani wątpliwości. Jedyną szczególną sprawą było uczucie, że muszę mocno koncentrować się nad każdym słowem don Juana, żeby utrzymać się na wodzy – w przeciwnym wypadku moje myśli pobiegłyby szybciej, wyprzedzając jego tok rozumowania. Zauważyłem, że skupiam wzrok na ruchu jego ust, a słuch na brzmieniu głosu. Kiedy tylko zdałem sobie z tego sprawę, nie byłem już w stanie nadążyć za jego słowami. Nie mogłem się skoncentrować. Don Juan nadal mówił, ale ja przestałem słuchać. Zastanawiałem się nad trudną do wyobrażenia możliwością życia w stanie permanentnie wzmożonej świadomości. Zacząłem dociekać, czy taki stan można by wykorzystać w codziennej walce o byt: czy sprzyjałby łatwiejszej ocenie różnych sytuacji, zapewnił większą od przeciętnej szybkość reakcji, a może zwiększył inteligencję? Don Juan nagle ucichł i spytał, o czym myślę.


 – Jakiś ty praktyczny! – skomentował moje rozważania. – Sądziłem, że w stanie wzmożonej świadomości ujawni się artystyczna, mistyczna część twojej natury. Don Juan odwrócił się w stronę Vicente'a i poprosił go o odpowiedź na moje pytanie. Vicente odchrząknął i potarł o uda spocone dłonie. Można było odnieść wrażenie, że ma tremę. Zrobiło mi się go żal. Moje myśli zaczęły biec coraz szybciej. Kiedy na dodatek zaczął się jąkać, przypomniał mi mojego ojca, takiego, jakim go zawsze widziałem: nieśmiałego, bojącego się ludzi. Nie udało mi się jednak zbyt długo rozpamiętywać tej wizji, gdyż oczy Vicente'a rozjarzyły się jakimś dziwnym wewnętrznym blaskiem. Zrobił groźną minę, po czym przemówił: stanowczo, tonem eksperta. 


– Odpowiadając na twoje pytanie – rzekł – powiem, że wzmożona świadomość nie przynosi doraźnych życiowych korzyści. Gdyby tak było, mielibyśmy tu na karku całą ludzkość. To nam jednak nie grozi, albowiem osiągnąć ten stan nie jest łatwo. Istnieje, oczywiście, nikła szansa na to, że uda się to zwykłemu śmiertelnikowi – w takim wypadku zwykle kończy się to, czasami nieodwracalnie, pomieszaniem zmysłów. 


Cała trójka wybuchnęła śmiechem. 


– Czarownicy mówią, że wzmożona świadomość stanowi drzwi do intencji – dodał don Juan. – I korzystają z tej drogi. Powinno ci to dać do myślenia. Z rozdziawioną gębą wpatrywałem się w każdego z nich po kolei. Miałem wrażenie, że jeśli będę miał otwarte usta, lepiej zrozumiem tę zagadkę. Zamknąłem oczy i otrzymałem odpowiedź. Wyczułem ją, nie wymyśliłem. Jednakże, choć bardzo się starałem, nie umiałem wypowiedzieć jej słowami. – No proszę – powiedział don Juan. – Sam doszedłeś do odpowiedzi, jakiej mógłby ci udzielić czarownik, ale nie masz dosyć energii, by ją wygładzić i wysłowić. Doświadczałem wtedy czegoś więcej niż tylko braku słów dla wyrażenia myśli, przeżywałem jakby na nowo coś, co przed wiekami znikło z mej pamięci: wrażenie, że nic: wiem, co czuję, albowiem nie nauczyłem się jeszcze mówić i brak mi środków, by przełożyć uczucia na myśli. 


– Precyzyjne sformułowanie w myśli lub słowie tego, co chciałbyś powiedzieć, wymaga niezmierzonych nakładów energii – odezwał się don Juan, wyrywając mnie z zadumy. 


Zamyśliłem się tak mocno, że zapomniałem, od czego zacząłem moje rozważania. Gapiłem się, skołowaciały, na don Juana, i przyznałem, że nie mam pojęcia, o czym przed momentem mówiliśmy i co robiliśmy. Pamiętałem tylko incydent z rzemieniem i to, co don Juan mówił do mnie bezpośrednio potem. Nie umiałem przywołać uczucia, które przepełniało mnie dosłownie przed chwilą. 


– Zmierzasz w złym kierunku – powiedział don Juan. – Starasz się przypomnieć sobie swoje myśli w zwykły sposób. W tej sytuacji trzeba postępować inaczej. Przed sekundą to uczucie cię przepełniało, wiesz, że było W nim coś szczególnego. Takich doznań nie da się odtworzyć za pomocą pamięci. Musisz je przywołać intencją jego odtworzenia. 


Zwrócił się do Silvia Manuela, który siedział rozparty, z wyciągniętymi pod stołem nogami. Indianin wpatrywał się we mnie jak sroka w kość. Jego czarne oczy świeciły jak kawałki obsydianu. Kiedy wydał z siebie świdrujący, ptasi krzyk, nie drgnęła mu nawet powieka.


– Intencja!!! – wrzeszczał. – Intencja!!! Intencja!!! 


Jego nieludzkie okrzyki przeszywały mnie na wskroś. Zjeżyły mi się włosy na karku, dostałem gęsiej skórki. Mój umysł pozostał jednak wolny od strachu i skierował się od razu ku przywołaniu utraconego doznania. Nie rozkoszowałem się nim zbyt długo, gdyż stało się bardzo intensywne i gwałtownie przemieniło się w coś innego. I wówczas uświadomiłem sobie nie tylko to, dlaczego wzmożona świadomość jest bramą do intencji. – pojąłem, czym intencja w ogóle jest. I przede wszystkim zrozumiałem, że tej wiedzy, choć jest dostępna każdemu, nie sposób wyrazić słowami. Da się ją poczuć, doświadczyć, ale nie objaśnić. Dociera się do niej, przechodząc przez różne poziomy świadomości. Wzmożona świadomość jest bramą do intencji. Niestety, nawet tego wejścia nie da się opisać. Można tylko z niego skorzystać. Tego dnia bez żadnego instruktażu poznałem jeszcze jedną cząstkę wiedzy: oto w stanie surowym wiedza o intencji jest dostępna wszystkim ludziom, jednak władać nią może tylko ten, kto ją wypróbował. Byłem wtedy niesamowicie zmęczony – to właśnie dlatego w moich reakcjach odbiło się katolickie wychowanie, jakie otrzymałem. Przez moment wierzyłem, że intencja to Bóg. Kiedy im o tym powiedziałem, wyśmiali mnie. Vicente odparł, że intencja nie może być Bogiem, ponieważ jest siłą, której nie sposób opisać, a tym bardziej sobie wyobrazić. 


– Nie bądź zbyt pewny siebie – rzekł do mnie surowo don Juan. – Nie wyciągaj pochopnych wniosków z twojej pierwszej i jedynej próby. Poczekaj, aż będziesz władał swoją wiedzą, i wtedy określ, jak sprawy się mają. Wspominanie historii o czterech formach osaczania wyczerpało mnie i, co ciekawe, zobojętniło na wszystko. Nie przejąłbym się, gdybym miał tam wtedy, wraz z don Juanem, umrzeć. Było mi wszystko jedno, czy przenocujemy w tej starej czatowni, czy może od razu ruszymy w drogę powrotną przez intensywną ciemność. Don Juan był bardzo wyrozumiały. Poprowadził mnie za rękę jak ślepca i usadził pod dużą skałą, z plecami opartymi o kamienną ścianę. Powiedział, że najlepiej będzie, jeśli zasnę. Zwykły sen sprowadzi mnie znowu do normalnego stanu świadomości.


EosCris

#10
7. WIDZIEĆ DUCHA


Kiedy po zjedzeniu późnego obiadu siedzieliśmy przy stole, don Juan oświadczył, że najbliższą noc spędzimy w jaskini czarowników i że pora się szykować. Dodał, że będę musiał znowu siedzieć tam w całkowitej ciemności, dopóki rzeźba skały i intencja czarowników nie poruszą mojego punktu scalającego. Chciałem wstać, ale mnie powstrzymał. Powiedział, że chce mi najpierw coś wyjaśnić. Przeciągnął się, położył nogi na krześle i usadowił się wygodnie. 


– Kiedy widzę cię dokładniej – rzekł – coraz bardziej mi przypominasz mojego dobroczyńcę. Poczułem się zagrożony i nie dałem mu skończyć. Powiedziałem, że nie potrafię sobie wyobrazić, na czym miałoby polegać to podobieństwo, jeśli jednak coś nas ze sobą łączyło – a niepokoiła mnie ta ewentualność-chciałbym się czegoś dowiedzieć o tych cechach, po to, żeby je skorygować lub ich uniknąć. Rozbawiło to don Juana, roześmiał się głośno.


 – Jedną z takich zbieżności jest to, że kiedy działasz, idzie ci to bardzo dobrze, jednak gdy próbujesz myśleć, zawsze się gubisz. Właśnie taki był mój dobroczyńca – nie miał lotnego umysłu. Już miałem zacząć się bronić, chciałem powiedzieć, że mojemu myśleniu nic nie brakuje, kiedy w oku don Juana dostrzegłem złośliwy błysk. To mnie powstrzymało. Zauważył tę zmianę i zaśmiał się, jakby się dziwił, że nie postąpiłem inaczej. 


– Na przykład, nie potrafisz pojąć ducha wówczas, kiedy o nim myślisz – powiedział ze strofującym uśmieszkiem. – Ale kiedy działasz, duch z łatwością ci się objawia. Taki był mój dobroczyńca. Zanim wyruszymy w drogę, opowiem ci historię o moim dobroczyńcy i czwartym abstrakcyjnym wątku. Czarownicy uważają, że do chwili, w której duch zstąpi na nas, możemy od niego odejść. Potem jest już na to za późno. Don Juan zrobił znaczącą przerwę, uniósł brwi, jakby każąc mi zastanowić się nad jego słowami. 


– Czwarty abstrakcyjny wątek opisuje frontalny atak ducha: jego zstąpienie – kontynuował. – Jest to dzieło objawienia. Oto duch ukazuje się w całej pełni. Czarownicy uważają, że duch urządza na nas zasadzkę, po czym spada na nas, jego zwierzynę. Powiadają też, że zstąpienie ducha jest zawsze zamaskowane. Dzieje się, lecz pozostawia wrażenie, że nigdy nie nastąpiło. Poczułem niepokój. I3rzmienie głosu don Juana wróżyło jakąś nieprzyjemną niespodziankę. Don Juan spytał, czy pamiętam chwilę, w której duch zstąpił do mnie, pieczętując moje oddanie się abstrakcji. Nie miałem pojęcia, o czym mówi. 


– Jest taki próg, po którego przekroczeniu nie ma odwrotu – powiedział. – Od chwili, w której duch zapuka do naszych drzwi, do znalezienia się w pobliżu tego progu, upływają zazwyczaj całe lata. Czasami jednak próg ten osiąga się prawie w jednej chwili, jak było w przypadku mojego dobroczyńcy. Don Juan oświadczył, że każdy czarownik powinien pielęgnować wspomnienie chwili, w której przekroczył swój próg. Dzięki temu będzie pamiętał, że jego możliwości postrzegania weszły w nową fazę. Wyjaśnił, że osiągnięcie tego progu jest możliwe nie tylko dla osób uczących się magii. Zwykłego człowieka różni jednak od czarownika interpretacja tego zdarzenia. Czarownik podkreśla fakt przekroczenia progu, a wspomnienie tego momentu jest dla niego ważnym punktem odniesienia. Zwykły śmiertelnik w ogóle progu nie przekracza i robi wszystko, by o całej sprawie zapomnieć. Odrzekłem, że nie mogę się z nim zgodzić, nie wierzę, że istnieje tylko jeden próg do przekroczenia. Don Juan wzniósł oczy ku niebu i pokręcił g łową, jakby udawał, że doprowadzam go do rozpaczy. Kontynuowałem swój wywód, właściwie nie po to, by przeciwstawić się don Juanowi, ale żeby poukładało mi się w głowie. Szybko jednak straciłem impet. Ogarnęło mnie nagle wrażenie, że poruszam się w tunelu. 


– Czarownicy powiadają, że czwarty abstrakcyjny wątek pojawia się, kiedy duch niszczy pętające nas wyobrażenia o nas samych – powiedział don Juan. – Uwolnienie się z więzów jest czymś wspaniałym, ale także bardzo niepożądanym, albowiem nikt nie pragnie wolności. Wrażenie przesuwania się przez tunel trwało jeszcze przez chwilę, a potem wszystko stało się jasne. Zacząłem się śmiać. Wybuch śmiechu spowodowany był uwolnieniem się dziwnych wizji, dotąd skłębionych w moim wnętrzu. Don Juan najwidoczniej czytał w moich myślach jak w książce.


 – Cóż za dziwne uczucie: zdawać sobie sprawę, że wszystko, o czym myślimy i co mówimy, zależy od pozycji punktu scalającego – zauważył.


 Było to dokładnie to, nad czym dumałem i z czego się śmiałem. 


– Wiem, że właśnie w tej chwili twój punkt scalający się przesunął – mówił dalej don Juan – a ty zrozumiałeś tajemnicę krępujących nas łańcuchów. Pętają nas, przykuwając do wygodnych wyobrażeń i chroniąc nas przed atakami nieznanego. Była to jedna z tych niezwykłych chwil, w których świat magii stawał się przejrzysty jak kryształ. Rozumiałem wszystko. 


– Kiedy pękają nasze łańcuchy – ciągnął don Juan – stajemy się wolni od codziennych trosk. Istniejemy w zwykłym świecie, ale nie jesteśmy już jego częścią. Aby należeć do świata ludzi, musimy dzielić z nimi ich troski, czego bez łańcuchów czynić niepodobna. Potem don Juan powiedział, że nagual Elias opisał mu cechę charakterystyczną dla nas, zwykłych ludzi. Trzymamy w ręku alegoryczny sztylet, nasze zatroskanie własnym wizerunkiem, i ranimy się tym sztyletem do krwi. Łańcuchy wyobrażeń, którymi jesteśmy spętani, tworzą wrażenie, że krwawimy razem, że mamy coś, co dla wszystkich wspólne: naszą ludzką naturę. Gdybyśmy jednak mogli się temu przyjrzeć bliżej, odkrylibyśmy, że: broczymy krwią w samotności, że nic nas z innymi ludźmi nie łączy i że całe nasze życie jest tylko zabawą z posłusznym naszej woli, stworzonym przez nas nierzeczywistym odbiciem samych siebie. 


– Czarownicy nie należą do świata codziennej krzątaniny – kontynuował don Juan – ponieważ nie są ofiarami własnego wizerunku. Potem zaczął opowiadać, jak na jego dobroczyńcę zstąpił duch. Historia zaczęła się zaraz po tym, jak duch zapukał do drzwi młodego aktora. Przerwałem mu, gdyż zainteresowało mnie, dlaczego wciąż określa naguala Juliana mianem "młodego człowieka" lub "młodego aktora". 


– W owym czasie nie był jeszcze nagualem – odrzekł don Juan. – Był młodym aktorem. Nie mogę go określać samym imieniem, albowiem szacunek dla jego nieskazitelnego żywota każe je poprzedzać słowem "nagual". Don Juan snuł dalej swoją opowieść. Otóż po kilku godzinach zmagań, w ciągu których nagual Elias powstrzymał śmierć aktora, wprowadzając go w stan wzmożonej świadomości, młody człowiek odzyskał wreszcie przytomność. Nagual Elias, nie ujawniając swojego imienia, przedstawił mu się jako uzdrowiciel, przypadkowy świadek tragedii, w wyniku której dwie osoby o mało co nie umarły. Tu wskazał na dziewczynę – Talię – rozciągniętą na ziemi. Młody aktor był zaskoczony, widząc ją obok siebie, zemdloną. Przypomniał sobie, że widział, jak uciekała. Był wstrząśnięty, kiedy stary znachor stwierdził, że Bóg najwidoczniej pokarał Talię za jej grzechy, zsyłając na nią piorun, który odebrał jej rozum. 


– Skąd się wziął piorun, jeśli nawet nie padało? – spytał młody aktor ledwie słyszalnym głosem. Kiedy stary Indianin odparł, że niezbadane są wyroki boskie, na młodym człowieku wyraźnie zrobiło to wrażenie. I znowu przerwałem don Juanowi. Ciekawiło mnie, czy kobieta naprawdę postradała zmysły. Don Juan przypomniał mi, że to nagual Elias zatrząsł jej punktem scalającym, co spowodowało, że na przemian osiągała stan wzmożonej świadomości i z niego wychodziła. Zagrażało to nie tyle jej umysłowi, co zdrowiu. Nagual Elias długo się zmagał, zanim udało mu się wspomóc Stabilizację jej punktu scalającego i wprowadzić ją w stan permanentnie wzmożonej świadomości. Don Juan wtrącił, że kobiety zdolne są do takich mistrzowskich posunięć: potrafią utrzymać na stałe nową pozycję swojego punktu scalającego. A Talia nie miała sobie równych – kiedy tylko pękły krępujące ją łańcuchy, pojęła wszystko i podporządkowała się planom naguala. Wracając do historii, don Juan powiedział, że nagual Elias – który był nie tylko znakomitym marzycielem, ale i niezrównanym tropicielem – widział, że młody człowiek jest wprawdzie próżny i zepsuty, ale jego twardość i zobojętnienie są tylko pozorem. Nagual wiedział, że jeśli posłuży się pojęciami Boga, grzechu i pokuty, religijne przekonania aktora nadwątlą jego cynizm. Wspomnienie boskiej kary zaczęło kruszyć mur, za którym chciał się ukryć młody człowiek. Zaczął żałować za grzechy, jednak nagual uciął to, mówiąc z naciskiem, że w obliczu śmierci poczucie winy jest bez znaczenia. Aktor słuchał uważnie, jednak mimo złego samopoczucia sądził, że śmierć jest daleko od niego. Uważał, że osłabienie i omdlenie spowodowane są utratą krwi. Jakby czytając w jego myślach, nagual wyjaśnił mu, że nie czas na optymizm, jako że krwotok byłby śmiertelny, gdyby on, znachor, na jakiś czas go nie zatamował. 


– Uderzając cię po plecach, założyłem zatyczkę, która powstrzymuje odpływ twojej siły życiowej – oznajmił. – Bez tego nie uniknąłbyś powolnego umierania. Jeśli mi nie wierzysz, kolejnym uderzeniem usunę korek. To mówiąc, walnął młodzieńca w żebra po prawej stronic, a ten w jednej chwili zaczął krztusić się i dławić krwią, która buchnęła mu do ust. Nie mógł opanować kaszlu. Kolejne uderzenie, w plecy, spowodowało, że dręczący ból i krztuszenie ustąpiły, pozostało jednak przerażenie i nieszczęśnik zemdlał. 


– Panuję w tej chwili nad twoją śmiercią – powiedział nagual, kiedy młody człowiek odzyskał przytomność. – Na jak długo, zależy od tego, jak skrupulatnie wypełnisz to, co każę ci zrobić. Później oznajmił, że pierwszym zadaniem młodzieńca będzie pozostać w całkowitym milczeniu i bezruchu. Jeśli nie chce, by zatyczka wypadła, musi zachowywać się tak, jakby utracił w ładzę nad ciałem i
językiem. Jeden ruch lub słowo, a zacznie znowu umierać. Młody aktor nie przywykł do słuchania rad i wypełniania poleceń. Poczuł przypływ gniewu. Kiedy próbował zaprotestować, powrócił piekący ból i konwulsje. 


– Słuchaj mnie, a uleczę cię – rzekł nagual. – Zachowuj się jak słaby, zdemoralizowany imbecyl, którym w gruncie rzeczy jesteś, a niechybnie umrzesz. Dumnemu młodemu człowiekowi z wrażenia odjęło mowę. Nikt nie nazwał go jeszcze słabym, zdemoralizowanym imbecylem. Chciał dać wyraz swej wściekłości, ale okropny ból nie pozwolił mu zareagować na zniewagę. 


– Jeśli chcesz, żebym ulżył ci w bólu, musisz ślepo wypełniać moje polecenia – powiedział nagual. Oziębły ton jego głosu napawał lękiem. – Skiń tylko głową. Wiedz jednak, że jeśli zmienisz zdanie i zaczniesz postępować jak kretyn, którym zresztą jesteś, natychmiast wyciągam zatyczkę i pozostawiam cię na pastwę śmierci. Resztką sił młodzieniec kiwnął głową. Nagual klepnął go po plecach i ból od razu zniknął. Jednocześnie młodemu aktorowi jakby opadła z oczu mgła: wiedział wszystko, choć niczego nie rozumiał. Stary Indianin przedstawił mu się ponownie. Powiedział, że nazywa się Elias i jest nagualem – młody człowiek wiedział, co to oznacza. Wtedy nagual Elias skupił uwagę na półprzytomnej Talii. Przyłożył usta do jej ucha i szeptał polecenia mające zatrzymać chaotyczny ruch jej punktu scalającego. Koił jej lęki, opowiadając historie o czarownikach, którzy przeszli przez to samo, co ona. Kiedy się uspokoiła, przedstawił się jako nagual Elias, czarownik. Wówczas zdecydował się uczynić wraz z nią jedną z najtrudniejszych w magii rzeczy: przemieścić jej punkt scalający poza sferę znanego nam świata. Don Juan zauważył w tym miejscu, że poza nasz świat zdolni są wykroczyć tylko dojrzali czarownicy. Nagual Elias utrzymywał, że normalnie nie: marzyłby nawet o takim wyczynie, jednak tamtego dnia jego działaniem kierowało coś innego niż tylko wiedza czy wola. W każdym razie manewr się udał – Talia wyszła poza znany nam świat i bezpiecznie stamtąd powróciła. Wtedy nagual Elias miał kolejną wizję. Usiadł na ziemi, pomiędzy dwojgiem leżących (aktor był nagi, przykryty tylko płaszczem naguala), i opisał im ich położenie. Mówił, że obydwoje zbiegiem okoliczności wpadli w pułapkę zastawioną przez samego ducha. On, nagual, był czynną składową tej pułapki, albowiem w tych warunkach był zmuszony zostać na pewien czas ich opiekunem. Jego obowiązkiem jako tymczasowego protektora było wykorzystanie magicznej wiedzy i ostrzeżenie ich, że zbliżają się do pewnego niezwykłego progu. To ich sprawą – indywidualną i wspólną dla obojga – było dojście do tej cezury. Jeśli chcą tego dokonać, powinni działać żywiołowo, ale nie lekkomyślnie; troskliwie, ale bez pobłażliwości. Nie chciał powiedzieć nic więcej, obawiając się, że pomiesza im w głowach albo wpłynie na ich decyzje. Miał wrażenie, że jeśli młodzi mają przekroczyć ten próg, powinno to się odbyć tylko z niewielką pomocą z jego strony. Następnie zostawił ich samych w tym opuszczonym miejscu i udał się do miasta po zioła, koce i materace. Uczynił to z myślą, że pozostawieni samym sobie z pewnością osiągną i przekroczą ten próg. Leżeli koło siebie bardzo długo, zatopieni w myślach. Po tym, jak ich punkty scalające się przesunęły, rozumowali lepiej, ale jednocześnie dłużej się nad wszystkim zastanawiali, bardziej martwili i obawiali. Ponieważ Talia mogła mówić i miał – Ujrzeliśmy niebo – wyszeptał. Po policzkach płynęły mu łzy. 


– Widzieliście więcej odparł nagual Elias. – Zobaczyliście ducha. Don Juan powiedział, że skoro zstąpienie ducha jest zawsze zawoalowane, ani Talia, ani młody aktor nie zdołali utrzymać swojej wizji w pamięci. Wkrótce zapomnieli o niej, jak każdy na ich miejscu. Wyjątkową cechą ich przeżycia było to, że bez żadnego przygotowania, całkiem nieświadomie, śnili razem i widzieli ducha. Dokonanie tego z taką łatwością było w ich wypadku sprawą wyjątkową. 


– Nie poznałem nigdy istot tak niezwykłych jak tych dwoje – dodał don Juan. 


Naturalnie, chciałem dowiedzieć się o nich czegoś więcej, ale nie dał mi sposobności. Powiedział, że jeśli chodzi o jego dobroczyńcę i czwarty abstrakcyjny rdzeń, to temat został wyczerpany. Najwidoczniej przypomniał sobie jeszcze coś, czego mi nie powiedział, gdyż wybuchnął śmiechem. Poklepał mnie po plecach i oświadczył, że pora ruszać w drogę, w stronę jaskini. Kiedy dotarliśmy do skalnej półki, było prawie ciemno. Don Juan usiadł pośpiesznie, przybierając tę samą co przedtem pozycję. Siedzieliśmy ramię w ramię, don Juan po mojej prawej stronie. Wyglądało na to, że od razu głęboko się zrelaksował, co i mnie kazało pozostać w zupełnym milczeniu i bezruchu. Nie słyszałem nawet, jak oddycha. Gdy zamknąłem oczy, don Juan szturchnął mnie, nakazując mi je otworzyć. Kiedy zapadła ciemność, byłem już bardzo zmęczony. Oczy mnie rozbolały i zaczęły piec. W końcu poddałem się zmęczeniu i zapadłem w sen, najgłębszy i najbardziej nieprzenikniony jaki mi się kiedykolwiek zdarzył. Właściwie nie był to prawdziwy sen. Czułem otaczającą mnie nieprzeniknioną czerń, miałem wrażenie, że brodzę w ciemności. Nagle przestrzeń wokół mnie nabrała czerwonego odcienia, później stała się pomarańczowa, a w końcu oślepiająco biała niczym światło reflektora. Gdy zdołałem skupić wzrok, zobaczyłem, że nadal siedzę obok don Juana w tej samej pozycji, ale już nie w jaskini. Znajdowaliśmy się na szczycie góry i spoglądaliśmy na niebywałej urody równinę zamkniętą


pasmem gór na horyzoncie. Ta cudowna preria była skąpana w blasku, który emanował z samej ziemi niczym świetlne promienie. Gdziekolwiek skierowałem wzrok, widziałem znajome elementy krajobrazu: skały, wzgórza, rzeki, lasy i kaniony, wyolbrzymione i odmienione przez wewnętrzną pulsację i blask. Ta przyjemna dla oka jasność wypływała także z samego mojego jestestwa. 


– Twój punkt scalający się poruszył. – Wydało mi się, że słyszę don Juana. 


Jego słowa były bezgłośne, a jednak wiedziałem, co mówi. Nie mogłem oprzeć się chęci znalezienia racjonalnego wytłumaczenia tego zjawiska: słyszałem go jak w próżni, ponieważ coś chwilowo osłabiło mój słuch. 


– Z twoimi uszami jest wszystko w porządku. Znajdujemy się w odmiennym obszarze świadomości. -Znowu miałem wrażenie, że słyszę don Juana. Nie byłem w stanie wydobyć z siebie ani słowa. Czułem, że chociaż senny letarg nie pozwala mi się odezwać, jednak jestem zupełnie przytomny. 


– Co się dzieje? – pomyślałem. 


– Jaskinia sprawiła, że twój punkt scalający się poruszył – usłyszałem myśl don Juana. Przypominało to wsłuchiwanie się we własne słowa. Wyczułem polecenie, które nie było przekazane myślą. Coś kazało mi znowu spojrzeć na prerię. Kiedy przyglądałem się cudownemu widokowi, z każdego miejsca równiny zaczęły wysuwać się świetliste włókna. Zrazu przypominało to eksplozję nieskończonej liczby niteczek, które po chwili przemieniły się w długie świetliste żyłki, Splecione Ze Sobą w strumienie drgającego, biegnącego w nieskończoność światła. To, co widziałem, mogłem określić jedynie jako włókna wibrującego światła – trudno to zrozumieć lub opisać inaczej. Włókna te nie były splecione ze sobą ani przemieszane. Chociaż nieustannie tryskały na wszystkie strony, każde stanowiło odrębną całość, a jednocześnie było z innymi ściśle związane. 


– To, co widzisz, to emanacje Orła i siła, która rozdziela je i wiąże ze sobą – pomyślał don Juan. 


W chwili, w której przechwyciłem jego myśl, poczułem, że świetliste: włókna pożerają całą moją energię. Ogarnęło mnie zmęczenie, które wymazało wizję i pogrążyło mnie w ciemności. Kiedy doszedłem do siebie, wyczułem wokół siebie coś znajomego, choć nieokreślonego, coś, co kazało mi przypuszczać, że jestem znowu w zwykłym stanie świadomości. Don Juan siedział tuż obok mnie. Spał. Stwierdziłem wówczas, że ciemność jest tak intensywna, że nie mogę dojrzeć własnych dłoni. Przypuszczałem, że albo półkę skalną i jaskinię spowiła mgła, albo zakryły ją wiszące nisko chmury, które każdej deszczowej nocy spływały z wysokich szczytów jak cicha lawina. Mimo całkowitej ciemności w jakiś sposób dostrzegłem, że don Juan – w chwilę po moim przebudzeniu się – otworzył oczy, ale nie patrzył na mnie. Od razu zrozumiałem, że jego obraz nie powstaje, jak pod wpływem światła, na siatkówce moich oczu. Było to raczej cielesne doznanie. Tak mnie pochłonęło obserwowanie don Juana bez użycia wzroku, że zupełnie nie zwracałem uwagi na to, co chce mi powiedzieć.

EosCris

W końcu przestał mówić i odwrócił twarz w moją stronę, jakby chciał spojrzeć mi w oczy. Odchrząknął kilka razy i zaczął bardzo cicho mówić. Powiedział, że jego dobroczyńca przychodził do tej jaskini bardzo często z don Juanem i innymi uczniami, ale najczęściej w pojedynkę. Z tej pieczary widział tę samą, co my, prerię. Wizja ta kazała mu przedstawiać ducha jako przepływ rzeczy. . Don Juan powtórzył, że jego dobroczyńca nie był wielkim myślicielem. Gdyby tak było, zrozumiałby w jednej chwili, że to, co widział i opisywał jako przepływ rzeczy, było intencją, przenikającą wszystko siłą. Don Juan dodał, że gdyby nawet jego dobroczyńca pojął istotę swego widzenia, nie wyjawiłby jej nikomu – naprawdę jednak, jak sądził don Juan, nigdy nie zdał sobie z tego sprawy. Jego dobroczyńca słusznie uważał to, co widzi, za przepływ rzeczy, ale rozumiał przez to coś całkiem innego niż don Juan. Don Juan podkreślał to z takim naciskiem, że chciałem dowiedzieć się, na czym polega ta różnica. Nie mogłem się jednak odezwać – moje gardło było niczym bryła lodu. Mimo że siedzieliśmy tam, cicho i nieporuszenie, dobrych kilka godzin, nie czułem niewygody, bólu mięśni ani pleców czy zdrętwienia nóg. Nawet nie zauważyłem, kiedy znowu przemówił. Od razu z łatwością zamieniłem się w słuch. Jego głos dobiegał przez otaczającą mnie całkowitą ciemność. Don Juan powiedział, że w tym momencie nie znajduję się ani w zwykłym, ani w odmiennym stanie świadomości. Według niego znajdowałem się na ziemi niczyjej, pogrążony w czerni apercepcji. Mój punkt scalający osiągnął pozycję, w której nie postrzegałem już ziemskiego świata, ale nie dotarł jeszcze do miejsca, w którym mógłby podświetlić zupełnie nową wiązkę pól energetycznych. Fachowo mówiąc, tkwiłem pomiędzy dwiema ewentualnościami percepcyjnymi. Ów stan zawieszenia, zastój percepcji powstał za sprawą jaskini – te szczególne właściwości nadała pieczarze intencja czarowników, którzy ją wyżłobili. Don Juan kazał mi zwrócić szczególną uwagę na to, co Usłyszę za chwilę. Oto przed tysiącami lat czarownicy odkryli, dzięki swej zdolności widzenia, że ziemia jest obdarzona wrażliwością, a jej świadomość oddziałuje: na świadomość ludzi. Usiłowali znaleźć sposób na wykorzystanie tego wpływu i odkryli, że oddziaływanie to jest najsilniejsze w niektórych jaskiniach. Poszukiwanie takich jaskiń stało się dla tych czarowników nieomal pełnoetatowym zajęciem, a ich wysiłki zostały uwieńczone odkryciem rozmaitych zastosowań dla pieczar o różnym ukształtowaniu. Dodał, że jedynym istotnym dla nas rezultatem tej pracy jest właśnie ta jaskinia, obdarzona własnością przemieszczania punktów scalających znajdujących się w niej osób w położenie odpowiadające zastojowi percepcji. Słuchając, Poczułem, że coś zaczyna mi świtać w głowie – coś, co burzy stary porządek mojego umysłu. Moja świadomość zaczęła się jakby przelewać do długiego wąskiego kanału. Należące do mojej zwykłej świadomości strzępy myśli i uczucia były stopniowo wypierane na zewnątrz. Don Juan zdawał sobie sprawę ze wszystkiego, co się ze mną dzieje – usłyszałem, jak cicho śmieje się z zadowoleniem. Powiedział, że teraz rozmowa pójdzie nam gładko i że będziemy mogli poruszyć poważne zagadnienia. Przypomniałem sobie wtedy setki rzeczy, które tłumaczył mi wcześniej. Na przykład, wiedziałem, że śnię. Choć naprawdę mocno spałem, jednak byłem świadomy samego siebie dzięki wtórnej uwadze, będącej przeciwieństwem zwykłej uwagi. Byłem pewien, że śpię – czułem to fizycznie i potwierdzałem rozumowo, opierając się na dawniejszych wywodach don Juana. Oto przed momentem widziałem emanacje Orła, a don Juan mówił mi kiedyś, że długotrwałe wizje tego rodzaju dostępne są czarownikom tylko w stanie śnienia – a więc wszystko wskazywało na to, że śnię. Don Juan wyjaśnił mi kiedyś, że wszechświat zbudowany jest z pól energetycznych nie dających się opisać ani zbadać. Przypominać miały włókna tworzone przez coś w rodzaju światła, które znamy, z tą różnicą, że zwykłe światło jest martwe, natomiast emanacje Orła promieniują świadomością. Po raz pierwszy miałem okazję widzieć je dłużej: istotnie, były zrobione z żyjącego światła. Don Juan utrzymywał kiedyś, że moja ówczesna wiedza i stopień panowania nad intencją nie wystarczały, bym mógł wytrzymać siłę oddziaływania tego widoku. Wyjaśniał mi wtedy, że zwykła percepcja ma miejsce, kiedy intencja, będąca czystą energią, rozjarzy pewną część świetlistych włókien znajdujących się wewnątrz naszego kokonu, rozpalając jednocześnie ich przedłużającą się w nieskończoność część, leżącą na zewnątrz. Natomiast nietypowa percepcja – widzenie –zachodzi, kiedy intencja, pobudza i rozświetla odrębny zlepek pól energetycznych. Kiedy liczba świecących pól energetycznych wewnątrz kokonu przekroczy określoną wielkość, dostępne widzeniu czarownika stają się również same pola. Innym razem don Juan opisał mi sposób rozumowania wczesnych czarowników. Oto, widząc, zrozumieli, że świadomość powstaje, gdy pola energetyczne wewnątrz i na zewnątrz kokonu są ustawione w jednej linii Doszli więc do wniosku, że źródłem świadomości jest uporządkowanie. Jednakże po bliższym zbadaniu sprawy stało się jasne, że to, co zwali uporządkowaniem emanacji Orła, nie wyjaśnia należycie tego, co widzą. Zauważyli mianowicie, że pobudzeniu ulega tylko niewielka część świetlistych włókien wewnątrz kokonu, a inne pozostają bez zmiany. Widząc tych kilka pobudzonych włókien, doszli do błędnego wniosku: uznali, że włókna, aby się jarzyć, nie muszą być ułożone w jednej linii, jako że te zewnętrzne są tożsame z tymi wewnątrz kokonu – musi je pobudzać jakaś niezależna siła. Czarownicy nie chcieli nazywać jej jak dotąd, świadomością, ponieważ pod tą nazwą krył się blask podświetlonych pól energetycznych. Jak więc siłę rozpalającą pola nazwano wolą. Don Juan Powiedział mi wtedy, że kiedy czarownicy nauczyli się widzieć z większą głębią i precyzją, zrozumieli, że wola jest siłą, która rozdziela emanacje Orła i która odpowiada nic tylko za naszą świadomość, ale w ogóle za wszystko we wszechświecie. Zobaczyli, że owa siła ma własną wszechogarniającą świadomość, a jej źródłem są te same pola energetyczne, które tworzą wszechświat. Uznali wówczas, że terminem lepszym od woli będzie intencja, jednak i to określenie nie było doskonałe, ponieważ nie oddawało niebywałej ważności tej siły ani jej ścisłych związków ze wszystkim we wszechświecie. Don Juan podkreślił wówczas, że naszą wielką wspólną wadą jest to, że na co dzień kompletnie ignorujemy to połączenie. Pochłonięci codzienną krzątaniną, interesami, troskami, nadziejami oraz lękami, prawie nigdy nie uświadamiamy sobie faktu, że jesteśmy powiązani ze wszystkim, co istnieje wokół. Stwierdził, że chrześcijańska koncepcja wypędzenia z raju jest metaforą utracenia naszej milczącej wiedzy – wiedzy o intencji. W takim rozumieniu magia stawała się drogą do naszych początków, powrotem do raju. Siedzieliśmy w jaskini cicho i nieporuszenie przez kilka godzin, a może tylko parę chwil. Nagłe odezwanie się don Juana rozdrażniło mnie tak, że nie zrozumiałem, o czym mówi. Odchrząknąłem i poprosiłem o powtórzenie, co wyrwało mnie z zadumy. Szybko zorientowałem się, że ciemność nie jest już tak intensywna. Znowu mogłem mówić, poczułem, że moja świadomość powróciła do normy. Don Juan powiedział miękko, że oto po raz pierwszy w życiu widziałem ducha, dźwigającą wszechświat siłę. Podkreślił, że intencji nie da się wykorzystać, opanować ani poruszyć – mimo to można ją wykorzystać, opanować i poruszyć wedle własnego uznania. Owa sprzeczność jest istotą magii. Niezrozumienie tego paradoksu sprawiło, że całe pokolenia czarowników były dręczone niewysłowionym cierpieniem i smutkiem. Współcześni nagualowie, pragnąc uniknąć tej wygórowanej, bolesnej ceny, opracowali system zachowań, zwany drogą wojownika albo nieskazitelnym działaniem, który zapewniał czarownikom odpowiednie przygotowanie, rozwijając w nich stateczność i rozwagę. Don Juan wyjaśnił, że był taki czas, bardzo dawno temu, kiedy czarowników niezwykle zajmowała więź intencji ze wszystkim, co istnieje.
Koncentrując na tej więzi swą wtórną uwagę, zdobyli nie tylko bezpośrednią wiedzę, ale także zdolność manipulowania ową wiedzą i dokonywania zadziwiających czynów. Nie nauczyli się jednak trzeźwego myślenia, niezbędnego do właściwego używania zdobytej władzy. W przypływie rozsądku czarownicy postanowili skoncentrować swą wtórną uwagę jedynie na więzi łączącej intencję ze stworzeniami obdarzonymi świadomością. W grupie tej znalazły się wszystkie istoty organiczne oraz te, które czarownicy nazywają istotami nieorganicznymi albo sprzymierzeńcami. Opisuje się je jako jednostki świadome, ale pozbawione życia w naszym rozumieniu tego słowa. To rozwiązanie także nie przyniosło skutków, jako że nie dało czarownikom mądrości. Kolejnym krokiem było skupienie uwagi wyłącznie na więzi łączącej z intencją istoty ludzkie. Rezultaty były analogiczne. ~ I wreszcie czarownicy spróbowali maksymalnie uprościć problem – każdy z nich miał koncentrować się jedynie na własnej więzi. Również i to podejście okazało się jednak bezowocne. Don Juan powiedział, że jakkolwiek pomiędzy tymi kolejnymi próbami istniały znaczne różnice, wszystkie jednako wiodły na manowce. Ostatecznie czarownicy zajęli się wyłącznie: tym, w jaki sposób ich własna, indywidualna więź z intencją może ich wyzwolić, tak aby mogli rozpalić swój wewnętrzny ogień. Podkreślił, że wszyscy żyjący obecnie czarownicy muszą usilnie dążyć do osiągnięcia trzeźwości umysłu. Nagual musi starać się tym bardziej, że jest od zwykłych czarowników silniejszy, lepiej panuje nad determinującymi percepcję polami energetycznymi oraz jest lepiej wyszkolony i zaznajomiony z tajnikami milczącej wiedzy, będącej niczym innym jak bezpośrednim kontaktem z intencją. W tym rozumieniu magia staje się próbą odbudowania naszej wiedzy o intencji i odzyskania możliwości jej wykorzystywania, bez jednoczesnego ulegania jej pokusom. Natomiast abstrakcyjne wątki magicznych opowieści są cząstkami naszego zrozumienia, stopniami naszej świadomości intencji. Pojmowałem każdy szczegół wyjaśnień don Juana. Ale im więcej rozumiałem, im bardziej trafiało mi to do przekonania, tym bardziej byłem zagubiony i zniechęcony. W pewnej chwili całkiem serio zacząłem się zastanawiać, czy nie odebrać sobie życia. Czułem się jak skazaniec. liski płaczu, powiedziałem don Juanowi, że jego dalszy wykład nie ma sensu, gdyż z pewnością utracę jasność umysłu, a kiedy powrócę do normalnej świadomości, zapomnę, że cokolwiek widziałem lub słyszałem. Znowu wpadnę w kołowrót przyziemnych myśli, uczuć i usiłującej przewidzieć wszystko logiki. Oto skąd wziął się mój wisielczy nastrój – naprawdę nie mogłem ścierpieć wizji swego losu. Don Juan zarzucił mi, że nawet w stanie wzmożonej świadomości stale mówię to samo. Oświadczył, że moje napady, w czasie których zapewniam go o własnej marności, już go nudzą. Powiedział, że jeśli mam umrzeć, powinienem walczyć, a nie żałować siebie czy sobie współczuć – nie ma znaczenia, co nas spotyka, dopóki stawiamy temu czoło z takim oddaniem, na jakie nas stać. Jego słowa przepełniły mnie błogim szczęściem. Rozpływając się we łzach, powtarzałem raz po raz, że się z nim zgadzam. Byłem szczęśliwy tak bardzo, że zaniepokoił mnie stan moich nerwów. Zebrałem się w sobie i poczułem, jak mój umysł przejmuje kontrolę nad porywającym mnie uczuciem, jednak w tej samej chwili moje myśli zaczęły tracić klarowność. Zmagałem się ze sobą w milczeniu, próbując być jednocześnie mniej rzeczowy i mniej podekscytowany. Don Juan nie odzywał się, pozostawiając mnie własnemu losowi. Kiedy odzyskałem równowagę umysłu, na dworze zaczynało świtać. Don Juan wstał, podniósł ręce i przeciągnął się, napinając mięśnie i strzelając stawami. Pomógł mi wstać i oznajmił, że była to dla mnie noc oświecenia. Oto poznałem, czym jest duch, zdołałem także przywołać ukrytą moc, dzięki której dokonałem czegoś, co mogło się wydawać jedynie zapanowaniem nad nerwami, ale w istocie było bardzo udanym, dokonanym siłą woli przemieszczeniem mojego punktu scalającego. Mówiąc to, dał mi znać, że nadszedł czas powrotu.


EosCris

8. PRZESKOK MYŚLOWY

Do domu don Juana doszliśmy rankiem, w porze śniadania. Byłem wygłodniały, ale nie zmęczony. Jaskinię opuściliśmy jeszcze o świcie, kierując się w stronę doliny. Zamiast najkrótszym szlakiem don Juan poprowadził mnie okrężną drogą, wzdłuż rzeki. Wyjaśnił, że nim dotrzemy do domu, musimy ochłonąć. Odpowiedziałem, że użycie liczby mnogiej jest z jego strony miłym gestem – sądziłem, że jedyną osobą, która ma zamęt w głowie, jestem ja. Don Juan odparł, że nie kieruje się uprzejmością, ale swoim przygotowaniem wojownika. Powiedział, że wojownik musi ustawicznie wystrzegać się właściwego zwykłym ludziom prostactwa, albowiem jest istotą urzekającą, choć bezwzględną – samotnikiem o wykwintnym smaku i manierach, którego ziemskim celem jest ostrzyć broń i trzymać ją w ukryciu, tak aby nikt nie domyślił się jego bezwzględności. Po śniadaniu pomyślałem, że nie od rzeczy będzie się przespać jednak don Juan utrzymywał, iż nie powinienem tracić na to czasu. Powiedział, że niestety wkrótce utracę tę odrobinę jasności umysłu, która mi jeszcze pozostała. Gdybym zasnął, znikłaby od razu. – Nietrudno zgadnąć, że o intencji właściwie nie da się rozmawiać – powiedział pośpiesznie, przyglądając mi się badawczo. – Samo jednak stwierdzenie tego nic nie wnosi. Z tego właśnie powodu czarownicy uciekają się do magicznych opowieści, z nadzieją, że ich abstrakcyjne wątki przemówią kiedyś do słuchaczy. Rozumiałem jego słowa, jednak nadal nie pojmowałem, czym jest abstrakcyjny wątek i jakie miało być jego znaczenie w moim przypadku. Kiedy próbowałem się nad tym zastanowić, zalał mnie potok myśli, obrazy przelatywały przez mój umysł tak szybko, że nie mogłem się na nich skoncentrować. Nie umiałem ich spowolnić na tyle, by je rozpoznać. W końcu ogarnął mnie gniew i uderzyłem pięścią w stół. Don Juan zatrząsł się ze śmiechu. – Zrób to, co wczorajszej nocy – poradził, mrugając do mnie okiem. – Zwolnij tempo. Moje nieudane próby wyzwoliły we mnie agresję: wszcząłem jakiś bezprzedmiotowy spór, a potem, kiedy pojąłem swój błąd, zacząłem przepraszać za brak opanowania. – Nie przepraszaj – powiedział don Juan. – Muszę ci powiedzieć, że sprawa, którą chcesz zrozumieć, leży w tej chwili poza zasięgiem twoich możliwości. Być może później, to znaczy za wiele lat, uchwycisz jej sens. Błagałem, by nie zostawiał mnie w mroku i omówił abstrakcyjne wątki. Nie było dla mnie jasne, co według niego miałem z nimi zrobić. Zapewniałem, że stan wzmożonej świadomości, w którym się znajduję, mógłby mi pomóc zrozumieć jego wyjaśnienia. Nakłaniałem, żeby się pośpieszył, bo nie byłem pewien, jak długo ten stan może potrwać. Powiedziałem – pół żartem, pół serio – że już niedługo, kiedy powrócę do swego zwykłego stanu, będę jeszcze głupszy niż wcześniej. Don Juan roześmiał się, zapewne nie traktując mnie poważnie. Ja natomiast, słysząc własne słowa, popadłem w melancholię. Don Juan łagodnie wziął mnie pod rękę, posadził w wygodnym fotelu, po czym usiadł naprzeciwko mnie. Wpatrywał się w moje oczy z taką siłą, że nie mogłem odwrócić wzroku. – Czarownicy nieustannie osaczają samych siebie – powiedział pocieszająco, jakby chciał mnie ukoić samym tonem głosu. Chciałem powiedzieć, że już jestem spokojny, a moje roztrzęsienie musiało być spowodowane brakiem snu, nie dał mi jednak dojść do słowa. Zaręczył, że nauczył mnie o osaczaniu wszystkiego, co mógł, i że do wiedzy tej, zmagazynowanej w zakamarkach mej wzmożonej świadomości, na razie nie potrafię dotrzeć. Powiedziałem mu wtedy o ogarniającym mnie uczuciu: miałem wrażenie, że coś mnie dławi. Czułem, że siedzi we mnie coś, co zniechęca mnie do wszystkiego i drażni, tak że chce mi się trzaskać drzwiami i przewracać stoły. – Źródłem tego uczucia, którego wszyscy czasem doświadczamy – stwierdził – jest nasze połączenie z intencją, które w ten sposób przypomina o swoim istnieniu. Czarownicy odczuwają to jeszcze intensywniej, właśnie dlatego, że aby sterować złączem z intencją, muszą je najpierw uwrażliwić. Kiedy intensywność oddziaływania złącza wzmaga się, czarownicy zmniejszają ją poprzez osaczania samych siebie. – Wciąż nie mogę zrozumieć, co nazywasz osaczaniem – oznajmiłem. – Chociaż jednocześnie czuję, że gdzieś w głębi duszy pojmuję wszystko. – Wobec tego postaram się wyjaśnić ci to, co sam już wiesz – rzekł don Juan. – Osaczanie jest
bardzo prostą sprawą: to szczególny sposób postępowania, wymagający przestrzegania określonych reguł. Jest to zachowanie tajemnicze, ukradkowe, zwodnicze i szokujące. Osaczanie siebie polega na bezwzględnym i sprytnym potrząśnięciu sobą samym. Don Juan powiedział, że kiedy świadomość czarownika zapada się pod naporem doznań – co właśnie działo się ze mną – najlepszą, a czasami jedyną metodą osaczenia się jest wywołanie wstrząsu za pomocą pojęcia śmierci. – Dlatego wyobrażenie śmierci ma w życiu czarownika fundamentalne znaczenie – kontynuował. – Zawsze chciałem cię przekonać, że wiedza o naszym bliskim, nieuchronnym końcu jest źródłem trzeźwości umysłu, i dlatego uczyłem cię bardzo wielu rzeczy dotyczących śmierci. Najkosztowniejszym błędem, jaki my, zwykli ludzie, możemy popełnić, jest żywienie nadziei, iż jesteśmy nieśmiertelni – zupełnie jakbyśmy wierzyli, że jeśli nie będziemy myśleli o śmierci, uchronimy się przed nią. – Musisz przyznać, don Juanie, że niemyślenie o śmierci z pewnością ratuje nas przed martwieniem się nią. – Owszem, temu służy to znakomicie – przyznał. – Jednak taki cel jest bezwartościowy dla przeciętnego człowieka, a dla czarownika jest po prostu kpiną. Brak jasnego wyobrażenia śmierci pozbawia nasze życie porządku, trzeźwości i piękna. Dlatego czarownicy ze wszystkich sił starają się przedstawić sobie ten istotny obraz. Dzięki niemu potrafią z całą wyrazistością pojąć, że mogą umrzeć w każdej chwili. Ta świadomość daje im odwagę, by być cierpliwym, a jednak działać; by być posłusznym, nie stając się głupim. Don Juan wpatrywał się we mnie. Uśmiechnął się i skinął głową. – Tak właśnie sprawy się mają – ciągnął. – Wyobrażenie śmierci jest jedynym źródłem odwagi czarowników. Dziwne, nieprawdaż? Dzięki temu obrazowi stać ich na przebiegłość wolną od pr6żności, a przede wszystkim na bezwzględność bez obawy o zarozumiałość. Uśmiechnął się ponownie i szturchnął mnie łokciem. Powiedziałem, że wyobrażenie własnej śmierci niesamowicie mnie przeraża. Rozmyślam o niej ciągle, ale z pewnością nie daje mi to odwagi ani nie pobudza do działania – raczej staję się cyniczny albo przygnębiony. – Twój problem jest bardzo prosty – stwierdził don Juan. – Trudno ci się pozbyć natrętnych myśli i wyobrażeń. Mówiłem ci już, że czarownicy walczą z obsesją, osaczając samych siebie. Istnieje wiele sposobów osaczania Jeśli nie chcesz posłużyć się wyobrażeniem własnej śmierci, wykorzystaj wiersze, które mi czytałeś. – Słucham? – Powiedziałem ci już, ze lubię poezję z wielu powodów – odpowiedział. – Używam jej do osaczania samego siebie, przy jej pomocy potrząsam własnym jestestwem. Kiedy czytasz, przysłuchuję się, ucinam toczący się w mym wnętrzu dialog i pozwalam przybrać na sile wewnętrznemu milczeniu. Wówczas poezja miesza się z milczeniem, wywołując wstrząs. Wyjaśnił przy tym, że poeci nieświadomie tęsknią za światem magii. Ponieważ jednak nie są poszukującymi wiedzy czarownikami, tęsknota jest wszystkim, co im pozostaje. – Zobaczmy, czy poczujesz, o co mi chodzi – powiedział, wręczając mi wybór wierszy Jose Gorostizy. Otworzył książkę w założonym miejscu i wskazał swój ulubiony utwór. ...tę śmierć żywą, zawzięte konanie nieustanne które Cię, Boże, zabija w twoich kształtach starannych, i w różach, i w kamieniach, i w owych gwiazdach hardych, i w Ciele, co się spopiela niczym stos podpalony przez śpiew, przez sen głęboki i przez spojrzenia barwę ... Boże, na odpryskach Twoich, tych, co przed wiekami wieków może Cię zabiły ongiś, a myśmy nic nie wiedzieli, okruchy, fusy, popioły

po Tobie, który wciąż jesteś obecny jak gwiazda owa przez światło swoje skłamana światło bez gwiazdy, jałowe, co ziemi sięga i kryje bezmierną jej katastrofę. (Jose Gorostiza, Śmierć nieskończona, przekł. Krzysztof Andrzej Jeżewski, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1971, wyd. I )– Słysząc te słowa – odezwał się don Juan, kiedy skończyłem czytać – czuję, że ten człowiek widzi istotę rzeczy. Możemy widzieć ją razem: on i ja. Nie obchodzi mnie, o czym ten wiersz opowiada. Ważne jest jedynie uczucie, jakie wzbudza we mnie tęsknota poety. Przejmuję jego nostalgię, a wraz z nią towarzyszące jej piękno. I nie mogę się nadziwić, że on, niczym prawdziwy wojownik, obsypuje tym bogactwem słuchaczy, swych odbiorców, pozostawiając dla siebie tylko tęsknotę. To dramatyczne przeżycie, doznanie tego wstrząsającego piękna, jest właśnie osaczaniem. Wywody don Juana poruszyły mnie do żywego, potrąciły nieznaną strunę w mym wnętrzu. – Nie – odparł zdecydowanie..– Choć mogłoby się tak się zdawać, śmierć nie jest naszą nieprzyjaciółką ani niszczycielką. – Czym więc jest w takim razie? – zapytałem. – Czarownicy powiada-ją, że śmierć jest jedynym godnym nas przeciwnikiem, który rzuca nam wyzwanie. Naszym przeznaczeniem – zwykłych ludzi i czarowników – jest stanąć do walki, jednak tylko czarownicy zdają sobie z tego sprawę. – Wydaje mi się, don Juanie, że to życie, a nie śmierć, jest dla nas próbą sił. – Życie jest tylko ciągiem zdarzeń, za pomocą których śmierć nas wypróbowuje – odrzekł don Juan. – Śmierć jest działającą siłą, a życie areną, na której zmagają się tylko

EosCris

dwaj zawodnicy: śmierć i my sami. – Sądziłem, że to my, ludzie, rzucamy wyzwanie śmierci – zaoponowałem. – Nie masz racji – odparł. – Jesteśmy bierni. Pomyśl tylko jeżeli się poruszamy, to tylko wtedy, kiedy czujemy napór śmierci. To ona narzuca tempo naszym działaniom i intensywność uczuciom. Popycha nas bezlitośnie, aż nas zniszczy i wygra walkę, albo aż my dokonamy niemożliwego i ją pobijemy. Czarownicy pokonują śmierć, a ona uznaje swoją porażkę, pozwalając im odejść wolno i zostawiając ich na zawsze w spokoju. – Czy oznacza to, że czarownicy stają się nieśmiertelni? – zapytałem. – Nie, nie o to chodzi – odpowiedział. – Śmierć przestaje ich niepokoić, to wszystko. – Ale co to znaczy, don Juanie? – Oznacza to, że myślą dokonuje się przeskoku, sięgając tego, co niepojęte. – No, ale co to znaczy, że myślą sięgamy niepojętego? – pytałem, starając się ukryć rosnącą agresję. – Problem polega na tym, że pewne określenia rozumiemy inaczej. – Nie jesteś ze mną szczery – przerwał mi don Juan. – Przecież wiesz, co chcę powiedzieć. Żarty sobie stroisz, pytając mnie o racjonalne wytłumaczenie przeskoku myśli w obręb niepojętego. Dokładnie wiesz, co to znaczy. – Nie, nie wiem – oświadczyłem. Wtedy zdałem sobie sprawę, że wiem, a raczej wyczuwam, o co mu chodzi. Jakąś częścią swojego jestestwa potrafiłem wyjść poza racjonalne rozumowanie i pojąć, a nawet wyjaśnić, nie uciekając się do przenośni, przeskok myśli w obręb niepojętego. Kłopot w tym, że część ta była zbyt drobna, by dało się nią dowolnie sterować. Kiedy mu o tym powiedziałem, roześmiał się i przyrównał moją świadomość do huśtawki: w górnym położeniu panowałem nad sobą doskonale, w dolnym natomiast stawałem się racjonalnym tępakiem. Większość czasu spędzałem, wisząc bezużytecznie gdzieś pośrodku, jak nie wiadomo kto – ni pies, ni wydra. – Przeskok myśli w obręb niepojętego – wyjaśnił z nutką rezygnacji – to zstąpienie ducha, akt przełamania barier naszej percepcji. Jest to moment, w którym ludzkie postrzeganie sięga granic. Czarownicy ćwiczą się w sztuce wysyłania zwiadowców, szperaczy, którzy penetrują granice percepcji. Właśnie dlatego lubię wiersze: traktuję je jak moich wysłańców. Oczywiście, jak ci już powiedziałem, czarownicy dużo lepiej od poetów wiedzą, co tacy zwiadowcy potrafią. Wczesnym wieczorem don Juan powiedział, że mamy wiele spraw do omówienia, i zaproponował mi mały spacer. W moim umyśle działo się coś niepojętego. Już wcześniej zauważyłem u siebie dziwną powściągliwość, która to słabła, to przybierała na sile. Początkowo sądziłem, że to zwykłe fizyczne zmęczenie, które zaciemnia mi umysł – tak jednak nie było, jako że myśli formułowałem z niebywałą precyzją. Doszedłem więc do przekonania, że ta osobliwa rezerwa powstała za sprawą osiągnięcia odmiennego stanu świadomości. Wyszliśmy z domu i zaczęliśmy się przechadzać po miejscowym rynku. Nim don Juan zdążył się odezwać, pośpiesznie spytałem go 0 ogarniające mnie poczucie oderwania. Odrzekł, że jest to objaw przemieszczenia energii: kiedy wyzwoli się energię wykorzystywaną za zwyczaj do utrzymywania punktu scalającego w ustalonej pozycji, koncentruje się ona automatycznie na złączu z intencją. Zapewnił mnie, że nie istnieją metody ani techniki, dzięki którym czarownik mógłby się nauczyć na zapas jak przesuwać energię z miejsca na miejsce – ruch ten odbywa się automatycznie wraz z osiągnięciem określonego poziomu sprawności. Zainteresowało mnie, co ten poziom sprawności oznacza. Czyste zrozumienie, odrzekł don Juan. Aby energia przemieściła się w ten sposób, musimy wpierw oczyścić nasze złącze z intencją. Żeby tego dokonać, powinniśmy to tylko, za pomocą czystego zrozumienia, zaplanować. Chciałem, oczywiście, by wytłumaczył mi, czym jest czyste zrozumienie. Zaśmiał się i usiadł na ławce. – Opowiem ci o czarownikach i ich magicznych czynach coś niezwykle ważnego – powiedział. – O tym, jak ich myśl wykracza poza granice rozumu. Niektórzy czarownicy, wyjaśnił, są gawędziarzami. Snucie historii to dla nich nie tylko wysyłanie zwiadowców badających granice ich percepcji, ale także sposób Osiągnięcia doskonałości, zdobycia mocy i dotarcia do ducha. Milczał przez chwilę, najwidoczniej szukając odpowiedniego przykładu. Przypomniał mi, że Indianie Yaqui wyróżniają pewien zbiór zdarzeń z historii, nazywany przez nich "pamiętnymi datami". Wiedziałem, że są to ustne relacje z historii ich narodu, z czasów prowadzenia wojen z najeźdźcami: najpierw Hiszpanami, potem Meksykanami. Don Juan, który sam był Yaqui, podkreślał, że pamiętne daty opisują klęskę i rozpad jego plemienia. – A więc co ty, człowiek wykształcony, powiedziałbyś o czarowniku-gawędziarzu, który przypominając jakąś pamiętną datę, na przykład, historię Calixto Muni, zmieniłby jej zakończenie? Jednym słowem, zamiast opowiedzieć, jak to Calixto Muni został oprawiony i poćwiartowany przez hiszpańskich katów, co rzeczywiście się zdarzyło, przedstawiłby Calixta Muni jako zwycięskiego buntownika, który obdarza swój lud wolnością? Znałem tę historię. Calixto Muni był Indianinem Yaqui, który aby nauczyć się sztuki wojennej, pływał długie lata po Morzu Karaibskim na statku pirackim. Kiedy powrócił do rodzinnej Sonory, zdołał wszcząć bunt przeciwkoHiszpanom i ogłosić wojnę o niepodległość, po to tylko, by zostać zdradzonym, pojmanym i straconym. Don Juan nakłaniał mnie, bym to skomentował. Powiedziałem, że tego rodzaju modyfikacja prawdziwej historii może być środkiem psychologicznym, pobożnym życzeniem czarownika. Albo, być może, w ten dziwaczny sposób ów bajarz radził sobie z własną frustracją. Dodałem, że można by nazwać tego czarownika patriotą, który nie umie przełknąć goryczy porażki. Don Juan pokładał się ze śmiechu. – Ale to nie jest kwestia jednego czarownika – gawędziarza – argumentował. – Oni wszyscy robią to samo. -– W takim razie jest to przykład społecznie usankcjonowanego środka, poprzez który cała społeczność daje wyraz swym pobożnym życzeniom – odparłem. – Powszechnie akceptowany sposób zbiorowego uwolnienia się od psychicznego stresu. – Mówisz gładko, przekonująco i rozsądnie – odpowiedział don Juan. – Ponieważ jednak twój duch jest martwy, nie potrafisz dostrzec swego błędu. Wpatrywał się we mnie, jakby chciał wyczarować moje zrozumienie. Nie odzywałem się, gdyż mówiąc, nie umiałbym ukryć rozdrażnienia. – Czarownik-gawędziarz, który zmienia zakończenie "rzeczywistej" relacji – powiedział w końcu don Juan – czyni to pod kierunkiem i patronatem ducha. Ponieważ potrafi manipulować swą nieuchwytną więzią z intencją, umie naprawdę zmieniać bieg rzeczy. Kiedy czarownik-gawędziarz chce zasygnalizować swoją intencję takiego czynu, zdejmuje z głowy kapelusz, kładzie go na ziemi i
obraca o pełne trzysta sześćdziesiąt stopni w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara. Dzięki tej prostej, wykonywanej w imię ducha czynności, czarownik staje się jednością z duchem: myślą sięga tego, co niepojęte. Don Juan uniósł r ękę ponad głowę i wskazał na niebo nad horyzontem. – Jego czyste zrozumienie jest zwiadowcą, penetrującym ten ogrom w oddali – dodał. – Dzięki niemu czarownik-gawędziarz nie ma nawet cienia wątpliwości, że w jakiś sposób gdzieś tam, w bezkresie, w tej właśnie chwili zstąpił duch. Oto Calixto Muni zwyciężył i wyzwolił swój lud. Wyznaczając swój cel przekroczył własne granice.

EosCris

9. PRZEMIESZCZANIE PUNKTU SCALAJĄCEGO

Parę dni później wybraliśmy się z don Juanem na wycieczkę w góry. W połowie drogi do podnóża gór usiedliśmy, by odpocząć. Wcześniej tego dnia don Juan postanowił poszukać stosownego miejsca, w którym mógłby mi wytłumaczyć pewne tajniki sztuki świadomości. Zazwyczaj wybierał bliżej położone, zachodnie pasmo górskie, tym razem jednak zdecydował się skierować na wschód, w stronę szczytów dużo wyższych i dalej położonych. Mnie wydały się bardziej złowieszcze, ciemne i masywne. Nie wiem, czy było to moje własne wrażenie, czy też w jakiś sposób przyswoiłem sobie uczucia, jakie góry te wzbudzały w don Juanie. Otworzyłem plecak spakowany przez wróżki z grupy don Juana, znajdując tam przygotowany dla mnie ser. Rozdrażniło mnie to, bo chociaż lubiłem ser, nie służył mojemu żołądkowi. Nigdy nie potrafiłem jednak odmówić, gdy mnie nim częstowano. Don Juan uznawał to za prawdziwą słabość i Śmiał się ze mnie. Z początku wprawiało mnie to w zakłopotanie, ale później odkryłem, że kiedy nie widzę sera, nie tęsknię za nim. Problem polegał na tym, że żartownisie z grupy czarowników don Juana zawsze pakowali mi do plecaka spory kawał sera, który, rzecz jasna, w końcu zawsze zjadałem. – Zjedz go od razu – doradził mi don Juan ze złośliwym błyskiem w oku. – W ten sposób nie będziesz musiał się nim już więcej martwić. Zapewne pod wpływem jego rady zachciało mi się nagle pochłonąć od razu cały kawałek. Don Juan śmiał się tak bardzo, iż zacząłem podejrzewać, że znowu uknuł ze swymi towarzyszami spisek, żeby wytrącić mnie z równowagi. Nieco poważniej zaproponował, abyśmy przenocowali u podnóża gór, a podróż w wyższe partie rozłożyli sobie na dzień lub dwa. Przystałem na to. Zapytał od niechcenia, czy udało mi się przypomnieć sobie cokolwiek na temat czterech form osaczania. Przyznałem, że pomimo prób moja pamięć mnie zawiodła. – Czy nie pamiętasz, jak nauczyłem cię istoty bezwzględności? – spytał. – Bezwzględności, która wyklucza użalanie się nad sobą? Nie mogłem sobie nic przypomnieć. Don Juan przez chwilę jakby zastanawiał się, co powiedzieć, zaraz jednak dał sobie spokój. Wydął usta w żartobliwym grymasie rezygnacji. Wzruszył ramionami, wstał i szybkim krokiem wszedł na pobliski mały pagórek. – Wszyscy czarownicy są bezwzględni – powiedział, kiedy usiedliśmy na płaskim wzniesieniu. – Ale przecież ty to wiesz. Wyczerpaliśmy już ten temat. Po dłuższym milczeniu oświadczył, że wrócimy teraz do abstrakcyjnych wątków magicznych historii, jednakże zamierza mówić o nich coraz mniej, albowiem zbliża się czas, w którym ich odkrycie i przyzwolenie, by wyjawiły swoje znaczenie, będzie zależało ode mnie. – Jak ci już powiedziałem – rzekł – czwarty abstrakcyjny wątek magicznych opowieści określa się mianem zstąpienia ducha albo poruszenia przez intencję. Historia ta opowiada, że aby ujawnić tajemnice magii znanemu nam człowiekowi, duch musiał do niego zstąpić. Stosowny moment nadszedł, kiedy nasz śmiertelnik był zdekoncentrowany i nieostrożny. Wówczas sama obecność ducha wystarczyła, by punkt scalający człowieka przemieścił się w określone położenie, zwane przez czarowników "bezlitosnym miejscem". W tym rozumieniu bezwzględność stała się pierwszą regułą magii. Pierwszej reguły nie należy mylić z pierwszym efektem stażu u czarownika, którym jest przechodzenie pomiędzy zwykłą i odmienną świadomością. – Nie rozumiem, co chcesz mi powiedzieć – poskarżyłem się. – Chcę Powiedzieć, że wedle wszelkiego prawdopodobieństwa poruszenie punktu scalającego jest pierwszą rzeczą, która przytrafia się adeptowi sztuk tajemnych – odparł don Juan. – Tak więc nic dziwnego, że w tym upatruje on najważniejszą z zasad magii. Tu jednak mija się z prawdą, gdyż pierwszą regułą magii jest bezwzględność. No, ale o tym już rozmawialiśmy, teraz tylko próbuję przypomnieć ci to, o czym zapomniałeś. Chociaż mógłbym przysiąc, że nie wiem, o czym mówi, miałem jednocześnie dziwne wrażenie, iż wiem wszystko. – Przywołaj wspomnienie pierwszego razu, kiedy uczyłem cię bezwzględności – nalegał. – Wspominanie łączy się z ruchem punktu scalającego. Odczekał chwilę, chcąc sprawdzić, czy posłuchałem jego rady. Ponieważ było jasne, że nie, wrócił do wyjaśnień. Powiedział, że chociaż osiąganie wzmożonej świadomości jest sprawą wielce
zagadkową, do jej osiągnięcia potrzeba tylko jednego: obecności ducha. Oświadczyłem, że albo on mówi mgliście, albo ja jestem zbyt tępy, bo nie mogę nadążyć za jego rozumowaniem. Odpowiedział stanowczo, że moje zakłopotanie nie ma znaczenia – jedyną ważną rzeczą jest, żebym zrozumiał, iż sam tylko kontakt z duchem może w dowolny sposób przemieścić punkt scalający. – Mówiłem ci już, że nagual jest medium dla ducha – kontynuował. – Nagual poświęca całe swoje nieskazitelne życie określeniu własnej więzi z intencją, a ponadto ma więcej energii od zwykłego człowieka. Z tych powodów w jego działaniach może uzewnętrznić się duch. Zatem pierwsze doświadczenie ucznia, wejście na inny poziom świadomości, dokonuje się wyłącznie za sprawą obecności naguala. Chcę tylko, byś wiedział, że nie istnieją procedury przemieszczania punktu scalającego. Duch dotyka ucznia i jego punkt scalający się porusza. To wszystko. Powiedziałem, że jego twierdzenia mnie niepokoją, ponieważ przeczą temu, o czym z wielkim mozołem przekonałem się na własnej skórze. Otóż byłem przekonany, że można celowo wprowadzić kogoś w stan wzmożonej świadomości – w moim przypadku służył temu niewytłumaczalny, choć niepozorny manewr, którym don Juan manipulował moją percepcją. Przez całe lata naszej znajomości zawsze wprowadzał mnie w odmienny stan świadomości, uderzając mnie w plecy nie omieszkałem zwrócić mu uwagi na ten paradoks. Odrzekł, że walenie mnie po plecach było raczej sztuczką, mającą odwrócić moją uwagę i rozwiać wątpliwości, niż rzeczywistą manipulacją percepcji. Ponieważ był osobą z natury opanowaną, jego fortel był nieskomplikowany. Całkiem poważnie dodał, że mam szczęście, iż jest tylko zwykłym człowiekiem, wolnym od dziwacznych upodobań. W przeciwnym razie miejsce prostych wybiegów zajęłyby kuriozalne rytuały, mające uwolnić mnie od wątpliwości i przygotować mój punkt scalający do ruchu, którego sprawcą jest sam duch. – Jedyne, czego trzeba, by ulec czarom, to rozwiać wątpliwości – powiedział. – Wtedy wszystko staje się możliwe. Przypomniał mi pewne zdarzenie, którego byłem świadkiem kilka miesięcy wcześniej w Mexico City. To, co zobaczyłem, było dla mnie kompletnie niezrozumiałe, dopóki don Juan nie przedstawił mi tego wydarzenia z punktu widzenia czarownika. Oglądałem wtedy paranormalną operację chirurgiczną, której poddano jednego z moich przyjaciół. Zabieg wykonywała sławna znachorka. Zanim przystąpiła do operacji, weszła w dramatyczny trans. Widziałem wyraźnie, jak rozcina kuchennym nożem brzuch mojego przyjaciela w okolicy pępka, wyjmuje jego chorą w ątrobę, przemywa ją w naczyniu z alkoholem, wkłada z powrotem, po czym zamyka bezkrwawą ranę samym naciskiem dłoni. Świadków było więcej, w półmroku stało jeszcze kilka osób. Niektórzy wyglądali na ciekawskich obserwatorów, jak ja inni byli raczej pomocnikami znachorki. Po operacji rozmawiałem z trzema spośród obserwatorów – wszyscy potwierdzili, że widzieli to, co ja. Mój przyjaciel, pacjent, powiedział, że w czasie zabiegu czuł tępy ból w brzuchu i palenie w prawym boku. Opisałem kiedyś to wszystko don Juanowi. Pokusiłem się nawet o cyniczne wyjaśnienie tego zjawiska. Panujący w tamtym pokoju półmrok, jak sądziłem, sprzyjał doskonale wszelkim kuglarskim sztuczkom, którymi należało tłumaczyć rzekome wyjmowanie narządów wewnętrznych i ich płukanie w alkoholu. Szokujący, dramatyczny trans znachorki, który także uważałem za oszustwo, stworzył atmosferę nieomal religijną. Don Juan od razu wytknął mi błąd: moja cyniczna wersja wydarzeń nie wyjaśniała faktu, że mój przyjaciel naprawdę poczuł się lepiej. Zaproponował wytłumaczenie odmienne, oparte na wiedzy czarowników. Otóż osią całego wydarzenia był oczywisty fakt, że znachorka potrafiła przemieszczać punkty scalające określonej liczby osób w swoim otoczeniu. Jedyna sztuczka, o ile w ogóle można było tak to nazwać, polegała na tym, że w pokoju mogło być tylko tyle osób, z iloma mogła się uporać. Don Juan uznał wówczas, że ekstaza i dramatyzm zachowania znachorki były albo pomysłowymi środkami dla odciągnięcia uwagi widzów, albo nieświadomymi manewrami podyktowanymi przez samego ducha. Tak czy owak, były to najodpowiedniejsze z metod, za pomocą których znachorka mogła osiągnąć jedność myśli, dzięki czemu zdołała rozwiać wątpliwości osób obecnych na sali i zmusić je do osiągnięcia wzmożonej świadomości. Rozcinanie ciała kuchennym nożem i wyjmowanie wnętrzności nie było, jak podkreślił don Juan, kuglarstwem. Były to prawdziwe, wymykające się zwykłemu osądowi wydarzenia, odbywające się w przestrzeni wzmożonej świadomości. Spytałem go wtedy, w jaki sposób kobieta zdołała poruszyć punkty scalające tych ludzi bez ich dotykania. Odparł, że moc znachorki – dar natury albo zdumiewające osiągnięcie – polegała na stawaniu się medium dla ducha: to on, a nie kobieta, dokonał przemieszczenia. – Wyjaśniłem ci wtedy, choć nie zrozumiałeś z tego ani słowa – kontynuował don Juan – że kunszt i siła znachorki polegały na rozwiewaniu wątpliwości otaczających ją osób. W ten sposób umożliwiała duchowi przemieszczenie punktów scalających. Kiedy punkty zostały poruszone, wszystko stało się

możliwe: ludzie ci weszli w krainę, w której cuda są na porządku dziennym. Podkreślił z naciskiem, że znachorka musiała być czarownicą. Jeśli się postaram, na pewno przypomnę sobie, że w czasie operacji kobieta była dla ludzi, a zwłaszcza samego pacjenta, bezwzględna. Przekazałem don Juanowi to, co mogłem sobie przypomnieć. Kiedy znachorka weszła w trans, barwa i wysokość jej głosu zmieniły się dramatycznie: zamiast nijakiego, kobiecego głosiku odezwał się głęboki chrapliwy bas. Głos oznajmił, że ciało znachorki zostaje objęte w posiadanie przez ducha starożytnego wojownika z epoki prekolumbijskiej. Po tym oświadczeniu w zachowaniu uzdrowicielki zaszła widowiskowa przemiana: stała się opanowana, absolutnie pewna siebie i stanowcza. – Wolę określenie "bezwzględny" niż "pewny siebie" i "stanowczy". Ta znachorka musiała być bezwzględna, żeby stworzyć odpowiednie warunki dla ingerencji ducha – oświadczył don Juan. Podkreślił, że trudne z pozoru do wytłumaczenia wydarzenia, jak cała ta operacja, są w istocie bardzo proste. Stają się Skomplikowane, ponieważ uparcie trzymamy się rozumu. Gdybyśmy nad nimi nie rozmyślali, wszystko samo znalazłoby swoje miejsce. – To oczywisty absurd – powiedziałem poważnie. Przypomniałem mu, że zawsze wymagał od swoich uczniów sprawnego myślenia, a nawet krytykował własnego nauczyciela za niedostatki rozumowania. – To jasne, że chcę, aby ludzie, z którymi się stykam, myśleli rozsądnie – odpowiedział. – I wyjaśniam wszystkim, którzy chcą mnie słuchać, że najlepszym sposobem na rozsądne myślenie jest nie myśleć wcale. Byłem pewien, że zrozumiałeś już ten magiczny paradoks. Głośno zaprotestowałem przeciwko tak niejasnemu sformułowaniu. Don Juan wyśmiał mój przymus samoobrony. Potem kolejny raz wyjaśnił mi, że czarownicy wyróżniają dwa rodzaje myślenia. Pierwsze, zwyczajne, kierowane przez normalną pozycję punktu scalającego, jest tak pogmatwane, że pozostawia tylko zamęt w głowie. Do niczego się właściwie nie nadaje. Drugie to myślenie precyzyjne: jest przydatne, oszczędne i niewiele pytań pozostawia bez odpowiedzi. Don Juan zwrócił mi uwagę, że aby ten drugi rodzaj myślenia mógł wziąć górę, trzeba poruszyć punkt scalający albo przynajmniej umożliwić jego przemieszczenie, powstrzymując się od zwyczajnego, codziennego myślenia. I oto cały paradoks, w którym tak naprawdę nie ma sprzeczności. – Chciałbym, żebyś przypomniał sobie coś, czego kiedyś dokonałeś – powiedział. – Chcę, żebyś przywołał pewien szczególny ruch twojego punktu scalającego. W tym celu musisz przestać myśleć w zwyczajny sposób, a wtedy drugi rodzaj myślenia, zwany przeze mnie przenikliwym, weźmie górę i przywoła wspomnienie. – Ale jak mam przestać myśleć? – spytałem, chociaż z góry znałem jego odpowiedź. – Swoją intencją ruchu punktu scalającego – odparł. – Intencję przyzywa się oczami. Przyznałem mu się do mojej umysłowej huśtawki: chwile niezwykłej jasności, w których wszystko było przejrzyście proste, przeplatały się z przemożnym mentalnym zmęczeniem, kiedy to nie rozumiałem nic z tego, co mówi. Próbował mnie pocieszyć, mówiąc o odpowiedzialnym za mój stan drżeniu punktu scalającego, który nie ustabilizował. – O jaką nową pozycję ci chodzi, don Juanie? – zapytałem. – Zdarzyło się to parę lat, temu. Tę właśnie chwilę masz sobie przypomnieć. Twój punkt scalający sięgnął wtedy bezlitosnego miejsca. – Słucham? – Bezlitosne miejsce jest siedzibą bezwzględności – odpowiedział. – No, ale ty to wszystko wiesz. Na razie, dopóki sobie nie przypomnisz, powiedzmy, że bezwzględność, będącą konkretnym położeniem punktu scalającego, widać po oczach czarowników. Jest niczym błyszcząca warstwa powlekająca ich gałki oczne. Oczy czarowników lśnią: im większy blask, tym bardziej bezwzględny czarownik. W twoich oczach w tej chwili nie widać żadnego światła. Wyjaśnił mi, że kiedy punkt scalający osiąga bezlitosne miejsce, oczy czarownika się rozjarzają. Im mocniej punkt scalający tkwi w swej nowej pozycji, tym blask staje się jaśniejszy. – Próbuj przywołać to, co już o tym wiesz – zachęcał. Milczał przez chwilę, po czym przemówił, nie patrząc na mnie. – Przywoływanie to nie to samo, co przypominanie sobie – mówił. – Przypominaniem rządzi zwyczajne myślenie, a przywoływaniem kieruje ruch punktu scalającego. Kluczem do poruszenia punktu scalającego jest dla czarownika podsumowanie własnego życia. Rekapitulacja ta zaczyna się od myślenia, od przypominania sobie najważniejszych czynów, jakich dokonali. Czarownik z początku tylko rozmyśla, a potem naprawdę przenosi się na arenę danego zdarzenia. Kiedy rzeczywiście się tam znajdzie, oznacza to, że udało mu się nadać punktowi scalającemu położenie odpowiadające dokładnie miejscu zdarzenia. Przywracanie całego zdarzenia za pomocą przesuwania punktu scalającego nazywa się magicznym przywoływaniem. Przyglądał mi się przez chwilę, jakby chcąc upewnić się, czy słucham. – Nasze punkty scalające ustawicznie, chociaż nieznacznie, zmieniają swoje położenie – wyjaśnił. – Czarownicy uważają, że aby przesunąć je w określone miejsce, trzeba zaangażować intencję. Ponieważ intencji nie da się poznać, przywołują ją oczami. – Nic z tego nie rozumiem – powiedziałem. Don Juan założył ręce za głowę i położył się na ziemi. Poszedłem w jego ślady. Leżeliśmy cicho przez dłuższą chwilę. Wiatr przeganiał chmury, a ich ruch przyprawiał niemal o zawrót głowy. Nagle moje oszołomienie przerodziło się w znajome cierpienie. Zawsze kiedy znajdowałem się w pobliżu don Juana, zwłaszcza gdy odpoczywaliśmy lub nic się nie działo, czułem ogarniającą mnie rozpacz, a może raczej tęsknotę za czymś nieopisanym. Uczucie to nie pojawiało się nigdy, kiedy byłem sam lub z innymi ludźmi. Don Juan wytłumaczył mi kiedyś, że to, co odczuwam i odbieram jako tęsknotę, jest w istocie raptownym ruchem mojego punktu scalającego.Kiedy się odezwał, było to tak nieoczekiwane, że musiałem usiąść, poruszony brzmieniem jego głosu. – Musisz przywołać ten moment, w którym twoje oczy zaczęły błyszczeć – powiedział – albowiem wtedy po raz pierwszy twój punkt scalający dotarł do bezlitosnego miejsca. Wówczas zawładnęła tobą bezwzględność – to ona rozpala oczy czarownika, a blask ten przyzywa intencję. Każde położenie punktu scalającego czarownika jest oznaczone specyficznym blaskiem jego oczu. Ponieważ oczy mają w łasną pamięć, wspomnienie związane z określonym położeniem punktu scalającego można przywołać, wywołując odpowiedni blask oczu. Wyjaśnił mi, że czarownicy podkreślają znaczenie tego blasku i spojrzenia w ogóle, ponieważ oczy są bezpośrednio powiązane z intencją. Wygląda to na paradoks, ale ich połączenie z naszym codziennym światem jest tylko powierzchowne – oczy są przede wszystkim związane z abstrakcją. Odparłem, że trudno mi pojąć, jak w moich oczach mogą pomieścić się tego typu informacje. Don Juan odrzekł, że ludzkie możliwości są tak olbrzymie, iż czarownicy, zamiast o nich rozmyślać, zdecydowali się je zgłębić, porzucając wszelką nadzieję ich zrozumienia. Zadąłem pytanie, czy oczy zwykłych ludzi także podlegają wpływowi intencji. – Oczywiście! – wykrzyknął. – Wiesz o tym doskonale. Twoja wiedza siedzi jednak tak głęboko, że staje się wiedzą milczącą. Brak ci energii, by ją wyłożyć nawet sobie samemu. Zwykły śmiertelnik na temat swoich oczu wie to, co i ty, ma jednak jeszcze mniej energii. Jedyną przewagę nad przeciętnym człowiekiem daje czarownikowi zmagazynowana energia, pozwalająca mu lepiej określić i oczyścić swoje złącze z intencją. Jest oczywiste, że to dzięki niej czarownik może dowolnie odtwarzać wspomnienia, poruszając swój punkt scalający za pomocą blasku oczu. Don Juan przerwał i skupił na mnie wzrok. Miałem wrażenie, że jego oczy wodzą, popychają i pociągają coś nieokreślonego w moim wnętrzu. Nie mogłem odwrócić wzroku. Jego oczy dosłownie paliły: było mi gorąco jak w piecu. Niespodziewanie moje spojrzenie skierowało się do wewnątrz. Było to trochę tak, jakbym zadumał się w roztargnieniu. Jednocześnie ogarnęło mnie niezwykłe, intensywne uczucie samoświadomości, a wszystkie myśli gdzieś uciekły. Zdając sobie sprawę ze wszystkiego, spoglądałem w głąb siebie, w nicość. Gigantycznym wysiłkiem woli otrząsnąłem się z tego odczucia i wstałem. – Coś ty ze mną zrobił, don Juanie:? – zapytałem. – Czasami trudno z tobą wytrzymać – odpowiedział. – Twoje marnotrawstwo doprowadza mnie do szału. Twój punkt scalający zbliżał się w łaśnie do najdogodniejszego położenia, w którym mógłbyś przywołać każde wspomnienie, a ty co zrobiłeś? Zostawiłeś to wszystko, żeby mnie spytać, co ci uczyniłem. Nie odzywał się przez chwilę. Kiedy usiadłem, na jego twarzy pojawił się uśmiech. – No, ale irytujące zachowanie jest twoją największą zaletą – dodał. – Dlaczego więc miałbym narzekać? Obydwaj wybuchnęliśmy śmiechem, ponieważ przypomniało nam się pewne wydarzenie. Kilka lat wcześniej niezwykłe poświęcenie, z jakim don Juan mi pomagał, budziło we mnie podziw, a
jednocześnie niezmiernie mnie kłopotało. Nie umiałem znaleźć wytłumaczenia dla jego troski. Było jasne, że mógłby doskonałe się beze mnie obejść – z pewnością nie oczekiwał jakichś przyszłych korzyści. Bolesne życiowe doświadczenia nauczyły mnie jednak, że nie ma nic za darmo. Niemożność przewidzenia tej zapłaty spędzała mi sen z powiek. Pewnego razu zapytałem go wprost, z cyniczną nutką w głosie, co daje mu nasz związek. Dodałem, że sam nie potrafię zgadnąć. – Nic, co mógłbyś zrozumieć – odparł. Jego odpowiedź mnie rozdrażniła. Zaczepnym tonem oświadczyłem, że nie jestem głupi, a więc mógłby przynajmniej spróbować mi to wyjaśnić. – No dobrze, powiedzmy, że chociaż jesteś w stanie to pojąć, na pewno ci się to nie spodoba – oznajmił z uśmiechem, który zapowiadał, że chce wprawić mnie w zakłopotanie. – Widzisz, chcę ci tego oszczędzić. Musiałem brnąć dalej. Nalegałem, by powiedział mi, co ma na myśli. – Czy na pewno chcesz usłyszeć prawdę? – spytał, wiedząc, że nie zaprzeczę, choćby miało od tego zależeć moje życie. – Jasne. Chcę wiedzieć, co chowasz w zanadrzu – oznajmiłem sarkastycznie. Zaśmiał się, jakby usłyszał żart. Im głośniejszy był jego śmiech, tym większa była moja irytacja. – Nie wiem, co cię tak rozbawiło – powiedziałem. – Czasami nie należy dobierać się do ukrytej prawdy – odpowiedział. – Jest ona niczym głaz, kamień węgielny leżący głęboko pod wielką stertą rzeczy. Jeżeli poruszymy fundament, nastąpią skutki, które mogą nam się nie spodobać. Wolałbym tego uniknąć. I znowu się roześmiał. Złośliwy błysk w jego oczach jakby zachęcał mnie do zagłębiania się w to zagadnienie, a więc nalegałem, by mi o tym powiedział. Starałem się mówić łagodnie, lecz stanowczo. – Skoro tego pragniesz... – zawiesił g łos jak ktoś, kto wbrew swej woli uległ czyjejś prośbie. – Przede wszystkim chcę powiedzieć, że wszystko, co robię dla ciebie, jest za darmo. Nie musisz mnie spłacać. Jak wiesz, zachowuję się wobec ciebie nieskazitelnie. Zdajesz sobie również sprawę, że moja przykładność nie jest inwestycją. Nie wychowuję cię po to, żebyś zaopiekował się mną, kiedy będę zbyt słaby, by o siebie zadbać. Jednak wynoszę z naszego związku coś nieocenionego, rodzaj zapłaty za nienaganne obchodzenie się z fundamentem, o którym ci wspominałem. Tego rodzaju nagrody zapewne nie zrozumiesz ani nie spodoba ci się to, co usłyszysz. Zatrzymał się i spoglądał na mnie z chochlikiem w oczach. – Powiedz mi o niej, don Juanie! – wykrzyknąłem rozdrażniony jego odwlekaniem. – Chcę, żebyś pamiętał, że powiedziałem ci o tym na twoje własne życzenie – oznajmił, ciągle się uśmiechając. Znowu zamilkł. Byłem już u kresu wytrzymałości. – Osądzając mnie na podstawie mojego postępowania – zaczął – musisz przyznać, że jestem wzorem cierpliwości i konsekwencji. Nie wiesz jednak, że aby tego dokonać, zmuszony byłem walczyć o swą nieskazitelność jak nigdy dotąd. Aby z tobą przebywać, musiałem z dnia na dzień zmieniać się i najwyższym wysiłkiem panować nad sobą. Miał rację – wcale mi się to nie podobało. Nie chcąc tracić twarzy, spróbowałem ciętej riposty. – Nie jestem wcale taki zły, don Juanie – powiedziałem. Mój głos wydał mi się zaskakująco nienaturalny. – A jednak to prawda – odrzekł poważnie. – Jesteś ograniczony, dogmatyczny, rozrzutny, porywczy i próżny, markotny, ociężały i niewdzięczny. Twoje zdolności do folgowania sobie są niezmierzone. Co najgorsze, masz o sobie wygórowane mniemanie, którego w rzeczywistości nic nie potwierdza. Powiem ci jeszcze, że sama twoja obecność przyprawia mnie o mdłości. Chciałem się rozzłościć, zaprotestować, poskarżyć się, że nie ma prawa tak do mnie mówić, nie mogłem jednak wydobyć z siebie ani jednego słowa. Byłem przybity i oniemiały. Wyraz mojej twarzy musiał być szczególny, ponieważ don Juan ryknął takim śmiechem, że omal się nie udławił. – Mówiłem ci, że albo tego nie zrozumiesz, albo ci się to nie spodoba – powiedział. – Motywy postępowania wojowników są bardzo proste, za to ich przebiegłość – niezmierzona. Wojownikowi rzadko trafia się gratka, żeby zachowywać się nienagannie pomimo tak istotnych uczuć. Właśnie ty dałeś mi tę wyjątkową szansę. Nieprzymuszone nieskazitelne działanie odmładza mnie i odnawia cud,
którego doświadczam. Ze związku z tobą wynoszę coś naprawdę nieocenionego. To ja jestem twoim dłużnikiem. Kiedy to mówił, w jego błyszczących oczach nie było ani śladu złośliwości. Don Juan zaczął wyjaśniać, co takiego ze mną zrobił. – Jestem nagualem i poruszyłem twój punkt scalający blaskiem moich oczu – powiedział obojętnym tonem. –


Share via facebook Share via twitter